49

1.5K 157 35
                                    

Długie, pomarszczone palce przekręciły klucz w starej, dużej, czterdziestoletniej skrzyneczce, która mimo lat nadal trwała w swoim starym blasku. Nie zapomniał o wspomnieniach, które chronił przed zniszczeniami czasu.

Otworzył wieko, a wąskie, poszarzałe usta wygięły się w uśmiechu. W starych oczach pojawiły się łzy, które wytarte zostały rękawem czerwonego swetra. Prezentu od starszego, przez który mimo straty, utrzymywał melancholijny uśmiech na wargach. Jak przez wiele innych rzeczy, które nadal trzymał jako pamiątkę po ukochanym.

Spokojnie drżąca dłoń sięgnęła po spory stosik zdjęć, tych najpiękniejszych, które składowali od ponad sześćdziesięciu lat. Reszta leżała w kartonach, będąc tylko zakurzonymi wspomnieniami. Które uwielbiał oglądać Keith.
Odłożył je na bok, żeby sięgnąć po przeszklone pudełeczko, w którym umieszczone były dwie obrączki. 
Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Tkwił tam, mimo łez przepełnionych smutkiem. 

Bo mimo straty był szczęśliwy.

Pocałował wieczko i odłożył pierścionki do skrzynki, żeby wrócić do zdjęć. Złapał je ostrożnie, jakby z największą czcią, ale mocno, bojąc się, że je utraci i, zamknąwszy skrzynkę, odszedł w stronę fotela.
Tuż obok stał drugi. Nakryty białym płótnem, z małym krzyżem na podłokietniku, gdzie jeszcze tydzień temu spoczywała dłoń starszego McClain.

Niegdyś czarnowłosy, teraz z siwymi włosami, mężczyzna, usiadł na swoim fotelu, kładąc zdjęcia na kolanach, ostrożnie przekładając je pojedynczo, z drugą ręką spoczywającą na drewnianym krzyżyku.
Co jakiś czas ocierał łzy, bojąc się, że choć jedna kropla spadnie na papier i zniszczy go.

Podziwiał ich twarze, przywołując szczęśliwe, niemal beztroskie chwile.
Zdziwił się, kiedy zobaczył zdjęcie swojego brata i ukochanego jako małych dzieci, a gdzieś między nogami najstarszego plątał się on. Mały, nieśmiały, czarnowłosy dzieciak, który podziwiał starszych za każdy ich krok czy słowo.

Siódme urodziny Lance'a, pierwsze sukcesy na scenie, z których medale i dyplomy niedawno schowane zostały do większych skrzyń, gdy młodszy Keith pakował rzeczy po zmarłym mężu. Ich osiemnaste urodziny, wspólne wycieczki, pocałunki, wspólne osiągnięcia, przez dorosłość aż do starości, gdzie ostatnie zdjęcie przedstawiało ich pomarszczone, acz szczęśliwe twarze, na których widniała miłość. Uczucie do samego końca.

- Dziadku? - spokojny, melodyjny głos uderzył w uszy mężczyzny, zmuszając go do spojrzenia na młodą szatynkę. - Jedziemy z Davem do cioci Jamie, będziemy za godzinę. Potrzebujesz czegoś? - zapytała, umieszczając drobną dłoń na ramieniu starszego, który uśmiechnął się do niej, zaciskając palce wokół jej, mniej drżących i ozdobionych niebieskim lakierem.

- Nie, dziękuję. Uważajcie na siebie - poprosił, a gdy tylko szatynka wyszła, wrócił do oglądania zdjęć. A raczej jednego, z samego środka. Byli na nim razem, śpiący, uchwyceni w świetle dnia przez ich osobistego fana.

Keith zaszlochał, zakrywając usta dłonią. Zamknął oczy, uspokajając oddech. Chwilę zajęło mu, nim otarł łzy całkowicie i odłożył zdjęcia do skrzyneczki, zamykając ją na kluczyk, który odwiesił za wielkim obrazem, który kiedyś kupili na sąsiedzkiej aukcji. Och, jak bardzo kłócili się, gdzie będzie wisiał... Czy w ogóle będzie wisiał. Zapach miłości z tamtego wieczoru nadal otaczał poszarzałą ramę, nadając jej jeszcze więcej sentymentu, choć sam obraz nie posiadał go ani trochę.

Dźwięk upadku kawałka drewna rozległ się na plecami mężczyzny, na co ten wzdrygnął się. Po odwróceniu się, podszedł do krzyżyka, który zsunął się z podłokietnika i podniósł go z westchnięciem.

- Ech, Lance, nigdy nie przestaniesz robić mi na złość - powiedział z prychnięciem, kręcąc głową.

Gdy wychodził, w powietrzu rozniósł się cichy odgłos chichotu młodego Latynosa.

Upadły || KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz