Akt 1 - Nowy Kierunek

2.5K 101 11
                                    

Wiatr zawył wściekle, porywając do dzikiego tańca drzewa, wodę w rzece, piach pod jej stopami oraz naciągnięty na same oczy kaptur skórzanej kurtki. W ostatniej chwili zdążyła złapać dłonią materiał, chroniąc go przed upadkiem i odsłonięciem twarzy. Młoda kobieta zakołysała się na piętach, co tylko niepokoiło jej elfich towarzyszy. Spoglądała w błękitne niebo, rozkoszując się promieniami słońca, opadającymi na jej twarz. Mijała godzina za godziną, a ten na którego czekała nadal się nie zjawiał. Odchrząknięcie jednego z elfów sprawiło, że przeniosła na niego swoje piwne oczy.

— Długo to trwa — powiedziała bardziej do siebie.

— Zabijanie króli do łatwych nie należy — odpowiedział jej, a ona skinęła głową, rozumiejąc sytuację.

Sięgnęła do cholewy buta po mały sztylet ze skórzaną rękojeścią i zaczęła skubać paznokcie, chcąc zabić nudę. Trójka elfów, czekająca na powrót dh'oine z wyciągniętymi łukami na wypadek kłopotów, uważniej ją przy tym śledziła. Nie wiedzieli do końca, kim jest owa kobieta. Nie pozwoliła im oglądać swej twarzy bez kaptura, więc tylko ciemne ubranie przylegające do ciała i podkreślające walory, ujawniały jej płeć. Mimo wszystko mieli ją na oku i postanowili na nią uważać, zwłaszcza, kiedy tamten dh'oine zadecydował, że ona idzie z nimi.

A spotkali ją całkowicie przypadkiem.

Nagle przez okno wysokiej wieży wyskoczył ten, na którego czekali. Jego miecz jeszcze ociekał krwią. Na chwilę zaginął w głębi wody, po czym szybko wynurzył się. Wyszedł na brzeg bardzo zadowolony z siebie. Kobieta podała mu kawałek materiału, którym wytarł twarz. Uśmiechnął się dumnie, wsiadając do łodzi.

— Sprawa załatwiona. Możemy ruszać.

— Wysadźcie mnie gdzieś po drodze — rzuciła nagle ochrypłym głosem, zajmując miejsce obok niego. Ten popatrzył na nią zdziwiony. — No co?

— A jednak odchodzisz — odpowiedział. — Myślałem, że odpowiada ci ta fucha.

— Nie bawię się w królobójstwo. Małe urozmaicenie. Służę temu, kto zapłaci więcej. To daje większe pole do popisu oraz mam, w czym wybierać. Przede wszystkim muszę kogoś znaleźć i wypruć mu flaki... — Przejechała sobie sztyletem po brzuchu, uśmiechając się krzywo. W końcu schowała nóż z powrotem do buta.

Elfy czuły się niekomfortowo, będąc w ich obecności, ale ufali swemu przywódcy — lisowi puszczy. Cieszącego się dobrą lub złą sławą Iorwetha, uwielbianego przez Wiewiórki lub nienawidzonego przez ludzi. A on uważał mężczyznę o potężnej budowie za przydatnego sojusznika, nawet tymczasowego. Natomiast jeśli chodziło o kobietę wychyloną teraz lekko za łódź, by podziwiać, pływające przy samej powierzchni, ryby... to o niej nie było mowy. Gdy spotkali się z tym dh'oine, by zabrać go do zamku La'Valettów, on pojawił się już w jej towarzystwie, tylko mówiąc, że ona idzie z nimi.

— Zawsze byłaś krnąbrna, nie zabawiasz nigdzie na dłużej niż to potrzebne. I gdzie teraz się udasz, co?-spytał, wyglądając ponad głowami niższych elfów na jeszcze płonące mury zamku. — Jakieś zlecenie?

Kobieta prychnęła pogardliwie, łapiąc się za bolące ramię i przygryzła wargę, by nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby później żałować. On, co prawda wiedział dużo, nie ukrywała przed nim tego, ponieważ to on jej pomógł pozbyć się piętna i na swój pokręcony sposób zajął się nią, ufała mu na tyle, by nie spodziewać się noża w plecy. Nie chciała jednak, aby to elfy usłyszały jej rozmowę, jej historię.

— Pierwsze, co zrobię po zejściu na ląd to wezmę gorącą kąpiel w największej bali, jaką będą mieli! — zawołała wesoło, wymijająco. — Gdyby ci się nie śpieszyło, może bym cię zaprosiła do wspólnej kąpieli? — Puściła mu oczko, co on zobaczył tylko dzięki wyostrzonym zmysłom wiedźmińskim, ale nie zareagował na to, jak się spodziewała. — No trudno. — Machnęła lekceważąco dłonią. — Twoja strata.

Wiedźmin uniósł lekko kąciki ust, ale nie była pewna czy z powodu jej nieudanego żartu, który zepsuł, czy z powodu zlecenia. Westchnęła głośno, zajmując więcej miejsca w łodzi niż powinna i naciągnęła kaptur jeszcze bardziej na nos.

— A potem powęszę, znajdę drania i jak mówiłam zrobię mu piekło godne biesa — warknęła. Zerknęła przez prawe ramię na brzeg. — O! Mnie możecie wysadzić zaraz po prawej stronie. — Wskazała palcem podany kierunek.

— Dlaczego mamy słuchać dh'oine? — spytał rozzłoszczony elf z komanda Iorwetha.

Kobieta uniosła lekko podbródek, przez co elf mógł przez krótką chwilę popatrzeć w piwne, ludzkie oczy, w których czaiła się prawdziwa nienawiść, przeplatana z bólem. Biedaczyna pobladł, ale nie zamierzał ustępować kobiecie, mogła mieć łuk zawieszony na plecach, sztylet w bucie, ale ich było więcej i mieli więcej doświadczenia niż przeklęta dh'oine. Inna sprawa, że gdyby skrzywdziliby ją, wiedźmin zapewne spokojnie by się temu nie przyglądał.

— Dlaczego? — powtórzyła obojętnie.— Dubhenn haern am glândeal, morc'h am fhean aiesin [Mój błysk przebije ciemności, moja jasność mroki rozproszy].—- Uśmiechnęła się mimowolnie.- Thaess aep [Zawrzyj gębę].

— Bloede Dh'oine [Pieprzony człowiek]!

Wzruszyła ramionami, nie przejmując się jednym elfem, patrząc w oczy drugiemu, temu bardziej przerażonemu.

— K-kim jesteś, dh'oine?—wymamrotał.

— Elaine tedd a'taeghane [Pogodę mamy dziś piękną] — znów odpowiedziała wymijająco, nie dając żadnej konkretnej informacji.

Myśleli, że jak baba to od razu będzie mówić, co jej ślina na język przyniesie, a ona milczała lub rzucała bezsensowne wypowiedzi, w których tylko wiedźmin dostrzegał drugie dno i nie krytykował jej.

— R-racja... — wyjąkał.

Długie palce złapały za materiał kaptury i ponownie przysłoniły oczy kobiety. Elf odzyskał kolory, bo na policzkach zrobił się strasznie czerwony, zażenowany, że zastraszyła go ludzka kobieta. Wśród Scoia'tael było wiele walecznych wojowniczek, opowieści o chłopskiej dziewce Saskii Smokobójczyni również nie były mu obce.

Nie lekceważył umiejętności kobiety, bo samą postawą prezentowała siłę i dominację. Zerwała się na równe nogi, powodując zachwianie łodzi i kilka bluźnierstw elfów. Wiedźmin nie przejął się impulsywnością kobiety.

— Dziękuję za wszystko, Letho. Oby twoja wędrówka nie zaprowadziła cię w ciemności...

— Pójdę, gdzie będę chciał, na razie mam interesy z Iorwethem. I trzymaj. — Rzucił w jej kierunku małym tobołkiem, w którym jak się okazało była czysta woda i bandaże. — Zrób z tego użytek. Chyba nie muszę cię uczyć jak. Wypalenie skóry do takiego stopnia było głupotą, ale skoro pomogło to nic nie mówię. Oczyść jak najszybciej i zmień opatrunek.

Łódź dobiła do brzegu i kobieta zeszła na ląd, a piasek zachrzęścił jej pod twardymi podeszwami butów.

— To takie urocze, że tak się troszczysz... Ej, Letho! Nie daj się zabić!

Dzika twarz mężczyzny wykrzywiła się w przerażającym grymasie, który prawdopodobnie miał przypominać uśmiech. Drapieżny, niebezpieczny.

— Bądź gotowa i zrób wszystko, by przetrwać.

— Va faill, vatt'ghern.

Nie obejrzała się przez ramię, puściła się głęboko w las, ginąc wśród drzew, krzewów i plam zieleni, coraz dalej przypominających czerń. Łódź ponownie odbiła od brzegu. Elfy poczuły nieco większą ulgę, gdy kobieta odeszła.

— Doskonale posługuje się Starszą Mową — rzucił nagle jeden elf.

— Wiesz, że musimy powiedzieć o niej Iorwethowi?— mruknął drugi.

— Nie zrobicie tego. Jeśli to zrobicie, zabiję was i porzucę w lesie albo zrobię coś gorszego. — Ruszył dyskretnie dłonią, wykonując znak Aksji. — Nie powiecie nic Iorwethowi, zapomnijcie o tym spotkaniu.

— Zgoda... — wychrypiał nieprzytomnym głosem — nic mu nie powiemy.

— I o to chodzi.

Tiernan | Vernon Roche ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz