~~~pół roku później~~~
/Karolina
- Wróci. - szepnęła Sandra.
- Wiem. - powiedziałam zawieszając głowę nad książką. Po skończonej wojnie powoli życie wraca do normalności, jak można to tak nazwać. Wróciłam do nauki i po jutrze mam dostać wyróżnienie od samego prezydenta za odwagę i działania w trakcie wojny. Ale czy ja coś tak bardzo ważnego robiłam? - Musimy znaleźć rodziców dzieci. - szepnęłam patrząc na bawiące się bliźniaczki.
- Znajdziemy. - Ola, dziewczyna Krzyska, podeszła do mnie i pogłaskała po plecach. Wstałam i ruszyłam do toalety. Przebrałam się w jeansy i czarna przylegająca koszulkę. Założyłam czarne Vansy i płaszcz. Spakowałam telefon, jeszcze ten od Borysa i ubrałam bliźniaczki.
- Gdzie idziemy? - krzyknęły biegnąc do przodu.
- Zaczekajcie! - krzykełam i zrobiły to o co prosiłam. - Idziemy znaleźć waszych rodziców. - powiedziałam łapiąc je za ręce.
- Nie pamiętamy ich. - powiedziały smutne.
- Wiem słoneczka. - uklęknęłam i popatrzyłam się w ich oczy. - Ale poznacie ich. - wyprostowałam się. - Mam nadzieje. - gdy byłyśmy już w rejestrze podeszłam do okienka. - Dzień dobry.
- Dobry. W jakiej sprawie.
- Opiekowałam się dwoma bliźniaczkami... Mają po sześć lat. Zuzia i Lilli Malinowskie. Nikt się nie zgłosił po nie?
- Hmm... Mam! - w moich oczach pokazały się iskierki nadzieji. - Trzy dni temu... Arkadiusz i Aneta prosili o oddanie dzieci. Maja znamię na dłoni...
- Zuzia! Lilli! - dziewczynki przybiegły szybkodo mnie. - To one.
- Cześć piękne. - konieta wystawiła rękę. Podałam jej dłoń Zuzi a potem Lilli. - To one. Zaczeka pani trzydzieści minut? - odpaliłam telefon. Na tapecie było zdjęcie ze ślubu Agaty i Mateusza. Stałam w kabrio Borysa całując go w usta.
- Tak. - pociągnęłam nosem by powstrzymać łzy. Zabrałam dziewczynki na bok. - Wiecie za trzydzieści minut będą tu wasi rodzice. - uśmiechnęłam się ukrywając łzy. Trzydzieści minut później widziałam wybiegająca kobietę i mężczyznę. Dziewczynki były jak ojciec. Pokazałam rodzicom by nie rzucili się na nie. - Maluszki... - kobieta uklęknęła jak i mężczyzna. - to są wasi rodzice. Zuzia, Lilli tu się żegnamy. - uśmiechnęłam się nikłe. Dzis już jest ten moment gdy całkowicie zapominam o wojnie. Emma zmarła tydzień po skończeniu wojny na raka. Dziewczynki rzuciły mi się na szyje.
- Ja nie chce się z tobą rozstawać! - krzyknęła Lilli.
- Ja tez. My cię kochany! - głośno krzyczały. Zaczęłam płakać.
- Maluszki moje kochane, najdroższe cukiereczki... - wzięłam głęboki wdech. - Zawsze chciałyście zobaczyć mojego faceta. Prawda?
- Tak. - oby dwie siorbnęły nosem.
- To on. - pokazałam im swoją tapete w telefonie. Potem odblokowała go i ukazało się zdjęcie z plaży. Byłam ja w kapeluszu na plecach Borysa który w swoich, niebieskich kąpielówkach, uśmiechał się do aparatu Wojtka. - Tęsknie za nim.
- Wiemy. - szepnęły dziewczynki przytulając die do mnie. - Kochamy cię Karolinko. - szepnęły. Ucałowałam każda w czoło. Wzięłam za raczki i podprowadziłam do rodziców. Złapały niepewnie ich dłonie i zaczęły iść w stronę wyjścia. Powoli ruszyłam za nimi biorąc mój płaszcz. Była jesień.
- Prosze pani! Jeszcze jedno! - rodzice dziewczynek podeszli do mnie. - Dziękujemy. - uśmiechnęłam się nikle.
- Nie maja państwo za co. Wychowałam je jak najlepiej umiałam.
Dni mijały powoli. Bez dziewczynek nic nie było takie samo, wszytko ciągnęło się w nieskończoność. Robienie jedzenia bez dzielenia jednej porcji na pół było udręka. A robienie prania bez słyszenia ich krzyków z tylu? Koszmar. Wyprowadziłam się do mieszkania, które kiedyś zajmowałam z Borysem. Odbudowali kamienice i wystroili jak najlepiej mogli. W końcu oddawali nasz majątek. Wchodząc do mieszkania czułam zimną pustkę. Wszystko stało na swoim miejscu. Stół, komoda, telewizor, nawet łóżko było idealnie ustawione. Ale co mi po mieszkaniu, łóżku a nawet telewizorze skoro koło mnie nie ma Borysa? Na dobór tego nie żyje aż czterech ludzi z mojej paczki. No i Iga jeszcze. Każdy z chłopków wrócił, mieszka i zapija skutki albo jak Dobrusia która chodzi na imprezy i stara się zapomnieć ze Bartek zgninal. Ja tez zapijam smutki ale za Mateuszem. Mój ukochany Mateusz... Siedzę w kuchni i sączę powoli Whiskey myśląc gdzie bym była teraz gdyby nie ta wojna... Gdyby nie ta jebana znieczulica. Zamknęłam oczy i położyłam głowę ja stole. No to jest chore. Jak łatwo wyjąc komuś lata z życia? Kurwa rozpętać wojnę! Zadzwonił dzwonek do drzwi wiec leniwie zebrałam się i owinęłam szczelniej moim ukochanym fioletowym szlafrokiem, którego dostałam od Borysa. Otworzyłam drzwi już nawet nie patrząc kto w nich stoi.
- Madzia!? - krzyknęłam zdziwiona. Okej spodziewałam się każdego ale nie jej.
- Hejka. Mogę wiejsc? - spytała niepewnie.
- Tak. Tak, jasne. - otworzyłam szerzej drzwi a ta ściągnęła buty i weszła głębiej do mieszkania.
- Ładnie tu. Ale ta ściana była niebieska a nie zielona. - powiedziała przejeżdżając ręką po ścianie.
- Zielony to mój ulubiony kolor. - zauważyłam i miło się uśmiechnęłam. - Coś do picia? Kawa, herbata, coś zimnego. Może alkohol?
- Nie dziękuje. Wody może. - podałam jej szklankę z napojem a ja wziąłem Whiskey.
- Co się stało? - zapytałam popijać alkohol.
- Może to głupie ale mam faceta i jestem w ciąży. Nie wyjechał na wojnę wiec ułożyliśmy sobie życie... Przepraszam ze o tym mówię ale musiałam to powiedzieć.
- Spoko. - rozrywało mnie od środka. Czemu jej życie się ułożyło a nie mi?
- Borys wrócił? - spytała niepewnie. W oczach zebrały mi się łzy.
- Nie. - przygryzłam dolną wargę. - Jeszcze nie wrócił.
CZYTASZ
WOW /// Bedoes
FanfictionDziewietnasto letnia Karolina Szcześniak, siostra Taco Hemingway'a pracuje w małej kawiarni. Pewnego dnia jej znajomi i proszą ja o przysługę która powoduje, ze jej życie się zmienia. Chyba na zawsze.