Rozdział 28

638 61 16
                                    

Szedłem przed siebie bez obrania konkretnego celu. Znajdę się tam, gdzie poniosą mnie nogi. Nie zważałem na mijanych ludzi, dlatego po drodze kilkukrotnie usłyszałem pytanie w stylu: „Jak chodzisz, idioto?". Nie oglądałem się za nimi. Włączyłem tryb ignorowania otoczenia. Chciałem znaleźć się jak najdalej od naszego mieszkania. Jak najdalej od problemów, jak najdalej od Brook'a. Białe płatki śniegu wpadały w moje włosy. Wiatr rozwiewał je we wszystkie strony, tak jak dym papierosa, który właśnie wypuściłem z ust. Łudziłem się, że niebieskie Malboro uspokoją moje drżące dłonie. Obiecałem sobie, że nie będę płakał. Nie potrzebowałem jeszcze głębszego ugruntowania we własnym przekonaniu bycia nadwrażliwym nastolatkiem. Tego wieczoru miałem zamiar robić wszystko, by oderwać się od codziennego Jack'a Duff'a. Dam sobie zapomnieć, kim jestem. Utopię pamięć o własnej osobie w kieliszkach wódki.

Zanim jednak do tego doszło zamierzałem krążyć po mieście, sunąc poprzez krzyżujące się, szare chodniki. Czekałem z niecierpliwością, aż słońce zajdzie za horyzontem i będę mógł porzegnać się z dziennym światłem. Chciałem już poczuć alkohol krążący w moich żyłach. Głupio jest upijać się, gdy światło słoneczne zagląda jeszcze przez okno.
Mówi to ktoś, kto zaledwie dwa razy miał drinka w ustach. To żałosne.

Na dworze zrobiło się już ciemno, a na ulicach zapalono latarnie. Zatrzymałem się przed barem, w którym dość często można było spotkać moich rówieśników. Gdybym miał jakichkolwiek znajomych prawdopodobnie tutaj bym z nimi przesiadywał. Gdy wszedłem do środka owiało mnie przyjemne ciepło. Wnętrze było nowoczesne. Ściany w ciemnych kolorach, na podłodze białe, kwadratowe płyty. Lokal był dość zatłoczony, głównie przez młodzież. Tak, jak się spodziewałem. Powiesiłem kurtkę na wieszaku i udałem się w stronę jedynego, niobleganego miejsca - baru oświetlonego neonowymi światłami. Usiadłem na jednym z wysokich krzeseł i zamówiłem szota. Przystojny barman poprosił o dowód, który mu podałem po wygrzebaniu dokumentu z portfela. Najwyraźniej nadal wyglądałem jak gówniarz.

Po otrzymaniu zamówienia od razu przechyliłem kieliszek i wlałem w siebie gorzki płyn. Poczułem, jak stopniowo zaczynam się uspokajać. Zapomniałem jednak o tym, że nie jestem tak dobrym zawodnikiem, żeby nie poprosić o popitkę. Barman, który wycierał jakieś kolorowe szklanki, zaśmiał się i podał mi sok pomarańczowy. Podziękowałem skinieniem głowy i poprosiłem o kolejne dolewki. Nie pamiętam, ile ich było.

Tępo wpatrywałem się w przestrzeń. Do moich uszu docierała muzyka, płynąca z telewizora, na którym wyświetlano teledyski popowych piosenek. Mieszała się z gwarem ludzkich rozmów. Mimo hałasu udało mi się wyalienować.

Myślałem o tym, jaki byłem wściekły na Brook'a. Wszystkie słowa, które wypłynęły zbierały się we mnie od czasu, gdy zaczął trzymać mnie na dystans. Cieszyłem się, że mogłem to w końcu z siebie wyrzucić. Jednak z drugiej strony zastanawiałem się, czy nie powiedziałem za wiele. Część mojej wypowiedzi była nieprawdą. Wywołana jedynie poprzez frustrację. Absurdem było powiedzenie, że nie obchodzi mnie jego życie. Monitoruję wszystko, co robi. Interesuje mnie każdy jego aspekt. Nieważne jak bardzo byłbym przez niego zraniony i tak zawsze go wysłucham, gdy będzie chciał się zwierzyć. Nie potrafiłbym go odrzucić.

To dziwne, bo przecież właśnie przed chwilą to zrobiłem. Wyszedłem z domu poirytowany. Nie wysłuchałem, co ma do powiedzenia. Nie dałem mu dojść do słowa. Chyba chciałem po prostu udowodnić mu, że nie ma nade mną emocjonalnej władzy, choć tak właściwie to nieprawda. Jestem uczuciowo opleciony wokół jego postaci. Sam siebie oszukuję.

Punktem kulminacyjnym mojego wybuchu był ten subtelny dotyk na policzku. Patrząc wtedy głęboko w moje oczy, dał mi czas na przygotowanie odpowiedniej reakcji. Wiem, że gdyby zamiast tego, chwycił mnie w ramiona, gwałtownie przyciągnął do siebie i pocałował, uległbym mu całkowicie. Rozkoszowałbym się jego bliskością. Wyparowałby ze mnie cały gniew. Nie siedziałbym teraz w tym miejscu.

Kocham tego głupiego blondyna i właśnie miałem zamiar iść do domu, żeby mu to oznajmić.
Nagle przypomniało mi się, że  nadal jestem wkurzony.
Ale może powinienem go przeprosić?
Zrezygnowałem z tego, gdy przypomniałem sobie o Isabelle na moim łóżku.

Moje myśli stawały się z każdą chwilą coraz bardziej poplątane.
Miałem dziś nie być Jack'iem.

Kurna, chyba jestem pijany.

Moje wewnętrzne przemyślenia zostały przerwane przez czyiś głos.

- Nie powinieneś tyle pić - powiedział. - Z tego, co pamiętam ostatnio nie skończyło się to dla ciebie za specjalnie dobrze.

Spojrzałem na trójkę chłopaków, która usiadła obok mnie. Była z nimi także jedna dziewczyna. Skądś znałem chytry uśmiech pierwszego. Ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem. Moja nieświadomość musiała malować się przezabawnie, ponieważ cała gromada zaczęła chichotać. Uznałem to za nieco gejowskie.
Na swoje szczęście nie wypowiedziałem tej myśli na głos.

- Lepiej idź do domu, żeby nikt nie zrobił ci krzywdy. Ewentualne wykorzystanie seksualne nie należy do miłych przeżyć, prawda Jack?

Jego szyderczy ton i wypowiedzenie mojego imienia, zwolniło moją blokadę umysłową. Dotarło do mnie, z kim rozmawiam. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, szatyn chwycił mnie za kark i wyprowadził na zewnątrz. Włożył mi do ręki kurtkę. Zabrał ją po drodze. Nie mam pojecia, skąd wiedział, która należy do mnie. Może obserwował mnie od samego początku, jak pojawiłem się w lokalu. Miałem wrażenie, że chłopak znów zamierza zrobić mi krzywdę. Zalał mnie zimny pot.

- Alec - wydusiłem z siebie.

- Cieszę się, że pamiętasz moje imię - zadrwił. - Moje ramię nadal pamięta uderzenie twojego chłoptasia.

Szatyn mocno ścisnął moje ramię, jakby w akcie odwdzieczenia się za własne. Nie jestem pewien, czy w oczach nie zabłysły mi łzy.

- Posłuchaj, nigdy więcej nie chcę cię tu widzieć. Przychodzę tu z moimi znajomymi i nie chce ryzykować, że puścisz parę. Spieprzaj jak najdalej!

Brutalnie mnie pchnął i wrócił do baru. Przewróciłem się i nie miałem czego się podeprzeć, żeby wstać. Powoli podczołgałem się pod sklepowy parapet. Usiadłem pod nim. Odczuwałem nieprzyjemne pulsowanie w nodze i zawroty w głowie. Udało mi się sięgnąć po telefon. Chciałem zadzwonić po taksówkę, ale nie znałem numeru. Próbowałem wyszukać go w internecie. Niestety klawiatura telefonu nie chciała ze mną współpracować.

Siedziałem jeszcze przez chwilę pod parapetem, aż przypomniałem sobie, że jednak mam zapisany numer taksówki w kontaktach. Znalazłem go na liście i zadzwoniłem. Kilkakrotnie powtarzałem, gdzie dokładnie jestem. Kierowcy udało się zrozumieć, bo po piętnastu minutach się zjawił. Jakimś cudem wstałem i wsiadłem do samochodu. Siwy pan wspomniał coś o odorze wódki, ale się tym nie przejąłem. Podałem adres mieszkania i wygodnie ułożyłem się na tylnym siedzeniu.

Musiałem po drodze zasnąć, ponieważ taksówkarz szturchał mnie za nogę, gdy dotarliśmy na miejsce. Ocknąłem się i uregulowałem należną kwotę.

- Jest pan pewien, że da pan sobie radę? - zapytał, kiedy wychodziłem.

- Tak, nie ma problemu - odpowiedziałem, ale było to raczej mało przekonujące.

- Na pewno? Może pan po kogoś zadzwoni?

- Nie, dziękuję.

Skierowałem się w stronę drzwi wejściowych. Trzęsły mi się nogi, dlatego wsparty na poręczy kilkakrotnie zatrzymywałem się na klatce schodowej. Chciało mi się wymiotować, ale nie pamiętam, czy ostatecznie to zrobiłem. Narobiłem hałasu, wchodząc do mieszkania. Wpadłem na półkę z butami, która pod moim ciężarem pękła na pół. Nie miałem siły, żeby się podnieść.

- Jonky?

O nie, tylko jedna osoba mnie tak nazywa. Otworzyłem usta, żeby kazać mu się odwalić. Niestety udało mi się tylko cicho zajęczeć.

Poczułem, jak ktoś usilnie próbuje podnieść mnie z podłogi. Kiedy mu się udało, do moich uszu zaczęło docierać więcej głosów. Nie mogłem sobie przypomnieć, do kogo mogłyby należeć. Postanowiłem przeanalizować całą sytuacje następnego dnia. Poddałem się i pozwoliłem, aby ktoś zaniósł mnie do łóżka. Okrył mnie kocem i pocałował w czoło. Choć to ostatnie mogłem sobie tylko wyobrazić.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz