Akt 35 - Atak na Vergen

349 34 3
                                    

Vergen płonęło, gdy Tiernan tam dopadła. Przycupnęła gdzieś z boku, by uważnie przyjrzeć się arenie trwających walk. Wiewiórki dzielnie odpierały ataki wojaków z Kaedwen, ale osobiście miała gdzieś, kto przeżyje i zwycięży. Zdecydowała się przejść innym wejściem niż główne, gdzie roiło się najwięcej wrogów. Walka nie była jej priorytetem, a przynajmniej nie z nimi. Gdzieś po drodze zabiła trzech żołnierzy Henselta. Nie wyczuwała nigdzie w pobliżu magii Detmolda, co oznaczało, że musiała wejść w głąb miasta.

W mieście wcale nie było lepiej niż na jego obrzeżach - obie strony wyżynały siebie brutalnie i bezlitości. Jedyne, o czym pomyślała w tej chwili to czy Zoltan jest bezpieczny. Powoli zaczął padać deszcz, czego Tiernan nie znosiła... Wyrżnęła sobie drogę do Vergen, zostawiając za sobą martwych kaedweńczyków. Nie napotkała po drodze Scoia'tael, ale dla nich nie miałaby więcej współczucia. Wśród mgły uliczki wyglądały podobnie. Wskoczyła na dach jednej z chałup, by dostać się nieco wyżej. Dziesięciu kaedweńczyków od razu ją dostrzegło. Wykrzykując bluźnierstwa, rzucili się na nią. 

Sięgnęła po miecz, rozpłatając jednego żołdaka na pół, dobyła jednego z pięciu noży do rzucania zawieszonych przy pasie i posłała go między oczy kolejnemu przeciwnikowi. Jak mówiła Geraltowi - mieli przewagę dopóki ich nie wyrżnie. Wirowała, zabijając każdego, kto do niej podszedł choćby o krok. Krople deszczu spływały jej po czole, a jasne kosmyki włosów, które uciekły z ciasnego warkocza, przykleiły się do czoła i szyi. Gdy ostatni kadweńczyk padł, nie odetchnęła z ulgą. Ba, odwróciła się w drugą stronę, gotowa do walki z kolejną grupą.

- Świetne przedstawienie - przyznał Iorweth, klaszcząc w dłonie. - Moi ludzie mówili prawdę. Bestia z ciebie.

- Bloede Creven - zaklęła, wpatrując się w postać elfa.

Otoczyli ją jego ludzie, pozostali wycelowali w nią strzały - tylko czekali na jego rozkaz. Mogła ich zabić, ale czy dałaby radę nie ucierpieć na tyle, by potem stanąć przeciwko Detmoldowi.

- Vergen nie jest moim celem - warknęła przez zęby. - Tylko tędy przechodzę.

- Doprawdy? - spytał Iorweth. - Ostatnie tygodnie spędzałaś w towarzystwie tego kurwiego syna i jego ludzi, potem w obozie chędożonego króla, który teraz chce zająć Vergen. Czemu miałbym ci wierzyć, że masz tu inny interes?

- Bo mam - przyznała. - Detmold jest moim celem. Wiem, że wam też zalazł za skórę. Możemy sobie wzajemnie pomóc.

W powietrzu zawirowała znajoma magia, przez co Tier omal nie zwymiotowała. Miała mniej czasu niż z początku zakładała. Musiała zniknąć z widoku i prędko dopaść Detmolda, ponieważ czas jej się kończył. Zdecydowanie za szybko.

- Nie potrzebujemy pomocy, zwłaszcza od mieszańca - mruknął z pogardą.

Nie zabolały ją te słowa. Nigdy nie zwracała uwagi, czy końce jej małych uszek są ledwo zauważalnie wyostrzone, czy posiada nieco słynnej elfiej urody. Była człowiekiem czy elfką? Dla niej nie miało to znaczenia od pamiętnego dnia, ponieważ późniejsze wydarzenia sprawiły, że nie była ani jednym ani drugim.

- Przepuść mnie.

- Mam lepszy pomysł. - Pokiwał głową. - Powiedz, kogo bardziej zaboli widok twej głowy w worku lub nabitej na pal? Białego Wilka, kurwiego syna czy może królobójcę? Patrz, jak jedno istnienie może poruszyć trzy różne osoby, prawda?

Tiernan w tym wszystkim zapomniała prawie o Letho. W większej mierze to przez niego w końcu została jeszcze we Flotsam, a potem podążyła aż do Aedirn. Czuła się winna za jego zbrodnie - morderstwo Foltesta i zrzucenie winy na Geralta. Przecież próbowała oczyścić jego imię, a potem wyjaśnić wszystko sobie z Letho. Pozwolił, by Wiewiórki na nią polowały i ją zabiły, a podczas konfrontacji w ogrodzie róż pamięci, wykorzystał jedną krótką chwilę, by sprawdzić czy jest cała i bezpieczna. 

Tiernan | Vernon Roche ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz