Akt 49 - Rodzina

366 33 5
                                    

- Kurwa mać! - zawyła Tiernan, kopiąc najbliższy kamyk. - Jebana mać!

Upadła na kolana, wpatrując się z odrazą we własne dłonie. Długi czas szorowała je, ale wciąż czuła na nich krew tamtego żołnierza. Zasłużył na to, a co robiła nie było bestialstwem. Ukróciła jego cierpienia, a przesłuchiwała dla dobra ojczyzny... Sama przestawała w to wierzyć. Nie była taką patriotką. Czego się tknęła, to niszczyła. Ale obiecała sobie, że uwolni Temerię - jak nie dla siebie to dla innych.

Nie wstała z ziemi, gdy wyczuła, że ktoś ją obserwuje. Wiedziała, kto za nią stoi. Czekała aż pierwszy zacznie mówić.

- Tiernan - wymówił jej imię z łagodnością, jakiej dawno nie słyszała. - Nie powinienem na ciebie tak naskakiwać. Masz za sobą sporo. Nie brałem pod uwagę twoich...uczuć.

- W tym problem, Roche - wtrąciła się, nadal na niego nie patrząc. - Nigdy ich nie brałeś, a ja to akceptowałam. Wiele moich motywów nie wyjaśniałam, bo nie miałam takiej potrzeby. Zatem zagrajmy w otwarte kart.

Zgarnęła jasny warkocz na ramię, a potem wstała, otrzepując spodnie z kurzu. Mężczyzna nie zareagował na ślady łez na jej twarzy. Musiał pamiętać, że była dobrą manipulatorką. Pomimo znajomości, powinien zachować czujność - inaczej znów mu zagra na nosie. Znał jej zagrywki.

- Nie miałam nic przeciwko, gdy wolałeś Temerię. Nie chciałam ci wadzić, to odeszłam. Za Temerię również nie walczę ze szlachetnych pobudek. To egoizm.

Wiedział. Od początku zakładał, że chodzi o coś więcej.

- Kiedy się rozstaliśmy, nie zaszłam daleko...- przymknęła oczy - nie miałam sił i zasłabłam w najbliższym lesie. Pewien myśliwy znalazł mnie i zabrał do siebie. Miał trójkę dzieci i miłą żonę. - Uśmiechnęła się na wspomnienie radosnych twarzy. - Nie przelewało im się. Zwykła chłopska rodzina... A jednak nie odmawiali mi posiłku i wody. Postawili mnie na nogi, nie chcąc nic w zamian. - Roche nie wchodził jej w słowo, uważnie słuchając tego, co ma do powiedzenia. - Kiedy stanęłam na własne nogi, ruszyłam wykonać zlecenie, by móc im wynagrodzić ich dobroć. Wiesz, co zastałam, kiedy wróciłam po jednym dniu? Wiesz co, kurwa, zastałam?!

Roche zacisnął usta w wąską linię. Patrząc na położenie, w jakim się obecnie znalazła, to mógł tylko zgadywać. I szczerze mógł zrozumieć jej przejęcie, bo pomimo tego, że miała sporo wad, znała pojęcie wdzięczności. Jak nikt, kogo do tej pory spotkał. Zatem atak na Nilfgaard to była vendetta za chłopską rodzinę, która była jej życzliwa?

- Nilfgaard ich dopadł - powiedziała zduszonym głosem. - Na oczach dzieci powiesili ojca, a matkę zgwałcili i zabili! Dzieci po prostu zostawili w podpalonym domu! Zaryglowali drzwi! To było bestialskie! Przez nich zrozumiałam, że ja... - Tier przełknęła ślinę - zrozumiałam, że nawet ja miałam swoje zasady... pozostałam bardziej ludzka pomimo mutacji. Dlatego chcę zniszczyć Nilfgaard, bo w Temerii i na świecie z pewnością jest więcej takich rodzin. Ale nie chcę znów stać się potworem. Nie oczekuj tego ode mnie...

Dowódca partyzantki odważył się zrobić krok w jej stronę. Kiedy zauważył, że nie cofa się od niego, zrobił kolejne, aż stanął obok niej. Walczył sam ze sobą, ale chociaż raz powinien być dla niej oparciem tak, jak ona była dla niego. Nigdy nie zapomniał, ile poświęciła dla jego oddziału w obozie Kaedwen. Wyciągnął w jej stronę rękę, a potem przysunął kobietę do siebie. Nie pachniała tak, jak kiedyś, ale wciąż podobał mu się ten zapach.

Nie powinien nic mówić. Sam nie był lepszy. Chodził za nim tytuł morderca kobiet i dzieci, nieludzi. Dobrze się zgrał z Nilfgaardem, w dodatku był królobójcą. Jeżeli coś zostało z jego honoru to był gotowy to oddać, byleby ocalić swoją ojczyznę. Zbyt wiele zawdzięczał Foltestowi, a jego król kochał Temerię. 

- Nie zrobisz tego więcej - rzucił nagle. - Tylko zwiady i ataki na karawany, jeżeli chcesz. Więcej nie rozkażę ci torturować.

Odsunął ją od siebie, by uważnie się jej przyjrzeć. Pozwolił sobie na chwilę spuścić wzrok na cienki łańcuszek, a potem zawieszkę między piersiami - drewniana róża. Z pewnością jej roboty. 

- Dziękuję, Vernon...


Od tamtego dnia minęło sporo czasu. Tyle, że Tiernan stała się jeszcze większym kłębkiem nerwów, ponieważ każdy jej sen wyglądał tak samo. Już nie śniła o ucieczce przed Fiodorem. Teraz widziała zielonooką kobietę, przed którą potrafiła nawet klęknąć i słuchać jej słów - chociaż to było tylko jedno zdanie ,,znajdź Geralta z Rivii''. Jednak nie odważyła się opuścić obozu partyzantki, chcąc przysłużyć się oddziałowi. Stworzyć lepszy świat i pomścić rodzinę, która okazała jej serce.

Nic między Tiernan a Rochem nie wydarzyło się szczególnego, poza tym, że prawie wcale już nie skakali sobie do gardeł, a czasem nawet potrafili razem zażartować. Prawie jak wtedy, kiedy Niebieskie Pasy świętowały we Flotsam. Ścigali wtedy królobójcę, a jednak ten czas wydawał się taki beztroski. Zamiast tego, Tiernan zbliżyła się bardzo do Jonaha. Nie mogła przewidzieć, że słowa zielonookiej miały niebawem się spełnić, a w obozie pojawić się miał sam Geralt z Rivii.

Przybyły pojawił się, kiedy Ves i Tiernan samotnie udały się na Czarnych. 

Tiernan odbiła strzałę w locie, ale odsłoniła się na tyle, by drugi żołnierz zdążył ją porządnie drasnąć. Złapała się za ranne ramię. Ves krzyknęła w jej stronę, obawiając się najgorszego  - że nie zdąży dobiec do kobiety na czas.

- Tiernan!

Dwóch żołnierzy, którzy otoczyli Tier odrzuciła potężna siła. Tiernan znała tylko jedną moc, zdolną do tego - znak Aard. Popatrzyła na wiedźmina, który właśnie dobijał Nilgaardczyka, a potem na Roche'a, który znalazł się przy niej i pomógł wstać.

- Geralt?! - pisnęła Tiernan, lekko kulejąc, kiedy bitewny kurz opadł.

Wiedźmin skinął jej głową.

- Witaj, Tiernan.

- Co wam dwóm strzeliło do łbów?! - wydarł się Roche. - Z gołym cycem na wierzchu, bez porządnej broni i zbroi ruszać na Czarnych?! Czy wy zdurniałyście do reszty?

- To...

- To był mój pomysł - przemówiła Tier, nie dając Ves dojść do słowa. Wolała, by cały ,,wkurw'' Roche'a przeniósł się na nią. - Myślałyśmy, że są mniej liczni.

- Gdyby nie Geralt, oddział zbierałby to, co z was zostało - warknął.

Tiernan nie przejęła się opierniczem ze strony dowódcy. Była rozsądną i dojrzałą kobietą, chociaż czasem działała sprzecznie z tym przekonaniem - jednak nie wytrzymała i rzuciła się na wiedźmina. Wyściskała go za wszystkie czasy, całkowicie zapominając, że ktoś nakazywał jej go odnaleźć.

- Geralt, co tu robisz?

- To długa historia - odparł wiedźmin.

Tiernan popatrzyła po pobojowisku i  wzruszyła ramionami.

- Trzeba mnie opatrzeć. - Wskazała na ranne ramię. - Czarnych już tu nie ma, więc mamy sporo czasu. Wracajmy do obozu.

Tiernan | Vernon Roche ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz