Rozdział 18

637 64 15
                                    

Zakluczyłem drzwi i oparłem się o nie, by nie upaść podczas zdejmowania butów. Andy siedział na ziemi i usiłował zdjąć swoje adidasy. Pomogłem mu w tym, bo w innym wypadku mógłby trwać tak do rana. Chwyciłem go za rękę i podniosłem do góry.

W tym momencie na korytarzu pojawił się Brook. Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, ale niemalże od razu przekierował wzrok na nadchodzącego Ryana. Chłopak po wejściu do domu zniknął na chwilę, by teraz pojawić się przed nami w samych bokserkach, nawiasem mówiąc w fioletową panterkę. Przejął ode mnie blondyna, biorąc go na ręce. Odszedł z nim, nic nie mówiąc. Nadal był wkurzony.

Byłem ciekaw, czym zajmował się Mikey w czasie, gdy do niego dzwoniłem i nie mógł osobiście odebrać telefonu. Postanowiłem, że dowiem się tego następnego dnia. Musiałem porozmawiać z nim również o innej sprawie, którą sobie zlekceważył.

Skupiłem swoją uwagę na blondynie, stojącym w drzwiach do naszego pokoju. Czułem, że ma ochotę na mnie nakrzyczeć. Odwrócił się na pięcie i wszedł do środka. Poszedłem w jego ślady. Nie usiadł na moim łóżku, jak to miał ostatnio w zwyczaju robić. Wspiął się po drabince do góry. Udawał, że szuka czegoś w telefonie. Jego wyraz twarzy był chłodny.

- Brook - wypowiedziałem jego imię, aby zacząć rozmowę.

- Dzwoniłem do ciebie - powiedział szorstkim głosem. Nie oderwał wzroku od komórki.

Sięgnąłem po własną i rzeczywiście widniała informacja o nieodebranym połączeniu. Właściwie to o ośmiu nieodebranych połączeniach od Brooka.

- Przepraszam, nie słyszałem.

Chłopak nadal siedział niewzruszony. Jakby w ogóle mnie nie słuchał. Nie wiedząc, co zrobić, stałem w miejscu i wpatrywałem się w niego przez dłuższą chwilę. W końcu ruszyłem się, wchodząc na łóżko chłopaka. Usiadłem obok i chwyciłem go za kolano. Lekko nim potrząsnąłem.

- Brook...

- Martwiłem się o ciebie. Powiedziałeś, że idziesz do apteki, co powinno zająć ci co najwyżej pół godziny. Wróciłeś późno w nocy, z pijanym Andy'm i pobitym Ryan'em. Na dodatek nie było z wami żadnego kontaktu.

W tym momencie przypomniał mi się pierwotny cel. Miałem kupić leki. Zrobiłem to. Były w reklamówce razem z butelkami alkoholu Andy'ego. Niestety owa plastikowa torba prawdopodobnie została na domówce przy barze. Byłem zbyt zajęty, żeby o niej pamiętać.

- Nie wiedziałem, że tak się to skończy - powiedziałem, spuszczając głowę. - Mogę zaraz cofnąć się do apteki, na pewno któraś ma nocny dyżur.

- Przestań, nie chodzi mi o żadne leki. - Spojrzał mi w oczy.- Coś ci się mogło stać. Po sytuacji z ostatniej imprezy, nie pomyślałbym, że jeszcze się na jakąś wybierzesz.

- Andy się upił i koniecznie chciał iść. Nie mogłem go zostawić.

- Wiem, ale dlaczego po mnie nie zadzwoniłeś?

- Jesteś chory, musisz odpoczywać. Kontaktowałem się z Mikey'em, ale najwidoczniej jego telefon przejął Rye.

- Jeszcze chwila i poszedłbym cię szukać. - Chwycił moją dłoń i mocno ją ścisnął.

- Nikt się do ciebie nie przystawiał? - kontynuował wywiad.

Przecząco pokręciłem głową. Opowiedziałem mu od początku o przebiegu tego wieczoru. Włącznie z historią lima pod okiem Rye'a. Ominąłem tylko część, w której zobaczyłem Alec'a w Starbucksie. Był to drobny szczegół, ale bałem się, że Brooklyn będzie chciał zatrudnić dla mnie ochroniarza, gdy się o tym dowie.

Skończyłem mówić, leżąc na klatce piersiowej chłopaka. Jedną rękę położył mi na udzie, a drugą wplątał w moje włosy.

- A ty co robiłeś przez ten czas?

- Spałem - odpowiedział. - Obudziłem się po wyjściu Ryana.

Nagle dostał napadu kaszlu. Brzmiało to, jakby płuca miały za chwilę eksplodować. Oderwałem się od niego i patrzyłem, jak zasłania usta ręką.

- Nie podoba mi się to - powiedziałem, przymrużając oczy. - Jutro nie pójdziemy do apteki, tylko do lekarza.

- Dobrze księżniczko, jak sobie życzysz - odpowiedział z głupkowatym uśmiechem na ustach.

- Nie nazywaj mnie tak - odburknąłem. - Idę nakarmić kota, bo wątpię, żeby ktoś o nim dzisiaj pamiętał.

- Wróć szybko, Jonky.

Przewróciłem oczami i zszedłem z łóżka, udając się do salonu. Jak się domyślałem, znalazłem tam kotkę. Spała na kanapie razem z Mikey'em. Miałem z nim do pogadania, ale nie chciałem go teraz budzić.

- Kala - wyszeptałem ledwo słyszalnie.

Mimo tego kotka podniosła głowę i sekundę później była już obok mojej nogi. Pogłaskałem ją za uchem i udałem się do kuchni, gdzie zapełniłem jej miski. Ucieszona w szybkim tempie zaczęła je opróżniać.

Zanim wróciłem do pokoju, poszedłem jeszcze do łazienki. Kiedy z niej wyszedłem, czarna kulka siedziała pod drzwiami naszego pokoju, cicho pomiaukując. Wpuściłem ją do środka. Ułożyła się na dywanie, a ja wróciłem do mojego chłopaka. Właściwie to nie wiem, czy jesteśmy parą. Brook nie poruszył tematu związku, ja natomiast wstydziłem się to zrobić.

Ponownie wpakowałem się do łóżka blondyna, co spotkało się z uśmiechem zadowolenia. Gwałtownie pociągnął mnie w swoją stronę, przez co znowu na nim leżałem. Trwało to tylko chwilę, bo chłopak wysunął się spode mnie, by znaleźć się nade mną. Znacząco spojrzał na moje usta, a następnie złożył na nich gorący pocałunek. Z chęcią go odwzajemniłem. Włożył ręce pod moją koszulkę i zaczął delikatnie przesuwać palcami po skórze. Przeszły mnie dreszcze, co prawdopodobnie zauważył, bo lekko się uśmiechnął. Położyłem dłonie na jego pośladkach i lekko je zacisnąłem. Wcześniej nie miałem odwagi tego zrobić, a bardzo chciałem. Brooklyn ma świetny tyłek. W odpowiedzi na to chłopak podciągnął materiał mojej koszulki w górę, przekładając go przez głowę i zrzucając na ziemię.

Wtedy usłyszeliśmy głośne szuranie. Oderwaliśmy się od siebie. Usiadłem i spojrzałem na podłogę. Znajdował się na niej kot z napuszonym ogonem, wystraszonym wzrokiem wpatrywał się w moją koszulkę. Wyatt zaczął się śmiać, szczerząc swoje piękne ząbki.

- Chcesz zabić nam kota? - zapytałem Brooka, lekko uderzając go w pierś.

- Ej, uważaj sobie - powiedział, przekierowując swoją uwagę na moją osobę.

Naparł na mnie ciałem i chwycił moje nadgarstki, przyszpilając je do ramy łóżka. Przejechał po długości moich rąk, zostawiając swoje na wysokości mojej piersi. Dotknął ustami skóry brzucha, co znów przyprawiło mnie o dreszcze. Przejechał językiem w górę i ponownie w dół. Nagle przerwał i usiadł na moich biodrach. Położył rękę pod moimi żebrami, gdzie miałem dość obszerną bliznę.

- Od czego to masz? - zapytał, gładząc to miejsce.

- Biegałem bez koszulki po podwórku, gdy miałem dwanaście lat. Przewróciłem się na betonie, lądując całym ciałem na ziemi. Na moje nieszczęście było tam szkło.

- Ty mała niezdaro.

- Jestem wyższy od ciebie.

- Cicho już bądź.

Chciałem jeszcze mu na to odpowiedzieć, ale zamknął mi usta pocałunkiem.

••••••••••
Ten ship zawładnął moim życiem 😐😍

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz