Rozdział 6

705 59 4
                                    

Podczas nieobecności Andy'ego, Ryan zaparzył rumianek, którym oczyściliśmy kociakowi oczka. Następnie postanowiliśmy go umyć. Ja trzymałem przestraszonego futrzaka, a szatyn polewał go delikatnie letnią wodą. Gdy doprowadziliśmy go całkowicie do porządku, zapoznała się z nim reszta mieszkańców tego domu. Mikey i Harvy również byli zachwyceni naszym gościem.

Andy wrócił do domu, niosąc w rękach kilka reklamówek, wypełnionych kartonami mleka i karmą. Musiały być ciężkie, więc nie wiem, w jaki sposób blondyn sobie poradził z wniesieniem ich na górę.

- Po co kupiłeś aż tyle? - zapytałem.

- Na zapas - odparł Andy, jakby to było oczywiste.

Zaczął wkładać wszystko do kuchennej szafki, a Ryan w tym czasie spojrzał na paragon.

- Zwariowałeś? - zapytał, szeroko otwierając oczy. - Za tą cenę jestem w stanie sobie kupić buty i parę spodni. Wybrałeś najdroższą karmę, która była w sklepie?

- Chciałem, ale stwierdziłem, że się powstrzymam. W końcu lepiej go aż tak nie rozpieszczać. - Spojrzeliśmy po sobie z Ryanem, a ten wzruszył ramionami i podstawił kotu kolejną porcję mleka pod nos.

Kiedy mały opróżnił miskę Andy wziął go na ręce i zaczął głaskać po główce. Ryan podszedł do chłopaka i jedną ręką objął go w pasie, drugą zaczął zaczepiać się w kotka. Wyglądali słodko, gdy stali w ten sposób. Najwyraźniej nie tylko ja tak uważałem.

- Wyglądacie jak młode małżeństwo z dzieckiem, co prezentuje się naprawdę uroczo w waszym przypadku - powiedział Mikey, opierający się o oparcie kanapy. Miał na sobie pogniecione ubrania. Jego włosy były w totalnym nieładzie. Jednak szczery uśmiech na twarzy sprawiał, że i tak wyglądał przystojnie.

Ryan zaśmiał się na to porównanie i przyciągnął bliżej siebie Andy'ego, który nieco się zaczerwienił. Szatyn prawą ręką zaczął przeczesywać blondynowi włosy, mu się najwyraźniej podobało.

Cobban siedział na kanapie w salonie, bez koszulki i narzekał, że wykończą go te temperatury. Zauważyłem, że miał przekrwione oczy. Wydawał się senny, choć niedawno się obudził. Być może późno się położył. Obok bruneta siedział Harvy. Patrzył w ekran telefonu i szybko poruszał kciukami. Pewnie pisał z kolejną dziewczyną, desperacko pragnącą jego towarzystwa.

- Mamy zaproszenie na imprezę - odezwał się nagle. Wszystkie pary oczu skierowały się na niego. - Znajomy Blair'a robi domówkę i chce żebyśmy wpadli.

- No to świetnie się składa, nie miałem ochoty spędzać dzisiejszego wieczoru w domu - odezwał się Ryan. Podszedł do mnie i lekko uderzył z łokcia w żebro.

- Dziś wszyscy zobaczymy jego wewnętrzne zwierze, którym się staje podczas upojenia alkoholowego.

- Nie piję alkoholu - odpowiedziałem unosząc do góry brwi. - Poza tym nigdzie się dziś nie wybieram.

- Wybierasz się na imprezę.

- Nie wydaje mi się. - W tym momencie chciałem odwrócić się na pięcie i wyjść, ale Andy przytrzymał mnie za ramię.

- Nie daj się prosić. Kto się nami zaopiekuje w drodze powrotnej? - Blondyn zrobił oczy niewinnego dziecka, chcąc mnie w ten sposób przekonać.

- Zakładam, że Mikey się wybiera. Ufam, że się wami zaopiekuje. - Spojrzałem na chłopaka, który preferował pozostanie w stanie trzeźwego umysłu, a ten skinął głową. Zawsze był tym najbardziej odpowiedzialnym z naszej piątki. - Ja zostanę z kotem. Nim też ktoś się musi zająć.

Totalnie nie kręci mnie chodzenie na imprezy. Nie ciągnie mnie do upijania się i patrzenia na pijanych ludzi. Nie lubię zawierać nowych znajomosci, bo nie czuję potrzeby i jest to dla mnie stresujące. Nawet karaoke jest beznadziejne, gdy jesteś otoczony osobami, których wokal sięga poziomu zero.

Chłopcy byli już prawie gotowi do wyjścia, ubrani w codzienne outfity. Stałem nad nimi, gdy zakładali buty. Najbliżej mnie znajdował się Mikey. Nie wyczułem od niego zapachu ostrych perfum, których zwykle używał. Jego włosy były w nieładzie, jakby od rana w ogóle ich nie dotknął. Podszedłem więc do niego i przeczesując je kilkakrotnie, próbowałem ułożyć je w jakiś przyzwoity sposób.

- Dzięki - powiedział sennie się do mnie uśmiechając.

Moi przyjaciele wyszli, a ja zostałem w towarzystwie kota. Mały nadal niepewnie poruszał się po mieszkaniu. Wydał z siebie piskliwe miauknięcie, co odebrałem jako prośbę o kolejną porcję mleka. Nalałem je do miseczki i czekałem aż skonsumuje. Przygotowałem mu prowizoryczną kuwetę w niskim, plastikowym pudełku, sypiąc do niego żwirek. Następnie udałem się do swojego pokoju. Posadziłem kota na łóżku i wtedy go zobaczyłem. Siedział przy lampie na stoliku nocnym. Stanąłem jak wryty w ziemię. Bałem się wykonać chociażby najmniejszy ruchu, by się na mnie nie rzucił, ale nie zdołałem opanować drżenia palców. Powoli przysunąłem się w stronę łóżka, żeby zabrać stamtąd kota. Wtedy ten wielki, obrzydliwy, czarny, włochaty pająk się poruszył. Z krzykiem i kotem na rękach wybiegłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Serce łomotało mi w piersi.

Ohydne stworzenie. Dlaczego musiało tam wleźć akurat, jak zostałem sam? Dlaczego zrobiło to, gdy nie było obok mnie Brook'a? On zawsze pozbywał się wszystkich pająków, które stanęły mi na drodze. Ta myśl sprawiła, że niesamowicie za nim zatęskniłem. Chciałem, żeby już wrócił, by móc zobaczyć jego uśmiechniętą twarz. Położyłem się na kanapie w salonie i przykryłem kocem, sadzając obok siebie czworonoga. Sięgnąłem po komórkę. Kliknąłem na ikonę galerii i wszedłem w folder, w którym zapisywałem zdjęcia mojej miłości. Otworzyłem jedno z nich, na którym wpatrywał się w przestrzeń. Przybliżyłem jego twarz i jeździłem palcem po linii szczęki. Gdy dotknąłem ust przypomniałem sobie, jakie były miękkie. Wpatrywałem się w intensywną zieleń jego oczu. Zasnąłem z telefonem w ręce i widniejącą na jego ekranie twarzą Brooklyn'a.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz