47

1.7K 212 41
                                    

Cztery lata, tony zmienionych pieluch i kilka hektolitrów wypitego mleka później, Lance jak zwykle zabrał dzieci na spacer. Po wyprowadzce z własnego mieszkania, wprowadził się do rodziny Kogane, czym uradował całą trójkę... Teraz już piątkę. Allura przez te kilka lat miała sobie za złe, że nie potrafi wynagrodzić Lance'owi tego, że tak bardzo pomaga im z dzieciakami. Czuła, jakby zabierała mu jego cenny czas, nie wiedząc o tym, że jej przyjaciel czerpie z tego niewyobrażalną radość.

Kubańczyk rozkazał Keithowi zostać w domu, po męczącym dniu. Zaparzył mu herbatę, przykrył kocykiem i wcisnął książkę w dłoń i wyszedł z dzieciakami, żegnając się na kilka godzin.

Młodszy zdążył przywyknąć do dziwnych zachowań mężczyzny, ustępował mu jednak, nie chcąc sprawić mu przykrości, lub żeby ten się na niego obraził. Dlatego siedział grzecznie, czekając aż jego ukochany wróci.

Lance biegał z dziećmi po parku, pilnował, aby nie zrobiły sobie krzywdy, zakazał podchodzić do psów, czy wchodzić na wysokie szczeble na placu zabaw. Zachowywał się jak ich drugi ojciec, kiedy Shiro zainteresowany był firmą i swoją żoną. A McClain, mimo że lubił dzieci, modlił się, aby przez niego, bo w końcu to on dawał rodzicom maluchów wolne, nie narodziło się kolejne maleństwo.

Co prawda miał z nimi frajdę, ale czuł, że się starzeje.

– Jamie! Mike! – Zawołał białowłosego i brunetkę, z białymi pasemkami, śmiał się, że jest ona małym, uroczym skunksikiem. – Co powiecie na to, żeby kupić wujkowi Keithowi drobny prezent? – powiedział, kucając do poziomu wychowanków. Maluchy ochoczo pokiwały główkami. Wziął ich więc za ręce i poszli w stronę galerii.

Wszedł do jubilera, niosąc Jamie na ręce, a Michaela trzymając za łapkę. Przeszukiwali wszystkie wystawy, aż wzroku dziewczynki nie przykuł jeden z najśliczniejszych pierścionków.

– Wujo! Wujo! Patrz! – Wskazała paluszkiem, a Lance odwrócił się, podchodząc bliżej. Ujrzał śliczną, nie tak bogato zdobioną obrączkę, skromną, ale bardzo przyciągającą uwagę, z maleńkimi diamencikami.

– Bierzemy.

~*~

– Keith! Wróciliśmy! – zawołał, wchodząc do domu i zabrał się za rozbieranie dzieci z kurteczek. Mimo ciepłej, wiosennej pory, wiał wiatr, a wirusy krążyły wokół, gotowe w każdym momencie zaatakować. – No, biegnijcie do pokoju, pamiętacie znak?

Kiwnęły główkami i pognały do pokoju, śmiejąc się cichutko. Lance wszedł do kuchni i przytulił bruneta od tyłu, całując go w kark.

– Co gotujesz, skarbie? – zapytał, lekko kołysząc siebie i Keitha przy okazji. Kogane odwrócił głowę, skradając drobny pocałunek od Kubańczyka.

– Gulasz meksykański. – Odsunął ich od kuchenki i obrócił się w jego objęciach, zakładając ręce na jego szyi. Złożył na jego wargach pocałunek, który szatyn pogłębił, przyciskając młodszego do blatu, na którym po chwili go posadził. Po kilku chwilach Keith odsunął się, odpychając mężczyznę. – Lance, mój gulasz – jęknął, kiedy starszy znów dobrał się do jego szyi.

McClain sięgnął ręką do kuchenki, wyłączając palniki. Znów połączył ich usta w tęsknym pocałunku, choć nie widzieli się zaledwie cztery godziny.

– Keith, muszę ci coś powiedzieć – mruknął, starając się odsunąć od bruneta, który tym razem przejął inicjatywę, chcąc mocno całować ukochanego. – Poczekaj chwilę, skarbie – zaśmiał się, zabierając jego dłonie ze swoich policzków.

– Słucham cię – powiedział, oblizując spuchnięte usta. Lance nadal trzymał jego dłonie.

– Wiesz, jak bardzo cię kocham? – Kiwnął głową. – Spędziliśmy ze sobą prawie całe życie, a jednak jesteśmy razem prawie sześć lat. – Spojrzał na zegarek. – Brakuje nam dokładnie czterech godzin i piętnastu minut – oznajmił, czym wywołał śmiech bruneta. – I mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jak szczęśliwy z tobą jestem i jak bardzo chcę, abyś i ty był szczęśliwy ze mną.

– Jestem bardzo sz...

– Nie przerywaj mi. – Szatyn przyłożył palec do ust Kogane, uśmiechając się. Stres zżerał go od środka.

– Chcę, żebyśmy spędzili kolejne lata ze sobą. I gdybyś był... TAK ŁASKAAWYYY... – powiedział głośno, aby być pewnym, że dzieci go usłyszą, czym wywołał lekką konsternację na twarzy bruneta. – Wytrzymać ze mną kolejne lata, słuchając moich głupich tekstów i narzekania, oraz kontynuować nasze durne żarty. – Oboje zaśmiali się, Lance nerwowo, Keith już prawie ze łzami w oczach. Dzieci wbiegły do kuchni, niosąc malutkie pudełeczko oraz torebkę prezentową. – Keith. Nie mam zamiaru gadać o uczynieniu mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo już nim jestem przy tobie, ale chcesz być mój do końca świata i jeszcze dłużej?

Keith nie wytrzymał już szerokiego uśmiechu i przytulił mocno szatyna, szepcząc zgodę. Po kilku chwilach, gdy szloch wstrząsnął jego ciałem, odsunął się, a Jamie podała Lance'owi mniejsze pudełeczko.

Kubańczyk otworzył je, pokazując Keithowi pierścionek, na widok którego Kogane pokiwał szybko głową, a McClain wsunął go na jego serdeczny palec.

Michael podał torebkę, w której znajdowały się słodycze, wszystkie ulubione Keitha. Brunet zszedł z blatu, kucając przy dzieciach i zniżył Lance'a do ich poziomu i przytulił wszystkich mocno.

W koncu Lance spełnił jego malutkie marzenie.

||•••••♪••••••••••••••••••||

Ok, przekroczyłam limit ponad dwukrotnie! XD bądźcie dumni, to taka rekompensata. Nawet powstrzymałam się specjalnie przed zrobieniem Polsatu! Iii.. chyba to zjebałam, ale jestem dumna z siebie, lol.

Upadły || KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz