Rozdział 24

570 60 33
                                    

Szybko zbiegłem po schodach. Mocno pchnąłem drzwi i znalazłem się na zewnątrz. Chciałem udać się w miejsce, gdzie będę mógł dać upust gromadzonym się pod powieką łez. Instynktownie obrałem drogę prowadzącą do portu. Mimo mrozu szedłem z rozpiętą kurtką, której oba końce powiewały przy moich udach. Na policzku poczułem wilgoć, którą osuszyłem dłonią. Spuściłem głowę w dół, by mijani ludzie nie mogli dostrzec moich możliwie zaczerwienionych oczu, chociaż przecież i tak było ciemno. Przyspieszyłem kroku, dlatego już po dziesięciu minutach znalazłem się na miejscu. Tym razem nie usiadłem na ławce. Zszedłem schodami prowadzącymi do niżej położonych części portu i usiadłem w ich połowie. Były zimne, co moje pośladki od razu mi zasygnalizowały. Starałem się jednak na to nie zaważać. Oparłem głowę o trzęsące się dłonie i dałem upust emocjom. Moje łzy były rzęsiste niczym łzy dziecka, któremu zabrano lizaka. Isabelle zabrała mi Brook'a. Wyrwała mi go z rąk i oplotła swoimi mackami. Odnoszę jednak wrażenie, że sam tego chciał. Nigdy o niej nie zapomniał. Przez cały czas żywił do niej uczucie, które słabło, ale nigdy do końca się nie wypaliło. Ja w tej historii byłem tylko odskocznią i zabawką. Chyba znacznie bym się nie zdziwił, gdyby przyznał się, że kiedy mnie całował, wyobrażał sobie ją we własnych ramionach. Miałem ochotę go o to zapytać. Chciałem wiedzieć, dlaczego mi to zrobił, mając świadomość tego, jak wiele dla mnie znaczy. Z trudem powstrzymywałem krzyk, który próbował uwolnić się z moich ust. Szloch był już wystarczająco głośny. Nie chciałem ryzykować pojawienia się tutaj przypadkowego przechodnia. Jednak w pewnym momencie usłyszałem czyjeś kroki. Obróciłem się i zobaczyłem, że kilka schodów nade mną stoi Andy.

- Jack? - zapytał, chcąc upewnić się, że to ja jestem tą żałosną postacią siedzącą na zimnych schodach.

Nic nie odpowiedziałem, tylko znów umieściłem twarz w dłoniach. Nie byłem zdziwiony, że mnie znalazł. W pewnym stopniu nawet się tego spodziewałem. Powiedziałem mu, gdy był tu ze mną, że lubię przychodzić w to miejsce. Nietrudno było mu wydedukować, gdzie poszedłem. Zaskakujący był jedynie czas, w jakim to zrobił. Od opuszczenia przeze mnie mieszkania minęło może dwadzieścia minut.

Chłopak usadowił się obok. Chwycił moją dłoń i przycisnął mnie do swojej piersi. Nic nie powiedział, za co byłem mu ogromnie wdzięczny. Słowa by mi w tym momencie nie pomogły. Andy pozwolił mi po prostu płakać w swoich ramionach. Świetnie sprawdzał się w roli najlepszego przyjaciela.

- Powinniśmy wracać - powiedział, gdy udało mi się nieco uspokoić.

- Nie chcę tam iść.

- W takim razie przejdźmy się na kawę.

- Nie chcę.

Andy podniósł się ze schodów. Podjął nieudaną próbę podniesienia również mnie.

- Jacky, proszę. Zamarzniesz tutaj.

- Mogę zamarznąć. Wszystko mi jedno.

- Nie mów tak - rzucił. Nie patrzyłem wtedy na jego twarz, ale wiedziałem, że zmarszczył brwi w ten charakterystyczny dla siebie sposób,
jak zawsze, kiedy się na kogoś denerwował. - Zaraz zadzwonię po Ryan'a.

- Dobra, niech ci będzie - powiedziałem, podnosząc się, nie chcąc ryzykować pojawienia się szatyna.

Andy wziął mnie pod pachę. Szliśmy w ten sposób całą drogę. Zapewne przypominaliśmy miłe staruszki, zmierzające na wspólne pogaduszki.

Dotarliśmy do pobliskiej kawiarni, urządzonej w stylu lat dziewięćdziesiątych. Przez głowę przeleciała mi myśl, że Brooklyn'owi by się tu spodobało. Postarałem się jak najszybciej ją zadusić. Usiedliśmy przy stoliku pod ścianą, a chwile później pojawiła się obok nas kelnerka. Oboje zamówiliśmy herbatę z miodem i imbirem. W oczekiwaniu, aż zamówienie do nas dotrze, udałem się do łazienki. Podszedłem do umywalki i spojrzałem w lustrzane odbicie.
Moja twarz była czerwona od mrozu, a oczy przekrwione od łez. Po włosach przeszło tornado. Przemyłem twarz wodą i osuszyłem papierowym ręcznikiem. Zabieg ten jednak niewiele pomógł. W dalszym ciągu wyglądałem okropnie. Ale czy to takie ważne?

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz