Rozdział 26

610 63 28
                                    

- Mam ochotę dać ci w mordę.

Kierując te słowa do Brooklyn'a, Ryan spojrzał mu w oczy spod przymrużonych powiek. W dalszym ciągu przyciskał blondyna swoim ciałem. Klatki piersiowe obydwu chłopaków szybko unosiły się i opadały. Wyatt wiedział, że jego szanse na odwdzięczenie się za uderzenie, są marne, dlatego nie wykonał żadnego ruchu. Jeszcze do niedawna nie pomyślałbym, że taka sytuacja może mieć miejsce. Rylyn świetnie się razem bawił. Wspólnie się śmiali, często przytulali, a nawet całowali, co w żadnym stopniu mi się nie podobało. Byłem zazdrosny o chłopaka, który teraz stawał w mojej obronie.

- Ryan - zwrócił się do niego Andy. - Myślę, że nie jest to konieczne.

Podejrzewam, że wcale tak nie myślał. Chłopak działał mu na nerwy i pewnie jego zdaniem podbite oko blondyna nie byłoby niczym złym. Sprzeciwił się, bo był świadkiem mojej przerażonej reakcji. Byłem na siebie zły. Nie chciałem, by Brook widział teraz moje łzy. Jednak nie mogłem w żaden sposób zahamować ich gromadzenia się w kanalikach łzowych. Dlatego ostatecznie pozostawiły one swój ślad na moich policzkach.

Beamount ostatni raz zacisnął pięści, po czym odsunął się na kilka centymetrów od Brooklyn'a, dając mu możliwość wyswobodzenia się. Chłopak nadal miał przyspieszony oddech. Przesuwał spojrzenia z Ryan'a na Andy'ego, na końcu przelotnie skupiając je na mnie. Nie oczekiwałem, że odezwie się do mnie, ale myślałem, że podziękuje Fowler'owi. Nie zrobił nawet tego. Wyszedł bez słowa. Drzwi się za nim zatrzasnęły.

Szatyn spojrzał w kierunku, w którym poszedł przyjaciel. W jego brązowych oczach nadal żarzył się iskry agresji. Jednak powoli zaczęły znikać, gdy zauważył moją żałosną postać, niepocieszoną całym zajściem. Jego twarz na nowo przybrała łagodny wyraz, gdy do mnie podszedł.

- Przepraszam, Jack - powiedział, lekko mnie obejmując.

- Nie przepraszaj - powiedziałem, próbując powstrzymać szloch. - Tylko proszę, nie rób mu krzywdy.

Chłopak nie odpowiedział. Przycisnął mnie mocniej do siebie, pocierając ręką moje plecy. Ta wzruszająca chwila została przerwana przez miauczącą kulkę smolistego futra. Kala weszła do pokoju z kocim dźwiękiem, który trudno jest mi opisać. Towarzyszył jej papier toaletowy przy tylnej łapie. Z tego względu założyłem, że właśnie wyszła z łazienki, w której teraz znajdowała się jej kuweta.

- Ojej, a co się kici stało? - zapytał Andy, uwalniając jej łapkę od niechcianego tworzywa. - Kto zostawił papier toaletowy na podłodze?

Zmierzył mnie i szatyna wzrokiem, jakby któryś z nas popełnił niewybaczalny czyn. Wziął kotkę na ręce i udał się do łazienki, by skontrolować jej stan. Domyślił się, że coś zbroiła. Miałem nadzieję, że nie zniszczyła kolejnej rzeczy, należącej do Ryan'a. To mogłoby się źle skończyć. Poszedłem za nim, próbując już całkowicie unormować swój oddech i nie zachowywać się jak nadwrażliwy nastolatek. Chciałem puścić w niepamięć sytuację sprzed chwili.

Na płytkach podłogowych leżał postrzępiony papier toaletowy, a na środku pomieszczenia biała koszulka. Blondyn przystanął w drzwiach i ciężko westchnął. Po chwili dołączył do niego Ryan.

- Mówiłem, że trzeba sprzedać tego kota - oznajmił szatyn, bardziej w żartach niż poważnie. Wrogość już całkiem zniknęła z jego głosu.

- Żebym zaraz ciebie nie sprzedał - odburknął Fowler.

Ja w tym czasie podszedłem do białej koszulki. Właściwie teraz już nie całkiem białej. Można było na niej dostrzec wyraźnie żółtą plamę. Było wiadomo, że kotka nie zdążyła dojść do kuwety. Potrzeba fizjologiczna zwyciężyła. Choć miałem przez chwilę podejrzenie, że Kala nie zrobiła tego przypadkowo. Mój nastrój uległ gwałtownej zmianie, gdy chwyciłem poszkodowaną część garderoby za czysty narożnik. Wybuchnąłem śmiechem.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz