*godzina 19, mieszkanie Thomasa*
Usiadłem przy kuchennym stole z jabłkiem i nożem w ręce. Zacząłem bawić się rękojeścią noża. Nie miałem na nic ani siły ani ochoty. Wsłuchiwałem się w dźwięk cieknącej wody. Ojciec zajmował łazienkę już od jakiejś godziny. Szczerze mówiąc miałem cichą nadzieję, że już z niej nie wyjdzie. Zanim poszedł się umyć powiedział, że chce ze mną potem porozmawiać na temat 'dzisiejszego incydentu'. Zakładałem, że chodzi mu o moje wyjście z sali ale szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to. Nie mógł mi nic zrobić, nie jestem już dzieckiem. Pogrążony w myślach nie zauważyłem jak wchodzi do kuchni. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero gdy usiadł naprzeciw mnie. Zmierzył mnie dziwnym wzrokiem i odchrząknął. Uniosłem wzrok i spojrzałem w jego oczy. Kojarzyły mi się z oczami ryby. Jasnoniebieskie, zimne, puste. No może nie do końca puste, często błyszczały z agresji i złości.
- Co to miało dzisiaj być? - spytał mój ojciec tonem pełnym pretensji. Nie mogłem go już słuchać. Denerwował mnie tak bardzo, że miałem ochotę zabić go byleby tylko przestał mówić.
- Co? Oczekiwałeś, że będę tam stał i ci przyklaskiwał jak twój synek? - powiedziałem sarkastycznie. Widziałem, że nie rozumie o co mi chodzi więc postanowiłem naprostować. - Wiesz, Heinrich. Zauważyłem, że bardzo się dogadujecie. Niczym ojciec z synem... Z jego matką też miałeś romans?
Kiedyś nigdy nie odezwałbym się do mojego ojca w ten sposób, ale po tym co dziś zrobił było mi to już obojętne. Byłem zły i rozgoryczony. Patrząc na tego człowieka nie widziałem już ojca. Widziałem wroga.
Słysząc moje słowa mężczyzna zerwał się na równe nogi i nachylił się w moją stronę łapiąc mnie za kołnierz munduru. Uwielbiał to robić, łapać za ubrania. Napawał się strachem jaki wywoływał u innych. Trochę się spiąłem, lecz nie dałem tego po sobie poznać.
- Coś ty powiedział gówniarzu? - wycedził przez zęby.
- Mam 32 lata, nie jestem już kimś kto da ci się zastraszać - powiedziałem twardo. Ojciec puścił mnie i odsunął się od stołu. Na chwilę odwrócił się do mnie tyłem. Rozsiadłem się wygodnie na krześle. Czułem dumę. Wreszcie, po tylu latach odważyłem się i postawiłem się. Czułem się bezkarny, choć tak nie było. Mój ojciec gwałtownie do mnie podszedł i z całej siły uderzył mnie w twarz z pięści. Zachwiałem się i wywróciłem się do tyłu razem z krzesłem. Próbowałem zamortyzować swój upadek ręką. Poczułem promieniujący ból w barku, lecz nie miałem czasu się nad nim zastanawiać, ponieważ mój ojciec złapał mnie za kołnierz i podniósł do pionu.
- Nie dasz się zastraszać? Powiem ci coś. Może ja nie potrafię do ciebie dotrzeć ale wiem kto może. Twój nowy dowódca.
- Co? - spytałem zdziwiony.
- Pakuj się, ale nie bierz za dużo rzeczy. Jedziesz na front.
Słysząc te słowa zamarłem. Widziałem, że mój ojciec jeszcze coś mówił ale już go nie słyszałem. Słyszałem za to bicie mojego serca. Miałem wrażenie, że wszystko odczuwam dwa razy bardziej. Mundur zaczął mnie dziwnie uwierać, zrobiło mi się gorąco. Kołnierz wrzynał mi się w szyję, a buty wydawały się jakieś ciężkie. Z tego stanu wyrwał mnie dopiero kolejny cios zadany przez mojego ojca. Tym razem jego pięść wylądowała na moim brzuchu. Skuliłem się, a całe powietrze ulotniło się z moich płuc.
- Nie możesz... - wyszeptałem.
- Mogę więcej niż ci się wydaje - wysyczał mężczyzna. Zobaczyłem, odwraca się już by odejść.
- Stój... Zaczekaj... - wydyszałem. Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco. - P-proszę, pozwól mi z nią porozmawiać. Potem pojadę, ale błagam. Muszę ją zobaczyć.
Byłem gotowy na odmowę, lecz mój ojciec mnie zaskoczył.
- Dobra. Jutro, 6 rano. Nie wstaniesz, nie zobaczysz swojej Polki. I tak nie dasz rady na froncie - po tych słowach odwrócił się i wyszedł zostawiając mnie samego.
*Kolejny dzień, 6 rano*
Punktualnie o 6 zjawiłem się pod Serbią. W jednej ręce trzymałem walizkę, a w drugiej tulipana. Wszedłem do więzienia, lecz zatrzymał mnie strażnik.
- Pan Engel? Musi to pan tu zostawić - powiedział wskazując na moją walizkę i kwiat.
- Walizkę zostawię, ale kwiat zabieram - powiedziałem twardo, lecz mężczyzna nie przejął się tym.
- Musi go pan tu zostawić.
- Może pan go sobie wsadzić... No - rzuciłem i położyłem kwiat na walizce. - Do Wandy Starskiej.
- Wiem. Czeka w izolatce - odpowiedział mężczyzna. Poczułem ogromny gniew.
- W izolatce? Za co do cholery? - uniosłem się.
- Wsadziliśmy ją tam na chwilę, żeby mógł pan z nią porozmawiać. Chyba, że woli pan to robić w towarzystwie jej współwięźniarek, które najprawdopodobniej by ją potem zlinczowały - wyrzucił mężczyzna. Zignorowałem tę uwagę i ruszyłem we wspomnianym kierunku. Przystanąłem na chwilę przed drzwiami do izolatki i wziąłem głęboki wdech. Wydychając powietrze nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi. Moim oczom ukazała się Wanda. Siedziała przy ścianie ze spuszczoną głową. Na dźwięk otwieranych drzwi uniosła wzrok. Na mój widok zamarła na chwilę.
- Witaj Wandziu - powiedziałem z nieśmiałym uśmiechem. Dziewczyna wstała z podłogi i spojrzała na mnie.
- Thomas... - wyszeptała. Chciałem ją przytulić, lecz ona nie wykonała żadnego ruchu. W pomieszczeniu panowała dziwna atmosfera.
- Muszę ci o czymś powiedzieć - powiedzieliśmy w tym samym momencie.
- Ty pierwsza - uśmiechnąłem się słabo.
- Thomas... Ciężko mi o tym mówić. Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić - zaczęła. Ten wstęp wystarczył by zmrozić mnie całkowicie. - Ja... Chyba go kocham.
Patrzyłem na nią bez słowa. Próbowałem zrozumieć o co jej chodzi, zrozumieć jej słowa, lecz miałem wrażenie, że mówi w innym języku.
- Co? Kogo? - spytałem bardziej siebie niż ją. Polka patrzyła na mnie zmartwionym spojrzeniem i nie odpowiadała. Powoli zaczęło do mnie docierać o kim mówi. - Heinrich...
- Ja przepraszam Thomas... - chciała mówić dalej, ale jej przerwałem.
- Zamknij się... Po prostu się zamknij... - wyszeptałem. - Byłem przy tobie zawsze kiedy mnie potrzebowałaś. Pomagałem ci chować tego małego Żyda, zdradzając wszystkie moje wartości, mój kraj, moją rodzinę. Musiałem sobie zapracować na twoje zaufanie. Pojawia się Heinrich, z dnia na dzień zaczynasz mu ufać i co teraz? Może chcecie mieć dzieci? Domek z ogródkiem nad Odrą? Najpierw musiałabyś stąd wyjść, a uwierz mi. On cię stąd nie wyciągnie.
Wanda patrzyła na mnie bez słowa. Nie potrafiłem orzec jakie emocje miała w tym momencie na twarzy. Niezbyt się na tym skupiałem.
- Jaki ja jestem głupi... Przez moją głupią miłość do ciebie jadę dzisiaj na front...- wyszeptałem z sarkastycznym uśmiechem. Wanda podeszła do mnie powoli i wyciągnęła dłoń w moją stronę, lecz ja uniosłem rękę w ostrzegawczym geście.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałem cicho. Odwróciłem się w stronę drzwi. Otworzyłem je, lecz na odchodne dodałem jeszcze:
- Przyniosłem ci tulipana. Został u strażnika. Szczęścia z Heinrichem.
- Thomas... - powiedziała cicho, lecz ja już jej nie słuchałem zamknąłem ciężkie drzwi i ruszyłem szybkim krokiem w stronę strażnika pilnującego mojej walizki.
- Niech ją tam pan zostawi.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.
- Coś się stało? - spytał.
- Niech tam siedzi. Tyle - powiedziałem twardo, złapałem walizkę i wyszedłem z Pawiaka. Byłem zły. Potwornie zły. Miałem ochotę coś zniszczyć. Albo kogoś. Nigdy nie czułem się jeszcze tak zraniony. Zależało mi na niej a teraz czułem się wykorzystany. Spojrzałem na zegarek. 6:08. Mam jeszcze 12 minut do transportu. Wystarczająco dużo by złożyć komuś wizytę...

CZYTASZ
Die Order [zakończone]
Fiction HistoriqueMajor SS, Thomas Engel zostaje zameldowany w zagarniętej przez Niemców Warszawie. Na miejscu ma zająć się obowiązkami związanymi z jego wysoką pozycją w oddziałach SS. Los jednak chciał by na jego drodze pojawiła się młoda Polka o brązowych lokach...