~20~

409 18 0
                                    

Niedziela oznacza Kościół.

Moja mama tak samo, jak tata są wierzący, ja za to nie wierze w nic. Dla mnie Bóg, czy demony, wróżki czy małe gnomy nie istnieją.

Wierzymy żeby żyć. Nie obrażam tu nikogo, po prostu moim zdaniem, to jeden wielki cyrk, ale jak widać bardzo potrzebny.

A, w co ja tak na prawdę wierzę? No bo przecież cos musi być.

Sama nie znam na to odpowiedzi, mówiąc W NIC tak naprawdę i tak w coś muszę wierzyć... Tylko w co?

W miłość? ... nie wierzę, bo i tak się kończy. Słowo miłość, jest w chuj przereklamowane.

Mówisz "kocham cię" z dwóch powodów, albo dlatego, żeby ukryć coś co zrobiłeś źle i żeby druga połówka się nie domyśliła, albo dlatego żeby komuś zasłodzić, no tak bo w miłości to podstawa. Jest jeszcze jeden powód mówimy kocham cię, by po prostu to powiedzieć, często jest to bezuczuciowe kocham cie, no ale jest, co nie?

Ale są oczywiście tego dobre strony. Słowo KOCHAM CIĘ oznacza poniekąd kocham cię, a to z kolei oznacza, uczucia jakimi dażymy drugą osobę. Moje rozważania na ten temat są specyficznie podzielone. Podchodzę do tego neutralnie.

I teraz nasuwa się następne pytanie.
To jak wierzę,nie wierze w miłość to czemu się zakochałam w Noah? 

Wiecie często myli się dwa pojęcia... Zauroczenie i zakochanie.
Nie ma takiego czegoś jak zakochanie się w kimś. Jest jak dla mnie tylko zauroczenie, potem gdy spotykamy się z daną osobą wiemy, że to nasz najlepszy przyjaciel czasem na bardzo długo, a czasem na tydzień może nawet na jeden dzień. Kiedy mamy tego " przyjaciela" wtedy zdajemy sobie sprawę, że nie chcemy go stracić, to przeradza się w wyższe emocje... mianowicie, bardzo nas do niego ciągnie. Nie możemy widzieć w drugiej połówce swojego "chłopaka" czy "dziewczyny" musimy wiedzieć, że związek oparty jest na zaufaniu, czyli tak jak w przyjaźni.

To jest moje zdanie, oczywiście ma ono zwolenników jak i przeciwników.

Zazwyczaj tak rozmyślam w Niedziele. Magiczny dzień, jak widać.

***

Jest Niedziela, zazwyczaj o tej porze siedziałam w książkach... Teraz, siedzę NA książkach. Totalnie nie mam chęci do nauki, fakt że jutro jest kartkówka z matematyki, ale nie umiem się jakoś zmotywować. Dziwne się czuje, jakoś.

Po godzinie siedzenia i gapienia się w telefon, musiałam w końcu wziąć się do roboty.
Zabrałam książki, zeszyt, długopis i usiadłam na łóżku, najlepsze miejsce do nauki. Zaczęłam rozwiązywać zadania, inaczej się przecież nie da nauczyć matmy, tu nie ma wyjaśnień jak w biologii czy geografii, że większość jest opisane słownie, bądź graficznie przedstawione, tu są liczby i trzeba je zrozumieć, trzeba stać się jak one. Nie lubię matmy, ale tez nie mam z nią większych problemów.

Po nauce musiałam coś przekąsić, nie było nic ciekawego, więc stwierdziłam, że przedzwonie do Natashy.

- Siema, masz czas? - zapytałam.

- Zawsze i wszędzie, przecież ja to nie Ty, ze że pół dnia siedzę w książkach.

- No to, dawaj do naszego miejsca. Będę tam czekać. - powiedziałam .

- No oki.

- Muszę Ci cos powiedzieć, ale nie teraz.

Po tych słowach się rozłaczyłam.

Ubrałam się w luźne rzeczy i wyszłam z domu, przedtem informując, o tym tatę, bo mama spała. Mój tata to w większości luzak, ale jak już się go wkurzy, to lepiej uciekać.

Po dziesięciu minutach, byłam w barze... małym, spokojnym miejscu z dobrym jedzeniem. Właściciel zawsze daje nam pączka za free, a uwierzcie te pączki są świetne. Nazywa się Roman i ma 57 lat. Jest pełen energii. Za to go uwielbiamy. Ogólnie z Nati czasem zostawiamy mu napiwki. On zamiast brać je dla siebie, to kupuje jedzenie dla bezdomnych zwierząt... które plączą się z tyłu za barem. Ma dobre serce.

Siedziałam tam jakieś piętnaście minut i nadal Jej nie widziałam, dzwoniłam do niej kilka razy, ale nie odebrała.

Po jakimś czasie, podziękowałam i wyszłam wkurzona z baru.

Poszłam od razu do domu. Gdy weszłam, mama z tatą siedzieli na schodach.

- Czemu tu siedzicie? - zapytałam zdezorientowana.

- Roxy.- Powiedziała smutno mama.

- Coś się stało ? - serce zaczęło mi bić jak szalone.

- Natasha...- widziałam łzy w jej oczach. Nagle wstała i mnie przytuliła.

- Mamo? Co z nią? Co się stało? - oczy zrobiły mi się szklane.

- Roxy Natasha miała wypadek, potrącił ją samochód. Nie przeżyła, tak bardzo mi przykro. - przytulała bardzo mocno, a ja? Ja nie mogłam w to uwierzyć. To nie prawda, pewnie się pomylili. Musieli się pomylić.

To moja wina, gdybym nie namówiła ją na bar... żyłaby ona by żyła.

Wszystko przeze mnie. Nagle jakby cały mój świat się rozpadł. Zaczęłam głośno płakać i wybiegłam z domu.

- Zabiłam ją... ja ją zabiłam, jestem mordercą!! Co ja najlepszego zrobiłam.

Szłam przed siebie, ciągle płacząc i obwiniając się. Nie wiem gdzie jestem, jest bardzo ciemno i zimno. Rodzice do mnie dzwonili jakieś piętnaście razy, ale nie miałam chęci odbierać, szczerze to w ogóle nie mam chęci wracać. Chcę teraz tylko płakać.

Doszłam do jakiegoś parku. Usiadłam na ławce, a głowę wtuliłam w nogi, pogrążając się w smutku.

Mojej najlepszej przyjaciółki już nie ma, już jej nigdy nie zobaczę... nigdy, a to wszystko przeze mnie. Miałam jej powiedzieć dużo rzeczy... że jestem z Noah, że powiedział swojej mamie o nas. Tyle przygód było przed nami, ale nie martw się Nati jeszcze się spotkamy, obiecuję.

Byłam kompletnie załamana, cały makijaż mi się zmył. Nie chciałam wracać do domu... nie po tym co zrobiłam. Całą noc przespałam na ławce. Rano wsiadłam w pierwszy lepszy autobus i wróciłam do domu, choć jak już wspomniałam... nie miałam na to ochoty.

- Gdzieś Ty była!!!- krzyczała mama, a ja miałam to gdzieś, chciałam iść do siebie i płakać w poduszkę. - Martwiliśmy się o Ciebie!!

- Zabiłam Ją rozumiecie... ja... to wszystko moja wina!!! - zaczęłam krzyczeć.

- Co ty mówisz, niczemu nie jesteś winna, to nie przez Ciebie. - Mamie napływały zły do oczu, a ja czułam się tak bardzo źle, tak strasznie się z tym czułam.

- Gdybym, nie namówiła Ją na bar, żyłaby. - zaszlochałam.

- To nie Twoja wina. - powiedział spokojnie tata i mnie przytulił, ale nawet to, choćby na chwilkę nie pomogło.

- Moja. - szepnęłam mu w ramię.

Wyrwałam się z Jego objęć i pobiegłam do pokoju.
Włączyłam jakieś piosenki, natrafiłam akurat na smutną... nie wyłączyłam jej, nie mogłam. Na radosne nie miałam ochoty.

Nie wiem czemu, może to przez emocje, nie mogłam dojść do siebie... Podeszłam do biurka wzięłam strugaczkę, patrzyłam na nią kilka minut i wyjęłam z niej ostrze... nie wiedziałam co robić, było mi tak przykro, tak bardzo jej potrzebuję, a jej już nie ma, mojej Nati już nie ma...

Czytałam na różnych forach, że to pomaga. Zadajesz sobie ból, odpływasz. Nie ma cię. Może i jest to krótkotrwałe, ale lepsze to niż niezrobienie niczego.

****

Smutna część. Współczuję Roxy...

Natasha była cudowną dziewczyną. [*]

Stay With Me •||• Noah Centineo 🖤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz