Rozdział 11

686 55 12
                                    

Zjadłem spaloną jajecznicę pod czujnym okiem Brooklyn'a. Udałem, że była przepyszna, choć tak naprawdę miała posmak węgla. Zostałem w pokoju, by się ubrać. Włożyłem na siebie czarne spodnie oraz niebieską bluzę z kapturem. W tym czasie mój współlokator zabrał brudne naczynia i udał się z nimi do kuchni. Chwilę później poszedłem w jego ślady. Zastałem tam siedzącego przy stole Andy'ego. Położył na nim ręce, na których oparł głowę. Obok leżały te same tabletki, które chwilę wcześniej sam zażywałem. Gdy zorientował się, że wszedłem do pomieszczenia, podniósł głowę. Miał rozczochrane włosy i fioletowe cienie pod oczami. Musiał nieźle zabalować. Ciekawe, ile pamiętał z poprzedniej nocy.

- Jak się czujesz? - zapytał, a w jego oczach pobłyskiwała troska.

Oznaczało to, że prawdopodobnie ktoś powiedział mu, co mi się przytrafiło. Poczułem, jak znów spowija mnie wstyd. Mimo tego, że każdy z chłopaków był moim przyjacielem, dziwnie czułem się z faktem, że o tym rozmawiali.

- Okropnie - odpowiedziałem, co było zgodne z prawdą.

Podszedłem do zlewu, przed którym stał Brooklyn. Zmywał naczynia. Był to naprawdę rzadko spotykany widok. Postanowiłem być nieco wredny. Dlatego wyciągnąłem z szafki szklankę. Nalałem do niej soku, który pośpiesznie wypiłem i włożyłem Brook'owi szkło do miski z wodą. Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, po czym wrócił do swojego zajęcia. Miał na sobie białą koszulkę z szerokim wycięciem pod szyją. Materiał osunął się, przez co stojąc obok, zauważyłem jego odkrytą pierś, więc poprawiłem to. Miałem ochotę się przytulić, dlatego objąłem chłopaka w pasie. Przyłożyłem policzek do jego pleców i trwałem w tej pozycji kilka sekund.

Odskoczyłem od blondyna, gdy usłyszałem, że do kuchni wchodzi Ryan. Poznałem to po charakterystycznych dla niego krokach. Zatrzymał się na środku, przecierając dłońmi oczy. Bardzo chciałbym powiedzieć, że wyglądał fatalnie. Jednak ten chłopak zawsze prezentował się perfekcyjnie. Nawet wtedy, gdy otworzył szeroko usta, by ziewnąć. To przerażające. Oprzytomniał w momencie, gdy zauważył przyjaciela przy zlewie. Na mnie nie zwrócił uwagi.

- Brooklyn! - zawołał i podbiegł do zielonookiego. Mocno go wyściskał. - Harvey mówił, żeby cię ucałować, jak wrócisz. - Powiedziawszy to cmoknął go w usta. Ten rozpromienił się, a ja poczułem, jakby ktoś mocno ścisnął moje serce na kilka sekund, uniemożliwiając mu pompowanie krwi.

- A gdzie on znowu wywędrował? - zapytał Brooklyn, obejmując Ryan'a jeszcze mocniej.

- Stany - udzielił się Andy, który oglądał całą tę scenę z równie wielkim niezadowoleniem jak ja.

Chłopcy ani na chwilę się od siebie nie oderwali. Trwali w uścisku. W pewnym momencie Ryan znów zbliżył ich wargi. Blondyn rozchylił usta, całując szatyna z języczkiem.

Tego było już za wiele. Poczułem jak coś we mnie buzuje, przyprawiając o drżenie rąk. Odwróciłem się na pięcie, chwytając telefon i skierowałem się do przedpokoju. Tam ubrałem buty i z głośnym trzaśnięcie drzwi opuściłem mieszkanie. Nie interesowało mnie, co sobie pomyśleli. Nie miałem zamiaru oglądać tego przedstawienia. Gdy znalazłem się na zewnątrz przeszły mnie ciarki z powodu zmiany temperatury. Kropił deszcz, dlatego na głowę naciągnąłem kaptur. Chciałem udać się do portu, by spędzić czas we własnym towarzystwie.

Moje plany zostały pokrzyżowane przez osobę, której ręka znalazła się na moim łokciu. Obejrzałem się, a moim oczom ukazał się niski blondyn w szarej bluzie. Andy.Po jego włosach było widać, że zdążyła je dopaść wilgoć.

- Mogę iść z tobą, gdziekolwiek się wybierasz? - zapytał. Musiał za mną biec, na co wskazywał jego nieregularny oddech.

Nie miałem ochoty się odzywać, więc tylko skinąłem głową i założyłem chłopakowi kaptur na głowę, by jeszcze bardziej nie zmókł. Szliśmy w milczeniu. Andy odezwał się w momencie, gdy deszcz stał się bardziej dokuczliwy, a naszym oczom ukazał się Starbucks.

- Wchodzimy? - zapytał, wskazując kawiarnię.

- Jasne - odpowiedziałem. Miałem wielką ochotę na gorącą czekoladę.

Weszliśmy do środka. Miejsce to było przepełnione ludźmi, chroniącymi się przed deszczem, ale dostrzegliśmy jeden wolny stolik pod oknem. Złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy. Wpatrywałem się w krople, spływające po szybie i nasłuchiwałem ich bębnienia w parapet. Były słyszalne, mimo głośnych rozmów otaczających nas ludzi. Po niedługim czasie podeszła do nas kelnerka i wręczyła kubki z parującym płynem. Wydawała się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie wcześniej ją widziałem. Gdy odchodziła próbowałem skojarzyć ją z jakąś osobą.

- Jacky, wiesz, że jeżeli chcesz porozmawiać, zawsze jestem do dyspozycji? - zapytał Andy, przerywając moje rozmyślania.

- Tak, jestem ci wdzięczy. Nie obraź się, ale nie mam ochoty znowu o nich rozmawiać - powiedziałem zbyt ostrym tonem.

- Właściwie to też nie mam na to ochoty. Miałem na myśli wydarzenia poprzedniego wieczoru. - Spojrzał na mnie, a ja odwróciłem głowę. Nie byłem pewny, czy chcę wracać do tego tematu. - Jednak jeśli nie chcesz rozmawiać też o tym...

- Nie, w porządku. Wiem, że się martwisz. - Naszła mnie myśl, że zamartwianie przyjaciół to już moja specjalność.

Otoczyłem dłońmi kubek z napojem, by je ogrzać. Przygryzłem wargę i po chwili milczenia kontynuowałem:

- Nie czuję się pokrzywdzony. Brzmi to dość dziwacznie, z racji tego, że prawie zostałem zgwałcony. I nie myśl, że jestem masochistą. Jednak, tak naprawdę niewiele pamiętam. W głowie mam tylko niejasne urywki. Byłem pijany i pozwoliłem się wykorzystać. Jest mi strasznie wstyd i wolałbym, żeby nikt więcej się o tym nie  dowiedział. Nie chce widzieć współczucia w oczach kolejnych osób, kiedy wcale go nie potrzebuję.

- Rozumiem. - Andy zorientował się, że mam na myśli Ryan'a i Harvey'a. - Ode mnie nikt się nie dowie.

Wziąłem łyk gorącej czekolady i spojrzałem na towarzysza.

- Jeśli już jesteśmy w temacie nietrzeźwości umysłu, to widziałem cię z Ryan'em na tarasie. To akurat dokładnie pamiętam - powiedziałem z chytrym uśmiechem.

- Graliśmy w bilarda. Dlaczego nie dołączyłeś?

- Przestań, dobrze wiesz o czym... - Przerwałem swoją wypowiedź, ze względu na osobę, która właśnie wchodziła do Starbucks'a. Był to Mikey. Pomyślałem, że może przyszedł nas tu szukać, ale brunet nawet nie rozejrzał się po kawiarnii. Złożył czarny parasol, okapujący wodą i pokonał odległość od drzwi do baru. Wpatrywał się w jeden punkt.

Andy otworzył usta, by coś powiedzieć, ale go wyprzedziłem. Pochylając się w jego stronę nad stołem, powiedziałem:

- Nie obracaj się - poleciłem. - Przy barze stoi Mikey.

Oczywiście chłopak nie posłuchał i skierował głowę we wskazanym kierunku. Teraz oboje wpatrywaliśmy się w przyjaciela. Powiedział coś do kelnerki - brunetki, która przyniosła nasze zamówienie. Rozejrzała się, prawdopodobnie w celu sprawdzenia, czy w pobliżu nie kręci się szefostwo. Zaprosiła chłopka na zaplecze. Po około minucie wyszedł stamtąd z małym pakunkiem w ręce. Dziewczyna kroczyła za nim. Na odchodne pocałowała go w policzek. Wtedy dotarło do mnie, skąd ją znałem. Poprzedniego wieczora stała obok mojego przyjaciela, a on obejmował ją w talii.

- Ma dziewczynę i my o niczym nie wiemy?- zapytał z oburzeniem Andy. - Właściwie to myślałem, że jest homosiem, jak wszyscy w naszym domu. Może powinniśmy za nim pójść?

Pomyślałem o tym samym. Pakunek, który dała mu dziewczyna wydał mi się podejrzany. Mimo niedokończonych napojów wstaliśmy od stołu i opuściliśmy kawiarnię. Zauważyliśmy przyjaciela idącego po przeciwnej stronie chodnika. Ruszyliśmy jego śladami, nie martwiąc się deszczem.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz