Akt 44 - Lilia

393 39 8
                                    

Dla Jonaha służba w temerskiej partyzantce może nie była spełnieniem marzeń, ale czuł wtedy, że robi coś nie dla siebie, ale i dla innych. Przez całe życie żył w cieniu ojca nazwanego Tchórzem, ponieważ podczas którejś bitwy okaleczył się, byleby wrócić do domu. Żona zostawiła tchórzliwego męża i niewinnego syna. Zakładała, że wyrośnie on na takiego samego nieudacznika. Ale nie. Jonah od najmłodszych lat ciężko pracował, chcąc wyrobić sobie opinię inną od ojca, który zatopił swój wstyd w alkoholu.

A gdy Temeria upadła, to była dla niego szansa. Do Vernona Roche'a dołączył zaraz po tym, gdy oficer służb specjalnych podjął walkę na własną rękę przez wzgląd na pewne okoliczności. Nie był wyjątkowym, uzdolnionym wojakiem, ale wiedział, jak wygląda miecz, jak się go prawidłowo trzyma i jak zabija. Wystarczy dobrze pchnąć. Tak mu tłumaczył Roche. 

Obóz temerskiej partyzantki przeniósł się w pobliże Novigradu, gdzie Vernon zapewniał, że nikt nie powinien ich tu wykryć. Chyba, że sami będą tego chcieli.

- Ej, Jonah - zagadnął go Trzynastka. - Na ciebie ktoś w domu czeka?

Mężczyzna zmieszał się nieco. Niedługo minęłoby mu trzydzieści wiosen, ale wciąż... był sam. A wcale nie był brzydki. Wręcz przeciwnie, był całkiem przystojny, wysoki o wysokich kościach policzkowych, mocno zarysowanej szczęce i jasnych włosach.

- Nie - odparł. - Ani rodzina ani nikt inny. Chciałby, by inni mieli więcej szczęścia i mogli wrócić do swoich domów, do najbliższych.

- Ano, szlachetne - parsknął Fenn. - Ech, kiedyś poznałem taką jedną rudowłosą, to dopiero była kobita...

- I co się z nią stało? - dopytywał Jonah.

- Okazała się być szpiegiem, więc poderżnąłem jej gardło, nim ona poderżnęłaby mnie. - Wzruszył ramionami.

Jonah lubił każdego z oddziału, choć bywali oni często nieokrzesani, wulgarni. Gdyby nie to, że Fenn, Silas i Trzynastka należeli do Niebieskich Pasów, to wziąłby ich za kolejnych maruderów czy degeneratów. Zyskiwali przy bliższym poznaniu. Ves była jedyną kobietą w obozie, ale niemal każdego biła na głowę swoimi umiejętnościami i skutecznością. Zwłaszcza Jonaha. Z Rochem rozmawiał może tylko pięć razy w ciągu całej ich znajomości. Przy rekrutacji i kilka odosobnionych przypadków. Zwykle wydając rozkazy, zwracał się do ogółu.

- Hah! Dobre! Jakbym miał taką mordę sam bym poderżnął sobie gardło! - zawołał rozbawiony Silas.

- A ty dokąd? - spytał Cezar, kolejny z oddziału, widząc, jak Jonah podnosi się z miejsca.

- Przejdę się kawałek, zobaczę, czy wszystko w porządku - odpowiedział.

Wziął ze sobą miecz, który żeby kupić sprzedał ukochaną krowę. Gdy to wszystko się skończy, a on jakimś cudem przeżyje, zacznie spokojne życie na wsi, w swojej chacie, a może i jakaś piękna żonka się trafi, która będzie pod wrażeniem jego umiejętności? Wkroczył do lasu, nasłuchując zwierzyny do upolowania. Zadowoliłby się nawet zającem. Ciągłe jedzenie ryb mu zbrzydło, a Modliszka i Szkot ciągle przynosili tylko ryby. 

Czuł na sobie czyjeś spojrzenie, ale szybko uznał to za wariactwo. Był w środku lasu! Po zmroku! Wrócił do obozu i pierwsze, co zrobił to skierował swoje kroki do dowódcy. Chciał go zapytać o następne kroki. Jonah bardzo chciał się wykazać. Zastał go pod ścianą. Siedział i palił fajkę, która lata świetności miała dawno za sobą. W drugiej dłoni trzymał coś, czemu poświęcił całą swoją uwagę. Jonah rozpoznał drewnianą figurkę przedstawiającą temerską lilię. 

- Niezła robota - mruknął.

Gdy Roche na niego spojrzał, poczuł się mały. Ten mężczyzna naprawdę napawał go czasem lękiem. Biła od niego nieposkromiona siła i aura mordercy, który nie zatrzyma się, by osiągnąć swój cel.

- Czego chcesz? - zapytał Roche.

- Modliszka mówił, że coś się szykuje na dniach... i chciałbym wiedzieć, czy j-ja... ja też mógłbym - mamrotał, zakłopotany. Nie powinien przeszkadzać dowódcy. Może on teraz się relaksował? Zbeształ się w myślach za swoją głupotę.

- Chciałbyś wziąć udział w akcji? - Jonah pokiwał głową. - Potrzebni mi są łucznicy, a ty dopiero, co pojąłeś, który koniec miecza służy do dźgania.

- To nieprawda! - uniósł się. - To znaczy... ja już wiedziałem. Walczę całkiem... dobrze.

Roche odsunął od ust fajkę i wypuścił z nich kłąb dymu. Jonah odruchowo znów wbił wzrok w drewniany symbol.

- To naprawdę dobra robota. - Roche podniósł na niego wzrok. - Trochę się znam na rzeźbieniu w drewnie. I ktoś, kto to zrobił, naprawdę ma talent.

- Ano ma - przyznał Roche.

- Zapewne od kogoś ważnego - dodał pod nosem Jonah. - Czasem w wyżłobieniach rzeźbiarze zostawiają ukrytą wiadomość. Imię, datę albo krótkie zdania, tak na pamiątkę. Tu też coś takiego jest? 

Vernon uważnie przyjrzał się lilii. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Oglądał to codziennie, zwłaszcza, gdy potrzebował ukojenia i zebrania myśli. Drewniana temerska lilia okazała się po upływie czasu sentymentalnym skarbem. A on nie należał do sentymentalnych ludzi. Nie dostrzegł jednak żadnej wiadomości.

- Źle szef patrzy - rzucił Jonah pewniejszym głosem, robiąc krok w stronę dowódcy. - Czy mogę?

Wyciągnął rękę w kierunku Vernona, który zastanawiał się, czy może choć na chwilę rozstać się z tym kawałkiem drewna. Zresztą, co mu szkodziło. Podał drugiemu mężczyźnie pamiątkę i uważnie obserwował go. Jonah zdawał się nie zwracać uwagę na to, jak jet pilnowany. Zbliżył się do ogniska dowódcy. Obracał drewnianą lilię pod każdym możliwym kątem. Palcami przesuwał po każdym nacięciu, wyżłobieniu.

Już miał się poddać, gdy dostrzegł małe wyryte litery, składające się w krótką sentencję. Chwilę zajęło mu rozszyfrowanie napisu, bo o ile ktoś potrafił naprawdę pięknie rzeźbić tak literki były nie najlepiej wyryte. Odwrócił się do Roche'a, dumny z siebie jak nigdy dotąd. 

- Znalazłem - rzekł, a w brązowych oczach dowódcy błysnęło coś dziwnego. - O tutaj... - Pokazał palcem miejsce znalezionego napisu.

- Co tam jest?

- ,,Za Temerię'' - odczytał Jonah, ponownie skupiając się na drewnie. - Dalej jest jakiś symbol, zawijas, litera... cholera, nie wiem. Może to podpis rzeźbiarza.

Ale Roche go nie słuchał. Znowu te dwa przeklęte słowa. Takie same jak na liście poplamionym krwią Nilfgaardu. Czy to możliwe, że wiadomość została zostawiona przez... nią? Nie! Stanowczo nie! Minęło tyle czasu, a o niej słuch całkowicie zaginął. Nie żeby jej nie szukał. Szukanie osób, które chciał znaleźć było jego niegdyś pracą, ale także i zdolnością. Niestety jej nigdy nie potrafił znaleźć. Jeśli chciała pozostać w ukryciu, to po prostu znikała jak duch. Czternaście miesięcy... bez listu, wskazówek czy czegokolwiek, co wskazywałoby na jej obecność. Czemu miałaby nagle się tak objawiać?

Gdyby gdzieś po drodze zabiła Czarnych, mógłby to zrozumieć - może stanęli jej na drodze. Ale trzy ataki na transport żywności i leków? Mogła być aż tak blisko i udawać, że jej nie ma? To... było całkiem w jej stylu.

- Szefie? - odezwał się ponownie Jonah. 

- Idź dołączyć do pozostałych - rozkazał Roche głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Jutro czeka nas pracowity dzień.

Jonah posłuchał. Oddał od razu mu drewnianą lilię i odszedł. Roche z jeszcze większym skupieniem oglądał kawałek drewna.

- Gdzie jesteś? - zapytał sam siebie.

Szukał jej. Wykonując swoje obowiązki, jakie zlecił mu Jan Natalis, nim to wszystko się wydarzyło, co doprowadziło do powstania partyzantki... szukał jej. Jakiejkolwiek pogłoski. Nikt nie widział Tiernan. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Kobieta miała to do siebie, że to ona wyznaczała, kiedy się pojawi, i jak już to robiła - to z przytupem.

A on będzie wyczekiwał tego dnia.

Choćby miało to trwać bardzo długo.

Tiernan | Vernon Roche ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz