Akt 43 - Za Temerię!

366 36 31
                                    

14 miesięcy później...

Akcja była dość szybka i całkiem prosta. Zasadzić się w pobliskim lesie i rowach, oczekując na cesarski konwój transportujący zapasy żywności i leków. Problem polegał na tym, że te zasoby nigdy nie dotarł do obozu Nilfgaardu stacjonującego na wzgórzu tuż za spaloną wioską. Oddział partyzancki Temerii już oczekiwał na rozkaz, kiedy usłyszeli stukot kopyt wystukujący powolne tępo. Łucznicy byli gotowi zdjąć niczego nieświadomych żołnierzy jadących na przodzie konwoju.

Nic się jednak takiego nie wydarzyło. Zza zakrętu wyłonił się kary koń pozbawiony jeźdźcy. Do siodła miał przytroczone trzy torby wypełnione lekami, opatrunkami, składnikami potrzebnymi do ulepszania broni, żywnością i, co najważniejsze, świeżą wodą. Ves uniosła rękę, nakazując pozostałym pozostać wciąż w ukryciu. Z wyciągniętym mieczem zakradła się do nieco zdenerwowanego zwierzęcia. Złapała go za wodze, doszukując się na nim jakiś poszlak, co się wydarzyło podczas jego drogi. Na sierści konia dostrzegła plamy krwi, zapewne należące do jeźdźca. 

- I co? - zapytał Silas, stając tuż obok kobiety.

- To, co ostatnio - westchnęła zirytowana. - Zero żołnierzy, samotny koń z pakunkami. To już trzeci raz w tym tygodniu.

Nie żeby im to nie odpowiadało. Żołnierze, chłopi, każdy, kto służył w partyzantce potrzebował tego do przetrwania. Ale fakt, że to wszystko od tak po prostu sobie jechało przytroczone do konia, bez straży, patrolu. Z tego, co wiedzieli towar zmierzał w podwójnej obstawie i celem był obóz Czarnych. Dowódca nie będzie zadowolony, gdy się dowie, że ktoś znów zagrał im na nosie, wyprzedzając każdy ich kok, który uprzednio był starannie zaplanowany. Ktoś był na tyle dobry, że odsyłał większość łupów. Może ktoś również próbował przetrwać? Inny obóz partyzancki? Uchodźcy? Na traktach można było spotkać teraz najróżniejszych dziwaków.

A to znaczyło jedno - nigdzie nie było bezpiecznie. III wojna nadeszła niespodziewanie i Temeria, która dopiero co straciła króla, została rzucona w środek politycznego wiru. Wielu baronów chciałoby podziału kraju na dzielnice, a inne kraje rozszarpać Temerię jak kawałek mięsa. Jedyny dziedzic, który mógł zasiąść na tronie w Wyzimie, mała Anais La Valette była dobrze ukryta przed panoszącym się na Północy Nilfgaardem. Pod okiem Jana Natalisa odbierała właściwe szkolenie wojenne. Ale nikt nie wiedział, gdzie podziewa się przyszła królowa.

- Zabierzcie te pakunki i wracamy do obozu - postanowiła Ves. - Trzynastka, bierz konia. Może się przydać. - Pociągnęła za wodze w kierunku towarzysza, by przekazać mu zwierzę, ale zawahała się, gdy dostrzegła pogięty kawałek pergaminu, wsadzony pod siodło. - Zaczekaj.

Sięgnęła po pergamin i od razu go rozwinęła, szybko wczytując się w dwa słowa napisane pospiesznie czerwoną farbą. Nie, Ves nie była głupia. To nie była ani farba ani atrament. Ktoś, kto im pomógł, wyręczył ich zostawił im wiadomość napisaną krwią nilfgardzkiego żołnierza. 

- I... co jest tam napisane? - zapytał Jonah, jeden z partyzantów, którzy jako pierwsi dołączyli do powstania. - Ves?

Kobieta złożyła ostrożnie pergamin i wsadziła do małej torby, przytroczonej do pasa na biodrze. Nie odezwała się ani słowem, jakby nie usłyszała pytania. Rozkazała wszystkim wracać natychmiast do obozu. Mężczyźni jej towarzyszący, a było ich z czternastu, zniknęli między drzewami wraz z nowym wierzchowcem. 

Ona nadal stała w miejscu. Rozejrzała się dookoła, szukając czegoś. Dwa słowa odbijały się w jej głowie echem jak dzwony. Zdecydowała się nawet przejść kawałek drogi, którą wcześniej podążał koń. Nie powinna się zbytnio oddalać. Ostatnimi czasy dowódca nie lubił, gdy robiła coś na własną rękę, a zdarzało się to... dość często.

Tiernan | Vernon Roche ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz