Rozdział 5

743 55 3
                                    

Patrzyłem jak się pakuje. Wkładał swoje rzeczy do dużej czarnej walizki. Nie wiedział, ile czasu go nie będzie, ale wyglądało, jakby wybierał się tam na co najmniej miesiąc. Wszystko zależało od stanu jego taty. Miałem ochotę zapytać, czy zostawi mi jedną ze swoich bluz. Chciałem móc wtulać się w nią podczas jego nieobecności. Wiedziałem, że będę tęsknił, to oczywiste. Dlatego chciałem mieć coś, co będzie  przesiąknięte jego zapachem. Jednak moja nieśmiała osobowość nie pozwoliła mi na zadanie pytania. Bałem się, że odmówi.

Blair, menadżer zespołu wcześnie rano miał zawieźć Brook'a na lotnisko, więc ten postanowił pożegnać się z chłopakami wieczorem, by jutro ich nie budzić. Postawił w pełni gotową walizkę przy drzwiach i opuścił przez nie pokój. Nie poszedłem za nim, ale mimo to słyszałem wszystko zza ściany.

- Będzie dobrze - mówił Mikey. - Nie martw się.

- Już nie mogę się doczekać, aż wrócisz. Uważaj na siebie - te słowa wypowiedział Ryan. Oczami wyobraźni widziałem ich uściski.

Byłem ciekawy, czy pożegna się ze mną. Od wyjścia z łazienki panowała między nami niezręczna atmosfera. Oboje się nie odzywaliśmy. Brook unikał mojego wzroku, a ja siedziałem na łóżku, bojąc się ruszyć. Miałem nadzieję, że pocałunek pod prysznicem nie był ostatecznym pożegnaniem.

Kiedy mojego współlokatora nie było w pokoju, rozkładałem w myślach na czynniki pierwsze łazienkowe zbliżenie. Cały czas wracałem do tego momentu, gdy nasze wargi się połączyły, a ja mogłem doświadczyć tej niezwykłej miękkości. To było jak piękny sen, który zaraz miał zostać przerwany przez nieoczekiwany budzik.

Rano rzeczywiście zbudził mnie budzik, którego imię to Brooklyn. Nie pamiętałem, kiedy zasnąłem. Leżałem na swoim łóżku pod kocem, co oznaczało, że ktoś musiał mnie nim w nocy przykryć. Wcześniej był złożony w kostkę na krawędzi krzesła, stojącego przy szafie.

- Jacky - poczułem rękę potrząsającą moim ramieniem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem go klęczącego przy moim łóżku. Podniosłem się do siadu. - Przepraszam, że cię obudziłem, ale nie zdążyłem się z tobą pożegnać. Nie chciałbym bez tego wyjeżdżać.

Zaspany przetarłem oczy pięściami. Brook w tym czasie przywarł do mnie, obejmując tors ciasnym uściskiem. Trwaliśmy w nim kilka sekund, po czym blondyn oderwał się ode mnie. To było dla mnie za mało. Kiedy próbował podnieść się z klęczek, przytrzymałem go za rękę na wysokości łokcia. Zdziwiony pozostał we wcześniejszej pozycji. Tym razem to ja go przytuliłem.
Zbliżyłem swoją twarz do jego i wyszeptałem mu pytanie w usta.

- Chciałbym wiedzieć, czy to, co się wczoraj między nami wydarzyło ma dla ciebie znaczenie? - Sam nie mogłem uwierzyć, że zebrałem się na odwagę, by o to zapytać. - Czasami odnoszę wrażenie, że się mną bawisz - wyznałem, spuszczając głowę w dół.

- Oczywiście, że ma to dla mnie znaczenie. Porozmawiamy o tym, jak wrócę - powiedział i musnął dłonią mój policzek. - Będę dzwonił.

Po tych słowach wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą walizkę. Zostawił mnie. Miał teraz na głowie poważne sprawy rodzinne, a ja zadręczałem go sobą. Jak zwykle byłem egoistą.

Mimo wczesnej pory nie udało mi się ponownie zasnąć. Siedziałem na łóżku z telefonem w ręce i rozmyślałem. Kompletnie nie miałem pomysłu, czym się dzisiaj zająć. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Otworzyłem je, wpuszczając do pokoju świeże powietrze. Zapowiadał się słoneczny dzień. Nagroda za wczorajszą ulewę.

Postanowiłem zrobić sobie poranny spacer. Włożyłem na siebie koszulę z długim rękawem, spodnie i vansy. Wyszedłem z domu cicho zamykając drzwi. Kierowałem się w stronę mojego ulubionego miejsca w tej nadmorskiej okolicy. Był nim port. Lubiłem przesiadywać na  obdartej z lakieru ławce i wpatrywać się w przepływające statki. Obserwowanie błękitu morza oraz słuchanie szumu fal pomagało mi zebrać myśli. Czasami zabierałem tam książki, które czytałem, czekając, aż wielka ognista kula zacznie chować się za horyzontem. Port był mały, dlatego nie było tam wielu odwiedzających. Poza tym śmierdział rybami. Rzadko spotykało się kogoś, kto akurat nie zajmował się połowem, czy rozładunkiem ryb. W chwili zapotrzebowania na samotność to miejsce było idealne.

Posiedziałem przez kilka minut na ławce, delektując się lekkim wiatrem, otulającym moją twarz. Następnie obrałem drogę powrotną. Gdy przechodziłem chodnikiem, pod jedną z latarnii drogę zastąpiło mi małe kociątko o smoliście czarnym futerku. Było przestraszone, dlatego gdy mnie zobaczyło cofnęło się w uliczkę, z której przybyło. Poszedłem za nim, starając się nie robić hałasu, by jeszcze bardziej go nie spłoszyć. Mały schował się przede mną w kartonie po butach, leżącym w pobliżu kontenera na śmieci. Był zbyt młody, na znalezienie lepszej kryjówki, dlatego z łatwością wyciągnąłem go z pudełka i chwyciłem na ręce. Zaczął syczeć, by mnie od siebie odstraszyć. Wbił ostre pazurki w moją rękę, tym samym przecinając skórę, z której zaczęła sączyć się krew. Podniosłem go na wysokość własnej głowy, żeby lepiej się mu przyjrzeć. Dostrzegłem, że ma lekko zaropiałe oczka i miejscami powygryzane futro. Jego przyszłość na ulicy nie zapowiadała się zbyt kolorowo. Nie wiedziałem, jak zareagują na ten pomysł chłopcy, ale zabrałem kociaka do domu.

Kiedy wróciłem, nadal wszyscy spali. Zabrałem więc mojego gościa do kuchni i postanowiłem zająć się jego oswojeniem. Najlepszym sposobem na to było zaspokojenie jego głodu. Wyciągnąłem miskę z szafki i napełniłem ją mlekiem, które o dziwo znalazłem w naszej lodówce. Był tam też kawałek kiełbasy. Oba te produkty podstawiłem kociakowi pod nos. Miał spory apetyt, dlatego zjadł wszystko w mgnieniu oka, choć z widoczną nieufnością w oczach.

W momencie, gdy miałem zabrać kota do pokoju w kuchni znalazł się Ryan.

- A co to za urocze kici kici - zapytał piszczącym głosem, patrząc na zwierzątko na moich rękach.

- Znalazłem sobie czworonożnego przyjaciela - powiedziałem, przyciskając go do swojej piersi. Ryan podszedł i podrapał pupila za uchem. W tym momencie w kuchni znalazł się również Andy. Z błyskiem w oku spojrzał na małego i wyrwał mi go z rąk, co nie zadowoliło kotka. Wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego. Blondyn wydał z siebie dziwny dźwięk, który był spowodowany obecnością tego uroczego stworzenia pod naszym dachem.

- Skąd go masz? Zatrzymamy go, prawda? Kupiłeś mu jakąś karmę dla kociąt? - zapytał rozentuzjazmowany Fowler.

- Z ulicy. Nie wiem. Nie.

- W takim razie przejmij go, a ja idę na zakupy. Nie możemy go zagłodzić. - Podał mi kota, który przestraszony wtulił się w rękaw koszuli, następnie w ekspresowym tępie, bez śniadania udał się do sklepu.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz