Rozdział 16

703 57 13
                                    

Obudziłem się z uczuciem ciepła, rozchodzącym się po moim ciele. Obok mnie leżał blondyn. Jedną rękę miał przełożoną przez moją talię, drugą trzymał nad głową. Czułem jego oddech na policzku. Starałem się delikatnie wysunąć spod kołdry, by mógł dalej spać. Chciałem zdjąć z siebie rękę, ale wtedy jego palce splotły się z moimi. Otworzył oczy i zapytał:

- Wybierasz się gdzieś?

- Planowałem iść do apteki, kupić ci coś na przeziębienie.

- Pójdę z tobą.

- Chyba sobie żartujesz - powiedziałem, marszcząc brwi.

- Chcę być blisko ciebie.

Cały w skowronkach zostałem na chwilę oderwany od rzeczywistości, bo w mojej głowie dało się słyszeć jedynie głos mówiący o tym, jak bardzo Brooklyn jest słodki. Metaforycznie i dosłownie, ponieważ chłopak wypowiadając te słowa, przyciągnął mnie do siebie i głęboko pocałował. Leżałem na nim oddając pocałunki. Włożyłem rękę w jego włosy, kilkakrotnie je przeczesując. Blondyn gładził moje plecy, ale nagle przerwał pocałunek, kładąc palec wskazujący na moich ustach. Przeszywał mnie swoim boleśnie pięknym, zielonym spojrzeniem. Otworzył usta, w celu wypowiedzenia jakichś słów, ale w tym momencie otworzyły się drzwi naszego pokoju.

Szybko ześliznąłem się z przyjaciela i z mocno bijącym sercem, usiadłem na łóżku. Wyatt zrobił to samo. W progu stał Andy. Gdy zorientował się w sytuacji, spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, wybąkał coś pod nosem i wycofał się z pomieszczenia, zatrzaskując drzwi.

Zszedłem z górnej części piętrowego łóżka. Podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem czerwoną bluzę Brook'a. W lustrze widziałem odbijającą się postać chłopaka. Przygryzał dolną wargę, próbując w ten sposób zdusić śmiech. Najwidoczniej bawiła go cała sytuacja.

Wyszedłem z pokoju nic nie mówiąc. Chciałem szybko wyjść z mieszkania nie natykając się na Fowler'a, który z pewnością będzie zainteresowany wydarzeniem, którego był świadkiem. Pech chciał, że na korytarzu wpadłem prosto na Ryan'a. Szatyn nadal był w złym humorze, co było można łatwo odczytać z wyrazu twarzy i spojrzenia, którym mnie zaszczycił. W jednej ręce trzymał czarny worek. Miałem nadzieję, że znajdują się w nim resztki panterkowego futra, a nie zwłoki naszego kota. Wolałem jednak o to nie pytać. Pozwoliłem mu siebie wyminąć i odczekałem chwilę, zanim jego śladami udałem się do wyjścia. 

- Jack - usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem Andy'ego z kotem na rękach. Chyba bał się o bezpieczeństwo futrzaka, dlatego nie odstępował go na krok. - Mogę wiedzieć, gdzie idziesz?

- Do apteki.

- Pozwól, że zaniosę ją do pokoju i pójdę z tobą.

Nie czekając na odpowiedź ruszył w przeciwną stronę. Po kilkunastu sekundach wrócił i był gotowy do wyjścia. Ruszyliśmy schodami w dół.  Na dworze owiało nas zimne powietrze, jakie zwykle bywało w Anglii w listopadzie.

Minął nas pan Beaumont z wysoce uniesioną głową. Tym razem bez czarnego worka. Andy obejrzał się za nim i prychnął.

Pewnie powinienem się odezwać i udzielić przyjacielowi jakiejś rady, jak powinien obchodzić się z tym głupkiem. Jednak formułka „Musisz z nim porozmawiać" była bezsensowna, a nic innego nie przyszło mi do głowy. Z szatynem nie da się prowadzić konwersacji, gdy jest w takim stanie. Prędzej zacznie rzucać czym popadnie, nim zrozumie, że tak naprawdę wścieka się o głupotę. Trzeba poczekać, aż mu minie i blondyn doskonale o tym wiedział, choć niekoniecznie był z tego zadowolony.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz