Rozdział 22

610 65 17
                                    

Wziąłem się za sprzątanie, tak jak wczoraj postanowiłem. Czas zająć się tą Stajnią Augiasza. Zacząłem od salonu, który przesiąknął zapachem pizzy, pozostawionej na stole. Chwyciłem karton i wrzuciłem do pojemnika na makulaturę. Resztki jedzenia wylądowały w misce Kali. Była naszym małym śmietnikiem, zadowolonym z pełnionej przez siebie funkcji. Odkurzyłem podłogę i dywan. Następnie wziąłem się za ścieranie kurzu. Wtedy ze swojego pokoju wyszedł Andy. Zaoferował mi swoją pomoc. Wysłałem go do łazienki, której sam nie lubiłem sprzątać. Blondyn nie protestował, tylko udał się do wspomnianego pomieszczenia. Później obranym przeze mnie kierunkiem była kuchnia. Lekko zdziwił mnie fakt, że w chlebaku znalazłem parówkę, ale postanowiłem nie dochodzić, kto to zrobił. Po umyciu naczyń przyszedł czas na podłogę. Przeszkadzała mi w tym futrzasta kulka. Domagała się uwagi, uczepiając się moich spodni. Z tego powodu wyniosłem ją do pustego pokoju Beamounton'a, który po odwiezieniu Mikey'a do ośrodka spędził noc u Blair'a.

- Tylko nie psuj kolejnych futer - powiedziałem, kładąc ją na dywanie. - Choć mam nadzieję, że tamto było jedynym, jakie posiadał.

Gdy zamknąłem drzwi, z łazienki wyłonił się Andy.

- Czy ty zaniosłeś Kalę do pokoju Ryan'a?

- Przecież i tak go nie ma. Poza tym, jak skończę to ją wypuszczę.

- Sam zaraz pójdę się nią zająć - powiedział blondyn. - Chyba, że jeszcze w czymś ci pomóc.

- Przedpokój - odrzekłem, szczerząc się do przyjaciela.

Spojrzał w kierunku drzwi wejściowy, pod którymi walało się sporo par butów. Wypadałoby je ułożyć. Westchnął głęboko, ale się zgodził.

Ostatnią rzeczą, jaką chciałem ogarnąć była nasza sypialnia. Brooklyn'a nie było już od kilku godzin, więc nie będzie mi przeszkadzał. Nie wiem, gdzie się podziewał. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, zabroniłbym mu ruszać się z domu. Nadal był chory. Jednak wolałem się nie odzywać, aby go nie drażnić. Cały czas czułem się dotknięty słowami, którymi mnie potraktował pod przychodnią. Teraz nawet domyślałem się powodu.

Otworzyłem szafę z ubraniami, by zaprowadzić w niej takowy porządek. Znalazłem dwie bluzy, należące do mojego przyjaciela. Włożyłem je do jego szafy. Patrząc w jej głąb stwierdziłem, że tutaj też warto ogarnąć. Naruszanie prywatności to moja specjalność. W zamian zabrałem sobie jedną bluzę z granatowymi rękawami. Wtuliłem w nią twarz, rozkoszują się zapachem, który zawsze nosi na sobie Brooklyn. Bardzo chciałem się do niego wtedy przytulić.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ryan wrócił. Mam nadzieję, że Andy zdążył zabrać kotkę z pokoju szatyna. Jeśli nie, może się to dla wszystkich źle skończyć. Nie miałem ochoty być świadkiem kolejnego napadu agresji. Ostatnio zdarzały mu się zbyt często. Wyszedłem na korytarz, w celu rozeznania się w sprawie. Buty były ułożone idealnie na półce, za wyjątkiem tych, które Beamount właśnie na nią rzucił. Blondyn, stojący w wejściu do kuchni gwałtownie ruszył w stronę sypialni Ryan'a. Po kilku sekundach wyszedł z niej, trzymając na rękach czarną kulkę.

- Co ona tam robiła? - zapytał szatyn, mierząc Fowlera.

- Nie wiem o czym mówisz - powiedział blondyn i postawił Kalę na ziemi. Podbiegła w moją stronę, przeciskając się pomiędzy nogami, by znaleźć się w naszym pokoju.

Pan Nielubięnaszegokota skierował się w stronę Andy'ego. Po drodze poczochrał mi włosy. Przylgnął do przyjaciela, tym razem wplątując dłoń w jego czuprynę. Jednak fakt, że kot przebywał w jego sypialni nie zdenerwował go aż tak bardzo.

- Jak Mikey? - zapytałem.

Szatyn niechętnie odczepił się od blondyna. Przeniósł swoją uwagę na mnie i powiedział:

- Cały czas bolała go głowa. Widać było, że jest tym wszystkim bardzo zmęczony. O dziwo po drodze zaczął już ze mną rozmawiać. Przypomniało mu się nawet, że zapomniał pożegnać się z kotem, ale powiedziałem, że to akurat jest mało ważne.

- Kala nie jest mało ważna - odparłem.

Ryan kontynuował, ignorując moje wtrącenie.

- Dyrektor ośrodka wydawał się być w porządku. Przydzielono mu dość przyjemny pokój. Pierwsze dwa tygodnie będą dla Mikey'a najgorsze, a prawdopodobnie zostanie tam na sześć. Odstawienie heroiny zawsze jest trudne. Nie wiem, czy będziemy mogli się z nim kontaktować w tym okresie.

Chciałem coś powiedzieć, ale moje myśli zostały przekierowanie na osobę Wyatt'a, który z głośnym kaszlem właśnie wszedł do mieszkania. Z rozmachem rzucił buty pod półkę. Po co w ogóle sprzątać w tym domu?

- Weźmiesz te buty i ładnie włożysz na swoje miejsce - powiedział stanowczo Andy, krzyżując ręce na piersi.

Zdusiłem w sobie śmiech, który chciał wydobyć się z moich ust. Andy wyglada zabawnie, gdy się złości. Chyba lepiej, żebym nigdy mu tego nie mówił.

Brook przewrócił oczami, ale wykonał polecenie. Następnie znalazł się przy Ryan'ie, ciasno obejmując jego talię. Chłopak uśmiechnął się. Zapytany o Cobban'a zaczął ponownie opowiadać.

Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do pokoju. Zastałem w nim Kalę, smacznie śpiącą na dywanie. Miałem ochotę pomiziać ją po futerku, dlatego obudziłem ją i kładąc się na łóżku położyłem sobie na brzuchu. Podrapałem kotkę za uchem, co przyjęła z zadowoleniem. Zasłużyłem na odpoczynek. W końcu wysprzątałem pół mieszkania. No dobra, może nie, ale się zmęczyłem.

Chwyciłem telefon, w celu przejrzenia social mediów. Dawno nie było dnia, w którym czułbym, że coś robię. Dzięki temu głupiemu sprzątaniu poczułem, że wypełniłem czas czymś pożytecznym. Nie siedziałem bezczynnie, nie wiedząc, co ze sobą począć. Zapewne był to tylko chwilowy przypływ dobrego samopoczucia. Jednak czułem się lepiej z tym, że w ogóle zaistniał.

Niedługo wrócą do mnie egoistyczne myśli, które każą mi użalać się nad sobą. Będą mówić, jak to biedny Jack jest raniony przez wszystkich dookoła. Nikt go nie rozumie, a chłopak, na którym mu zależy tylko się nim bawił, a teraz spotyka ze swoją byłą. O, chyba właśnie wróciły. Umysł zacznie podsuwać mi tematy, których nie chcę rozważać.

Kiedyś to wszystko doprowadzi mnie do destrukcji. Sam się do tego doprowadzę. Jestem swoim największym niesprzymierzeńcem, z którym muszę dzielić całe życie. Zazdroszczę ludziom, którzy mogą się tak po prostu ode mnie odciąć. Może Brooklyn'owi udało się dostrzec moje wewnętrzne demony, gdy wpatrywał się w głębię moich oczu. To one go ode mnie odrzuciły. Wystarczyło, że jeden z nich wydobył z siebie najmniejszą iskrę. Pokazał, że mieszka w środku. Jest ich wiele, ale tworzą jedność. Wroga, którym jestem ja. Nie mogę się od nich uwolnić. Jedynie dusić je w sobie i nie pozwolić wyjść na zewnątrz. Zostaną ze mną na zawsze. Znikną, kiedy zniknę ja.

Zastanawiam się, czy to normalne myśleć o swojej śmierci. Wyobrażać sobie świat bez własnej obecności, reakcje ludzi na wiadomość, że nie żyjesz. Pieśń pogrzebową, przebieg całej ceremonii, kwiaty na grobie i płaczących ludzi. Pytanie tylko, czy ktoś by płakał?

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz