Epilog

123 5 8
                                    

- Szybciej, Jack! Już jesteśmy spóźnieni.

- Zaraz wychodzę - odkrzyknąłem z łazienki, poprawiając jeszcze swoje włosy.

Blondyn udał, że nie usłyszał odpowiedzi i zaczął walić pięściami w drewniane drzwi.

- Wyłaź stamtąd, bo będę musiał je wywarzyć.

Spełniłem życzenie zniecierpliwionego chłopaka i oparłem się o futrynę, żeby zirytować go jeszcze bardziej swoimi mozolnymi ruchami. Wyglądał uroczo, gdy się tak denerwował.

Jednak jego reakcja była zupełnie odwrotna. Zmierzył mnie w całości spojrzeniem swoich zielonych oczu, uśmiechnął się, a następnie przyparł do ściany. Złożył namiętny pocałunek na moich ustach, lekko przygryzając dolną wargę. Kiedy zorientowałem się, że jego ręka kieruje się w stronę moich włosów, zręcznie wyślizgnąłem się z uścisku.

- Układałem je pół godziny - oznajmiłem, widząc pytające spojrzenie Brook'a. - Poza tym jesteśmy już spóźnieni, a ty pogniotłeś mi koszulę.

- Pachniesz tak ładnie, że nie jestem pewien, czy chcę dzielić się twoim zapachem z innymi ludźmi.

- Przestań, chodź już.

- Dlaczego dla mnie na codzień się tak nie stroisz?

Spojrzałem na niego karcącym wzrokiem, mówiącym, że jak coś mu się nie podoba to zostaniemy w domu. Zaśmiał się i wywrócił oczami.

- Przecież żartuję. Zawsze wyglądasz przecudnie - powiedział, mrugając lewym okiem.

Był trzydziesty pierwszy grudnia dwa tysiące osiemnastego roku, godzina dwudziesta,
co oznaczało, że za kilka godzin mieliśmy przywitać rok dwa tysiące dziewiętnasty. Z tej okazji zostaliśmy zaproszeni na imprezę sylwestrową u mojej przyjaciółki Alice. To wydarzenie oznaczało spotkanie masy ludzi z czasów szkolnych, z którymi niekoniecznie chciałem ponownie się zobaczyć. Nie wspominałem miło osób, nękających mnie w przeszłości i traktujących jako kogoś gorszego od siebie. Zdecydowałem się jednak tam pójść ze względu na Brooklyn'a, któremu bardzo zależało na poznaniu ludzi z mojego poprzedniego życia. Odnosiłem wrażenie, że nie wierzy w moje opowieści o byciu wyrzutkiem społecznym. Dziś sam miał się przekonać, że rzeczywiście tak było, bez żadnych wyolbrzymień z mojej strony.

Zeszliśmy na dół, włożyliśmy na siebie kurtki i wciągneliśmy buty. Udałem się jeszcze do kuchni po reklamówkę, w której znajdowała się butelka szampana i ciasto mojej mamy. Nie dałaby mi spokoju, gdybym nie wziął go ze sobą. Przed wyjściem usłyszałem jeszcze wykład na temat spożywania alkoholu w odpowiednich ilościach i niebezpieczeństwie, które stwarzają narkotyki dla tak młodych organizmów.

- Spokojnie, pani Duff. Przypilnuję pani syna - oznajmił blondyn, wyłaniając się zza rogu i szeroko szczerząc zęby.

- Nie wątpię - powiedziała mama, również obdarzając mojego chłopaka uśmiechem.

Pokochała go od pierwszego dnia, w którym się poznali, a miało to miejsce dzień później od przyjazdu Brooklyn'a. Przechowałem go w szafie do czasu, aż rodzice nie położyli się spać. Następnego dnia im go przedstawiłem. Mama była zachwycona jego humorem i śmiała się nawet z najbardziej suchych żartów. Kiedy pewnego dnia pomógł jej w zrobieniu obiadu, już całkiem była wniebowzięta. Twierdziła, że to porządny chłopak, stworzony idealnie dla mnie. Nie stawiała oporu, żeby ten spał u mnie w pokoju na materacu, który sama napompowała. Mniejsza o to, że z niego nie korzystaliśmy.

Tata również nie miał nic przeciwko, żeby chłopak spędzał noce w naszym domu. Polubił Brook'a, choć raczej nie w tym samym stopniu, co mama i Emily. Po prostu uważał, że jest miły.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz