Rozdział 1

946 71 2
                                    

Minęło kilka godzin od czasu, gdy opuściłem towarzystwo chłopaków i owinąłem się kocem w moim cieplutkim łóżku. Mimo tego, że za oknem widziałem bezchmurne niebo, a temperatura prawdopodobnie przekraczała dwadzieścia pięć stopni przechodziły mnie dreszcze. Zawsze byłem zmarzluchem. W mojej szafie jest jednak dość mało ciepłych ubrań. Preferuję koszule, które niezbyt dobrze zatrzymują przy mnie ciepło. Radzę sobie z tym, pożyczając bluzy od Brooklyn'a, w których chyba nie zawsze mi do twarzy, ponieważ różnica rozmiarów między nami staje się ostatnio coraz bardziej widoczna. Powiedziałbym, że w jego ubraniach wyglądam jak w worku. Mimo tego lubię czuć na sobie materiał przesiąknięty jego zapachem. Zastanawiam się, czy w głowie mojego przyjaciela powstają podobne myśli w czasie, gdy zabiera mój koc i wtula się w niego całym sobą.

Zacząłem rozważać, czy przystać na prośbę Ryan'a i przygotować obiad, ale chyba jednak wcale nie byłem głodny.

Usłyszałem dochodzące z salonu, entuzjastyczne krzyki. Naszła mnie myśl, że chłopcy pewnie grają w jedną z tych swoich nudnych gier, w których odnieśli zwycięstwo. Jednak w chwili wypowiedzenia imienia „Harvey" przez Ryan'a, wiedziałem już, że nie o to chodzi. Do domu wrócił nasz współlokator. Harvey nie jest z nami w zespole. Śpiewa sam, jako solista. Mieszkamy razem od dłuższego czasu, więc stosunki między nami jak najbardziej można nazwać przyjaźnią.

Właściwie to nie wiedziałem, gdzie wyjechał. Nie interesowałem się, bo jestem okropnie samolubny, zapatrzony we własne „ ja" , mający gdzieś życie innych. Dlatego często się nad sobą użalam. Żyję w moim introwertycznym świecie.

Od przyjaciół już niejednokrotnie słyszałem, jak moje słowa pocieszenia pomogły im wydostać się z mentalnej dziury. Według mnie wcale tak nie było. Mówiłem, co ślina na język przyniosła. Mam świadomość bycia słabym pocieszycielem i motywatorem. Ich zapewnienia traktowałem jako pocieszenie skierowane do mojej osoby. Próby udowodnienia, że jestem coś warty. Może rzeczywiście tak jest, mimo moich ciągłych zwątpień.

Ktoś zapukał do drzwi pokoju i pociągnął za klamkę, zanim zdążyłem zaprosić przybysza do środka. Moim oczom ukazała się czupryna blond włosów należąca do Harvy'ego.

- Cześć Jack - przywitał się ze mną szczerząc zęby w uśmiechu.

- Harvey, wróciłeś! - Wstałem z łóżka i podszedłem do przyjaciela, by obdarzyć go uściskiem. Udawanie szczęśliwego najwyraźniej dobrze mi szło.

Chłopak otworzył usta, zapewne w celu kontynuacji rozmowy, lecz w tym momencie do pokoju wpakowało się stado małp, znanych również jako Road Trip. Jedna z nich ugryzła mojego rozmówcę w ucho, na co ten gwałtownie podskoczył. Odwdzięczył się chwytając poduszkę z mojego łóżka i okładając napastnika ciosami, powalił na ziemię.

- Poddaję się - oświadczył Ryan z udawanym przestrachem. Najwidoczniej nie miał ochoty na tego typu walki, gdyż wszyscy wiedzieli, że gdyby tylko chciał z łatwością powaliłby Harvy'ego.

- Skoro już skończyliście, nie miałbym nic przeciwko, gdybyście pozwolili mi dotrzeć do drzwi i opuścić pokój - powiedziałem, kierując wzrok na zastawiającego przejście Mikey'a. - Muszę siku.

- Jasna sprawa - powiedział ciemnowłosy i zrobił mi przejście.

Gdy wyszedłem z toalety tłum, który jeszcze pięć minut temu stacjonował w moim pokoju zniknął. Poszedłem do salonu, gdzie zastałem Mikey'a siedzącego na kanapie oraz całą resztę najwidoczniej szykującą się do wyjścia.

- Jack, idziesz z nami na zakupy? Zamierzamy polować na promocje w galerii - powiedział Andy.

- Dziś raczej nie mam ochoty - odpowiedziałem. - Potowarzyszę Mikey'owi, bo najwyraźniej nigdzie się nie wybiera.

Ten spojrzał na mnie i zapraszająco poklepał ręką na kanapie miejsce obok siebie. Usiadłem na wskazanym miejscu i zacząłem wpatrywać się w ekran telewizora, próbując zrozumieć przekaz wyświetlanego filmu. Nie zamieniliśmy z Mikey'em żadnego słowa podczas oglądania. Cieszyłem się z tego , bo nie znoszę, gdy w trakcie seansu ktoś rzuca niepotrzebne komentarze.

- Nie polubiłem głównego bohatera - podjąłem temat, po pojawieniu się napisów końcowych.

- Mnie również nie przypadł do gustu, ale mimo tego całość oceniłbym pozytywnie.

- Zawsze widzisz wszystko pozytywnie.

- Kwestia perspektywy.

Nie miałem ochoty rozmawiać o pozytywnym spojrzeniu na świat, więc wstałem, by zabrać z suszarki na pranie ubrania, należące do mnie i Brook'a. Położyłem je na łóżku i zacząłem układać w kostkę, a później wkładać do szafy.
Po chwili w pokoju znalazł się mój współlokator.

- Jak zakupy? - zapytałem, nie spuszczając wzroku z pomarańczowej bluzy, którą zająłem ręce.

- Świetnie. Rye postawił nam jedzenie w Macu - odpowiedział zadowolony. Przeniosłem na niego swoje spojrzenie i dostrzegłem czerwoną, niczym burak twarz. Ta zmiana koloru skóry zaszła zapewne pod wpływem wysokiej temperatury panującej na dworze - Kupiłem ci sałatkę.

Nie lubię sałatek z McDonald'a. Warzywa smakują w nich jak papier.

- Dziękuję - powiedziałem z uśmiechem, a blondyn na pewno zauważył moją gwałtowną zmianę nastroju.

Podczas, gdy ja stałem naprzeciwko szafy, wpatrując się w lustro zawieszone ponad nią, Brook zdjął koszulkę i spodnie. Nie widziałem w tym nic dziwnego, było mu gorąco. Podszedł do mnie w samych bokserkach i objął w talii. Wszystkie moje mięśnie się napięły, a on dotknął wargami mojej szyi i obdarzył ją gorącym pocałunkiem. Mimowolnie zamknąłem oczy, co chłopak dostrzegł w lustrzanym odbiciu. Zaśmiał się, przerywając ten cudowny moment.

- Włożyłem ją do lodówki - oświadczył i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie w towarzystwie samotnej postaci z lustra.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz