Rozdział 31

573 58 19
                                    

Na lotnisku było zimno, więc miałem na sobie kurtkę. Aura pogodowa nie była tego dnia zbyt przyjemna. Przyprawiała mnie o złe samopoczucie. Miałem jedynie ochotę na maraton netflixa pod kołdrą z tabliczką czekolady. Padał śnieg z deszczem i wiał silny wiatr. Z tego powodu samolot miał kilkugodzinne opóźnienie. Takie warunki stanowiły zbyt wielkie ryzyko dla lotu. Właśnie dlatego siedziałem na lotnisku wraz z resztą niezadowolonych z takiego obrotu sprawy osób. W rękach trzymałem już w połowie pusty, czwarty kubeczek od herbaty z automatu. Nie wypiłem jej w takiej ilości, bo mi smakowała. Właściwe to była zbyt mało słodka jak na mój gust. Spożywałem ją, by zająć się czymkolwiek. Przeglądanie social mediów tylko mnie znużyło, przez co byłem jeszcze bardziej ospały. Zacząłem obserwować ludzi wokół mnie. Z reguły każdy miał lodowate spojrzenie, którym wodził po podłodze, ścianach i suficie. Wszyscy byli poddenerwowani. Nawet gdybym miał ochotę z kimkolwiek zamienić słowo, lepiej tego nie robić dla własnego dobra. Na szczęście ja nigdy nie odczuwałem potrzeby rozmowy z obcymi. Zająłem się sobą i pogrążyłem w tym, co wychodziło mi najlepiej - użalaniu się nad sobą.

W pewnym momencie dostrzegłem chłopaka z blond czupryną, który w jakiś znajomy sposób się poruszał i rozglądał po lotnisku. Nie miał ze sobą żadnej walizki czy torby. Ewidentnie kogoś szukał. Już miałem wstać, żeby podejść do niego i zapytać, co tu robi, kazać wracać mu do domu. Powiedzieć, że jego starania idą na marnę, bo już postanowiłem, że wracam do Irlandii. Ale wtedy chłopak obrócił się przodem i dotarło do mnie, że nie rozpoznaję jego twarzy. Podbiegł do jakiejś szatynki, stojącej blisko mnie i zamknął ją w swoich objęciach. Dziewczyna najprawdopodobniej płakała, ponieważ kurczowo wtulała twarz w jego pierś, a on delikatnie gładził jej plecy. To nie był Brook.

Poczułem się zawiedziony. W głębi serca pragnąłem doświadczenia jego usilnych prób odzyskania naszej relacji. Chciałem widzieć, jak się stara. Mogłem udawać przed nim, że jest inaczej, ale nie byłem w stanie oszukać siebie. Zależy mi na nim, jak na nikim innym w moim życiu. Dlatego sam kreuję nieprawdziwe sceny i widzę jego postać w każdym miejscu. Usilnie pragnę przywołać go tutaj za pomocą własnych myśli. Niestety to nie działa.

Czasami naprawdę próbuje o nim zapomnieć, ale później przypominam sobie, że nie powinienem  pozbywać się największego szczęścia, które mam.

Albo raczej miałem.
Kiedy wyjeżdżałem Brooklyn o nic nie zapytał. Tylko właściwie czego się spodziewałem? Ignorowałem go przez ostatnie dni, a on miałby wyrywać mi walizkę z ręki, żeby mnie zatrzymać? Mało prawdopodobne. Nawet się z nim nie pożegnałem.

Zrobiłem to natomiast z Andy'm i Ryan'em. Chłopcy zrozumieli, że chciałbym poświęcić więcej czasu sobie i rodzinie, choć mały blondyn trochę kręcił nosem. Obiecałem mu, że jak wrócę, będziemy częściej urządzać gej party, co chyba go udobruchało.
Najczulsze pożegnanie miało miejsce z Kalą. Nie mogłem się od niej oderwać. Bardzo przywiązałem się do tego stworzenia i ciężko mi było je opuszczać. Kotka na czas świąt miała trafić do mieszkania Blair'a, gdzie będzie mogła zaprzyjaźnić się z Pepper - niezwykle sympatyczną pupilką naszego menadżera i jego narzeczonej. Chętnie wziąłbym ją ze sobą, ale czworonogi niezbyt dobrze znoszą podróże samolotem. Nie jestem też pewien, jak mama zareagowałaby na kolejnego kota w domu.

Z rozmyślań wybudziła mnie informacja, że mój samolot wylatuje za pół godziny.

***

Nikt na mnie nie czekał, bo nikomu nie powiedziałem, że wracam. Sam musiałem uporać się ze swoim niemałym bagażem. Planowałem pojechać do domu taksówką. Zanim jednak zdążyłem po jakąś zadzwonić, inna prawie mnie zabiła.

Z głową w chmurach i słuchawkami w uszach przechodziłem na drugą stronę ulicy. Usłyszałem gwałtowny pisk opon i głośny dźwięk klaksonu, gdy znalazłem się na jej środku. Serce zabiło mi szybciej, kiedy zorientowałem się, co zrobiłem. Samochód znajdował się jedynie kilka centymetrów ode mnie. Z pojazdu wyszedł rozwścieczony taksówkarz, który zwyzywał mnie od idiotów i tym podobnych. Nie miałem mu tego za złe, miał rację. Zastanawiałem się, czy nie zapytać go o podwózkę, ale zważywszy na okoliczności mógłby się nie zgodzić. Wymruczałem więc ciche przeprosiny i poszedłem dalej.

Na parkingu za lotniskiem postawiłem swoją walizkę i zadzwoniłem po taksówkę. Pogoda w Irlandii nie była dużo lepsza. Na niebie kłębiły się ciemne chmury i padał drobny deszcz, więc oczekiwanie nie należało do przyjemnych. Moje włosy zdążyły oklapnąć przed przyjazdem kierowcy, a ubranie miałem przemoczone. Trząsłem się z zimna, wsiadając do samochodu.  Święta w towarzystwie przeziębienia miałem zapewnione. 

Uśmiechnąłem się na widok rodzinnego domu.
Tęskniłem za tym miejscem, więc cieszyłem się z powrotu. Nie miałem kluczy, ponieważ najprawdopodobniej je zgubiłem lub zostawiłem gdzieś w mieszkaniu. Dlatego byłem zmuszony użyć dzwonka.

Otworzyła mi mama, której mina była godna pierwszego miejsca w rankingu zaskoczonych wyrazów twarzy, gdyby taki istniał.

- Co ty tutaj robisz, synu? - zapytała, jednocześnie przyklejając się do mojej klatki piersiowej, prawie mnie dusząc.

- Przyleciałem na święta - odpowiedziałem, gdy nieco poluźniła uścisk. 

- Właśnie jemy obiad. Przywitaj się z resztą, a potem natychmiast przebierz te mokre ubrania. Nie chcę, żebyś się rozchorował.

Wywróciłem oczami na ten akt opiekuńczość, której mama zawsze miała zbyt wiele.

Przywitałem się z tatą i Emilly. Nasze uściski najwyraźniej trwały za długo, bo mama znów zaczęła coś mruczeć o mokrych gaciach. W końcu wykonałem jej polecenie i poszedłem się przebrać. Otworzyłem szafę i znalazłem wiele rzeczy, których dawno na sobie nie miałem. Koszule, które ubierałem w liceum. Znalazło się też kilka bluz. Ubrałem jedną z nich i wróciłem na pierwszy po długiej przerwie, rodzinny obiad. Był pyszny jak zawsze, bo moja mama była najlepszą kucharką na świecie.

Słuchałem opowieści rodziców i siostry. Sam również nieco mówiłem, specjalnie omijając temat Brooklyn'a, by moja postawa nie dała im znaku, że to właśnie on jest dla mnie kimś więcej spośród chłopakow w zespole. Moi rodzice wiedzieli, że jestem gejem, choć nigdy im o tym nie mówiłem. Nie przyprowadzałem dziewczyn do domu. Wzdychałem na dźwięk głosu Justina Biebera w radiu i rumieniłem się na widok przystojnych blondynów na ulicy. Mama się domyśliła, co jest na rzeczy.

- Gdzie Jacob? - zapytałem, gdy skończyliśmy jeść.

- Ostatnim razem widziałam go, jak chrapał na moim łóżku - odpowiedziała Emilly.

Udałem się do wskazanego pomieszczenia i rzeczywiście znalazłem tam mojego rudego przyjaciela. Chciałem wziąć go na ręce i uściskać, ale nie spodobał mu się ten pomysł. Szybko wyśliznął się z moich objęć. Widocznie znacznie się za mną nie stęsknił. Kochał mnie tylko, gdy przychodziłem z puszką whiskasa.
Koty to takie niewdzięczne zwierzęta.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz