Rozdział 25

575 64 43
                                    

Obudziłem się dość późno. Było około dwunastej. Kala w dalszym ciągu leżała na moim brzuchu, cicho mrucząc. Podrapałem ją za uchem, co przyjęła z zadowoleniem. W salonie znalazł się Andy. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, a następnie usiadł na krańcu kanapy.

- Czy ty spędziłeś tutaj dzisiejszą noc?

- Tak.

- Dawno nikt ci nie przyłożył? Wiesz, że Mikey'a nie ma i jego łóżko w naszym pokoju jest wolne.

- Przestań, tutaj też jest wygodnie.

- Jasne. Dzisiaj śpisz u mnie w pokoju. Zrobimy sobie gejowskie party.

- Zrobimy sobie co? - zapytałem, nie wiedząc, czy dobrze usłyszałem.

- Gejowski wieczór - powtórzył. - No wiesz, nałożymy maseczki, włączymy serial i będziemy rozmawiać o chłopakach.

- Wybacz, ale na ostatni punkt programu nie mam nastroju.

- Niech ci będzie - powiedział. - Myślę, że możemy zaprosić też Kalę. Wydaje się być fanką gejowskich spotkań - dodał po chwili.

Zaśmiałem się i podniosłem do siadu. Postanowiłem przygotować dla siebie i Andy'ego późne śniadanie. Po udaniu się do kuchni, wyjąłem z szafki cukier, mąkę, jajka i mleko. Zmieszałem składniki w jednorodną masę i wlałem na patelnię. Usmażyłem kilka naleśników. Te dla siebie polałem czekoladą i prędko je skonsumowałem. Fowler swoje, z syropem klonowym zjadł równie szybko, co ja.

Na dzisiejszy dzień miałem niezwykły plan. Wymyśliłem go, próbując udawać, że nie jest mi już przykro. Postanowiłem, że udam się do sklepu zoologicznego w celu kupienia jakichś akcesorii dla Kali. Myślałem głównie o obroży i smyczy, by móc wychodzić z nią na spacery. Nie chciałem, żeby spędzała całe życie w domu. Wiedziałem, że wyprowadzanie zwierząt na smyczy dotyczy głównie psów, ale nie obchodziło mnie to. Gdybym chciał, to nawet rybkę bym sobie wyprowadził.

Nie uśmiechało mi się wchodzenie do pokoju, w którym prawdopodobnie zastanę Brook'a. Jednak byłem zmuszony to zrobić, aby nie maszerować na zakupy w samych bokserkach. Powoli nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Wsunąłem się do środka i od razu skierowałem do szafy z ubraniami. Brooklyn leżał na łóżku z telefonem w ręce, z resztą, co innego mógłby robić. Nie przywitałem się z blondynem. On również tego nie zrobił, z czego byłem zadowolony. Nie miałem zamiaru zamieniać z nim choćby jednego słowa, ale znając siebie, na pewno nie byłbym w stanie nie odpowiedzieć na jego durne „hej". Wyciągnąłem potrzebne mi rzeczy i migiem opuściłem pokój. Udałem się do łazienki, by się przebrać. Chwilę później byłem już gotowy do wyjścia.

Kiedy zszedłem po schodach, zauważyłem przez okno drzwi wejściowych, że pada śnieg. Nienawidzę tego opadu atmosferycznego najbardziej ze wszystkich. Sto razy bardziej wolę ulewny deszcz. Przybity zaistniałą sytuacją, cofnąłem się do mieszkania po parasol. Nie miałem trudności z odnalezieniem go, gdyż zawsze znajduje się w przedpokoju. Jest to nasz zespołowy parasol, jeden na pięć osób. Dostaliśmy go w prezencie od mamy Ryan'a. Po panterkowym wzorze od razu domyśliłem się, że Beamount odziedziczył po niej swój niezwykły styl. Jeśli ktoś będzie planował wyjść pod moją nieobecność, no cóż, ma problem.

Szybko dotarłem w miejsce docelowe. Złożyłem przemoczony parasol i wziąłem do ręki plastikowy koszyk. Następnie skierowałem się do alejki z kocimi akcesoriamii. Dłuższy czas zastanawiałem się, jaki kolor obroży wybrać dla Kali. Ostatecznie zdecydowałem się na białą z srebrnymi brylancikami. W tym samym kolorze wybrałem też smycz. Byłem pewny, że kotka będzie się świetnie prezentować w takim zestawie. Idąc dalej zatrzymałem się przy zabawkach. Włożyłem do koszyka nakręcaną mysz oraz jakiś dziwny pęczek sznurków na patyku. Pomyślałem też o tym, że właściwie kotka nie ma u nas własnego miejsca do spania. Drzemie zazwyczaj na łóżku któregoś z nas lub na kanapie w salonie. Z tego powodu kupiłem jej jasnoróżowe legowisko. Domyśliłem się, że szybko je zabrudzi, ale jakoś nie mogłem patrzeć na te brązowe. Nie przypadło mi do gustu. Kierując się do kasy, sięgnąłem jeszcze po dwa rodzaje smakołyków i paczkę żwirku do kuwety.

Nie przemyślałem sprawy, jak się z tym wszystkim sam zabiorę. Ostatecznie musiałem zrezygnować z trzymania parasola, gdyż obie ręce miałem zajęte reklamówkami. Upchałem go pod pachą i ruszyłem do domu. Zdążyłem przejść zaledwie kilkanaście metrów, gdy obok mnie zatrzymał się samochód. Kierowca srebrnego mercedesa uchylił okno. Okazał się być kobietą o blond włosach.

- Hej, może gdzieś cię podrzucić? - zapytała, szczerząc zęby w białym uśmiechu.

- Yy... nie, wiesz, dzięki - odpowiedziałem zmieszany. W końcu nie codziennie nieznajoma osoba pyta, czy gdzieś cię powieźć. - Poradzę sobie.

- Zmokniesz.

- Mam parasol - powiedziałem, wskazując na przedmiot, który trzymałem pod pachą.

- Nie wyglada, jakbyś zamierzał go użyć.

- Bo nie zamierzam - odpowiedziałem już nieco zirytowany sytuacją.

Miałem ostatnio zbyt duże powodzenie u płci przeciwnej, którą w żadnym stopniu nie byłem zainteresowany. Chyba powinienem zmienić coś w swoim wizerunku, aby jasno sygnalizować, że jestem gejem. Może zacznę kłaść tapetę na twarz, albo paradować w szpilkach.

- Dam ci spokój, jeżeli wpiszesz mi swój numer telefonu - nie dawała za wygraną, przez cały czas się uśmiechając.

Nie mam pojęcia dlaczego w tamtym momencie uznałem, że zabawnie będzie podać dziewczynie numer telefonu Ryan'a. Mogłem po prostu powiedzieć, że mam chłopka i zakończyć całe zajście. Jednak, gdy podała mi smartfona, wpisałem numer przyjaciela, podpisując się jako Ryan.

- To do usłyszenia Ryan.

Mrugnęła do mnie i odjechała.

Udało mi się w końcu dotrzeć do domu. Miałem przemoczone ubrania. W najgorszym stanie były jednak moje buty. Wszedłem po drodze w niezliczoną ilość kałuż. Nie byłem pewien, czy czarne vansy będą nadawały się jeszcze do użytku. Postawiłem je obok grzejnika, by się osuszyły.

Gdy wszedłem do mieszkania Andy stał pod drzwiami Ryan'a, jakby czegoś nasłuchiwał. Zdjąłem z siebie kurtkę, wieszając ją na wieszaku. Chwyciłem torby z zakupami i zaniosłem do salonu. Pozycja chłopaka w dalszym ciągu się nie zmieniła. Podszedłem do niego i spojrzałem pytająco w jego stronę. Przybliżył palec wskazujący do swoich ust, tym samym sygnalizując, żebym pozostał cicho. Skupiłem swoją uwagę na dźwiękach toczącej się w pomieszczeniu za drzwiami rozmowy. Głosy, które usłyszałem należały do Brooklyna i Ryan'a. Nie była to przyjemna rozmowa.

- Jeśli jeszcze raz ją tu zobaczę, to wylecisz stąd razem z nią - powiedział szatyn.

- Nie rozumiem, o co ci do cholery chodzi.

- O tę szmatę, z którą tu wczoraj przeszedłeś.

- Nie nazywaj jej tak.

- Pomyślałeś, jak czuje się Jack? - Ton chłopaka stawał się coraz ostrzejszy.

- A jak miałby się czuć? Co go to niby obchodzi?

- Nie rób ze mnie idioty, Brooklyn. Nikt tu nie jest głupi. Jack jest w tobie zakochany po uszy i dobrze o tym wiesz. - W jego głosie rodziła się dzika agresja.

Blondyn nie odpowiedział. Zastanawiałem się, jaka w tej chwili była jego postawa. Patrzył Beamount'owi w oczy, czy może utkwił spojrzenie w podłodze, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Więc kurwa przestań bawić się jego uczuciami - wrzasnął.

W tym momencie usłyszałem trzask. Przestraszyłem się, że Ryan może zrobić Brook'owi krzywdę. Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do pokoju. Moje obawy okazały się słuszne. Szatyn przyciskał ciało przyjaciela do drzwi szafy, trzymając rękę blisko jego szyji. Na  twarzy Wyatt'a malował się grymas bólu, spowodowany gwałtownym uderzeniem. W moich oczach zebrały się łzy, gdy mówiłem:

- Ryan, proszę, puść go.

••••••••••
W normalnych warunkach rozdział pojawiłby się pod koniec przyszłego tygodnia, ale specjalnie dla AmeliaKowal napisałam go wcześniej, bo umierała 😂🧡

Jealous boy | RoadTrip |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz