Rozdział 8

638 57 2
                                    

Wszyscy (co niektórzy nieco skacowani po imprezie) siedzieliśmy w salonie i wpatrywaliśmy się w Ryan'a, przytaczającego nam słowa Brooklyn'a. Nikt się nie odezwał, gdy oznajmił, że tata chłopaka zmarł wczoraj podczas operacji.

Wiedziałem, że nie był z nim szczególnie zżyty. Często się kłócili, doprowadzając się nawzajem do szału. Mimo tego, jak mówił mi przyjaciel, nie był złym ojcem. Starał się spędzać czas z synem, zabierając go na przejażdżki motocyklami, do których zamiłowanie przejął od swojego ojca - dziadka Brooklyn'a. Nie udało mu się jednak wpoić tej miłości we własnego syna, który wolał czuć struny gitary pod palcami, niż wiatr we włosach podczas szybkiej jazdy.

Brook na pewno wspominał teraz wszystkie miłe chwile spędzone z ojcem, który pozostawił uczucie pustki w jego sercu. To minie, jednak było mi przykro, bo wiedziałem, że mój przyjaciel cierpi i niewiele mogłem z tym zrobić. Nie widziałem potrzeby, by teraz do niego dzwonić. Słowa były zbędne w takiej sytuacji. Mogłem jedynie czekać, aż wróci i będę mógł go przytulić, co miało nastąpić za dwa lub trzy dni.

***

Następnego dnia wieczorem siedziałem z Andy'm na kanapie w salonie. Zostaliśmy sami, ponieważ cała reszta wybyła się na zakupy. Na kolanach blondyna leżała czarna, włochata kulka mrucząca z zadowoleniem.

- Nie sądzisz, że powinniśmy go w końcu jakoś nazwać? - zapytał.

- To jest ona - odparłem, drapiąc kota za uchem.

- Skąd to wiesz?

- Bo sprawdziłem? - odpowiedziałem pytająco.      - Mam kota w Irlandii. Znam się na tym.

- Może Kate? - zaproponował blondyn. Uniosłem brew i wykrzywiłem usta, słysząc dźwięk tego imienia.

- Strasznie kiczowate. Stawiałbym na coś w stylu Aria, Zoe, albo Freya. Podobają mi się serialowe imiona.

- Kala. To jest idealne imię dla kota.

Nie miałem pojęcia, skąd to wytrzasnął. Nie zdążyłem też zaprotestować, bo w tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i do środka weszli chłopcy z kilkoma torbami jedzenia, na których skupiłem swoją uwagę. Byłem niesamowicie głodny. Andy w tym czasie podniósł się i skierował do szafki z kocią karmą.

- Kala, kici kici, chodź do tatusia.

- Chyba mamusi - krzyknął Ryan z przedpokoju.

- Kim jest Kala? - zapytał Harvey, wchodząc do salonu.

- Naszym kotem - odparł blondyn, jakby to było oczywiste. Nasypał do miski kocich chrupek i postawił na ziemi. Kociak gwałtownie zeskoczył z kanapy i dopadł do jedzenia.

Harvey popatrzył tylko z litością na czworonoga i zaproponował zrobienie naleśników na kolacje, tym samym przenosząc swój wzrok na mnie i szczerząc zęby. Wywróciłem oczami, ale zgodziłem się, z racji tego, że sam umierałem z głodu.

- Podane do stołu - krzyknął Harvey, który cały czas towarzyszył mi podczas smażenia. Miała być to forma zaproszenia dla reszty.

Usiedliśmy w salonie. Chłopcy zajadali się ze smakiem, oprócz Mikey'a, który uparcie twierdził, że nie jest głodny, choć nie widziałem, żeby jadł coś od czasu śniadania.

- Masz nutellę na twarzy - powiedział Ryan do Andy'ego chichocząc.

Rzeczywiście na prawym policzku blondyna dostrzegłem plamę kremu orzechowego. Wyglądał dość zabawnie, próbując się zorientować, w którym miejscu znajduje się wspomniana nutella.

- Gdzie? - zapytał, pocierając dłonią kąciki ust.

- Tutaj - powiedział szatyn, przechylając się w stronę siedzącego naprzeciwko niego blondyna, przez dzielący ich stół i zatrzymując się kilka centymetrów od twarzy drugiego.
Polizał jego policzek, tym samym oczyszczając go z masy orzechowej. Odchylił się do tylu, ponownie opierając się plecami o kanapę. Oblizał swoje wargi i wrócił do konsumowani naleśnika.

W pierwszej chwili byłem pod wrażeniem, że zrobił to przy nas wszystkich. Jednak to przecież Ryan. Ten chłopak niczym się nie krępował. Nie można było powiedzieć tego samego o małym blondynie, którego twarz przybrała barwę pomidora. Powoli przyłożył dłoń do zwilżonego przez język przyjaciela policzka.

Siedzący obok mnie Mikey pił sok pomarańczowy, którym momentalnie się zakrztusił i wypluł go na stół. Część napoju wylądowała na koszulkach Harvy'ego i Andyego. Poklepałem bruneta pięścią między łopatkami, żeby pomóc mu odzyskać oddech. Gdy udało mu się to osiągnąć powiedział:

- Przepraszam chłopaki, nabrałem zbyt duży łyk. - Nie wiedziałem, czy ktoś uwierzył w jego tłumaczenie, ale ja na pewno nie. Byłem świadomy, z jakiego powodu organizm chłopaka zareagował w ten sposób.

- Nic się nie stało - powiedział Andy, dokładnie oglądając swoją przemoczoną koszulkę.- Pójdę wziąć prysznic i przebiorę się w suche rzeczy.

- Chyba powinienem zrobić to samo - oświadczył Harvey, przejeżdżając ręką po swoich gęstych włosach.

Podczas nieobecności blond dwójki włączyliśmy telewizję, a ja zagoniłem Ryan'a do pozmywania naczyń. Mikey włączył program, opowiadający o życiu mrówek. Nie wiem, co ten chłopak w nich widział, ale wpatrywał się z wielkim zainteresowaniem w ekran telewizora. Mnie te stworzenia napawały obrzydzeniem, może przez ich podobieństwo do pająków.

Po chwili znów, wszyscy razem znaleźliśmy się w tym samym pomieszczeniu. Dyskretnie postanowiłem przełączyć kanał, korzystając z nieuwagi Mikey'a. Niestety brunet przewidział moje zamiary i odwrócił głowę w moją stronę. Zmierzył mnie zabójczym wzrokiem, dlatego odłożyłem pilot z powrotem na stół.

- Z racji tego, że jutro wyjeżdżam, może powinniśmy spędzić razem czas w nieco bardziej kreatywny sposób - odezwał się Harvey, przerywając milczenie.- Mam tutaj na myśli wyjście do klubu, czy tym podobne.

Przyjaciel zespołu następnego dnia miał wylatywać do Stanów, w celu załatwienia kilku swoich spraw. Zostawiał nas na dwa, może trzy tygodnie.

- Kocham cię za takie pomysły - powiedział Ryan, obejmując Harvy'ego.

Wstałem, by wymknąć się z salonu. Dziś też nie byłem chętny, żeby uczestniczyć w imprezie. Jednak zatrzymał mnie Beaumont, stając mi na drodze i mówiąc:

- O nie kolego, idziesz z nami bez żadnej dyskusji.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz