Prolog

1.5K 81 13
                                    

Był poniedziałek. Obudziłem się o 8.30.  Niedorzeczny pomysł, by wstać z łóżka narodził się jakieś pół godziny później w mojej głowie. Sięgnąłem po telefon, by sprawdzić, czy ktoś się nie dobijał. Ach Jack, zapomniałeś, że mama dzwoni tylko co sobotę, a wszyscy twoi przyjaciele mieszkają w tym samym domu, co ty. Na ekranie nie było powiadomień.

- Nie śpisz już? - zapytał głos z góry należący do Brooklyn'a, mojego przyjaciela i współlokatora.

- A jak myślisz? - zapytałem napierając stopami na jego materac, znajdujący się nade mną.

- Jack! Aż w kościach czuję odpowiedź. Nie rób tak więcej, bo się odwdzięczę.

- Czy to groźba?

Blondyn nie odpowiedział, tylko wychylił się przez barierkę łóżka i uniósł jedną brew.

- Chodź na śniadanie.

- To my jemy śniadania? - zapytał z udawanym zdziwieniem.

- Oczywiście, jeśli mam dobry dzień i ochotę, by wam je zrobić.

- Masz dziś dobry dzień?

- Nie. - Uśmiechnąłem się do niego - Nie mam też ochoty czekać na jedzenie z Mc. - Po tych słowach wyszedłem z pokoju.

Po załatwieniu czynności porannej toalety, udałem się do kuchni. Stwierdziłem, że zrobię moim chłopcom dzień dziecka, na który w prezencie dostaną jajecznicę.

W naszym mieszkaniu aktualnie przebywa  pięć osób, więc miałem trochę smażenia, biorąc pod uwagę, że taki Andy zje śniadanie z trzech jajek i świeżej bułki, której (co za niespodzianka) nie mamy.

Wyciągnąłem jajka z naszej lodówki, która prezentowała się jak zwykle ubogo. Można w niej znaleźć tylko wspomniane jajka i ketchup.
Patelnię musiałem sobie umyć, bo jakże by inaczej. W tym domu nikt nie lubi myć patelni.
Gdy połowa jajek była już na talerzu, a kolejna połowa w drodze, by na niego trafić do kuchni wszedł Ryan. Wysoki przystojniak o czekoladowych włosach. To nie tak, że mi się podoba. Po prostu kieruję się opinią większości. Mam tutaj na myśli między innymi fanki naszego zespołu.

- Wyczuwam zapach śniadania - powiedział zaspanym głosem, przeciągając się przy tym i prezentując swój sześciopak.

- Gratuluję, masz świetny nos.

- Dzięki, ale myślę, że i tak nie mogę konkurować z nosem Andy'ego, czule potraktowanego przez kubek.

- Beaumont, ty śmieszku - odezwał się wspomniany Andy przekraczając próg kuchni i lekko uderzając Ryan'a w plecy.

Tamten uśmiechnął się łobuzersko, lecz po chwili skierował wzrok na Mikey'a, kolejnego członka naszej niecodziennej rodziny.

- Jest i spec od operacji plastycznych nosa - powiedział z rozbawieniem.

- Ryan, ile razy mam ci tłumaczyć, że to był nieszczęśliwy wypadek - zapewnił, biorąc jajko z tacki położonej na blacie kuchennym - Andy już dawno mi wybaczył.

- Ej, chciałem je jeszcze udekorować ketchupem - zbeształem chłopaka. Nie lubię jak moje jedzenie wygląda niechlujnie.

- Dekorować jajka możesz komuś innemu, w innym czasie i na pewno nie na kuchennym blacie - powiedział Mikey, którego znaczące spojrzenie przeniosło się na Brooklyn'a, właśnie wchodzącego do kuchni.

Miał roztrzepane włosy i koszulkę założoną na lewą stronę. W tym momencie zaparło mi dech w piersi. Podszedł do Ryan'a i przytulił się do jego nagiego torsu, a ten podrapał go po głowie. Odwróciłem wzrok, skupiając go na jajecznym arcydziele. Byłem zazdrosny, choć nikomu bym się do tego nie przyznał.

- Śniadanie gotowe. Możecie się częstować.

Usłyszałem pomruk zadowolenia. Chłopcy lubili moje potrawy. Nawet jeśli była to tylko zwykła jajecznica. Jako jedyny w tym domu czasami coś przyrządzałem. Gdyby nie ja jedlibyśmy gotowe jedzenie kupione w Tesco. Przykładowo parówki z dywanów. Mmm... pycha.

Po skończonym śniadaniu Andy pomógł mi pozmywać naczynia. We dwoje dbaliśmy w tym domu o jaki taki porządek.  Nie oznacza to oczywiście, że reszta naszego boysbandu nie sprząta w domu. Po prostu potrzebują zachęty lub wsparcia psychicznego, by chwycić za rurę od odkurzacza.

W momencie, gdy odłożyłem ostatni talerz na suszarkę, podszedł Ryan. Objął mnie jednym ramieniem, drugim nieco delikatniejszym ruchem osaczył Andy'ego.

- Co serwujecie na obiad?

- Smaczne nic - odpowiedziałem, chcąc uciąć temat i wrócić do pokoju. Miałem w planach przeglądanie social mediów do końca dnia.
W tym momencie Rye puścił złotowłosego i przylgnął do mnie drugim ramieniem.

- Jack, kochana pietruszko, ta jajecznica była przepyszna, dziękuję.

Przyszedł czas na czułości ze strony Beamounta - pomyślałem. Podlizuje się, by dostać obiad.

- Dlaczego nazwałeś mnie pietruszką?

- Bo czy twoją emotikoną rozpoznawczą nie jest pietruszka?

- To czterolistna koniczyna cepie!

- Naprawdę? Przepraszam Jack - wypowiadając te słowa przytulił mnie jeszcze mocniej.
Na początku naszej znajomosci odnosiłem wrażenie, że Rye bierze coś mocnego, co tłumaczyłoby jego całoroczny „katar sienny". Z czasem jednak przywykłem, że to dla niego naturalne zachowanie. Nie chowa po kątach kokainy. Gdyby tak robił, na pewno nie umknęłoby to mojej uwadze. Jestem spostrzegawczy i zwykle zwracam uwagę na najmniejsze szczegóły.

Uwolniłem się z tych silnych ramion i wróciłem do łóżka. Miałem w planach spędzić tam cały dzień w izolacji od rzeczywistości.

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz