01.

3.4K 197 6
                                    

31 października 1812, Missoula

- Pani podporucznik , sierżant chce z panią rozmawiać. - Rosalie uniosła wzrok na stojącego w drzwiach mężczyznę i pokiwała głową. 

- Zaraz przyjdę. - Zakręciła wieczne pióro i ostrożnie położyła je na stole. Wstała i wygładziła zagniecenia jakie powstały na jej mundurze. Major nie ponaglał jej, jednak widziała że mu się spieszy. Zgasiła lampę naftową i wyszła z pomieszczenia. Dom, w którym mieszkała był kwaterą oficerów. Położony praktycznie w centrum małego miasteczka, oddalonego o prawie pięćdziesiąt kilometrów od linii walk. Dwupiętrowy budynek podzielono na kilkadziesiąt malutkich pokojów, które służyły oficerom jako miejsce do spania i pracy. Rosalie podążyła za majorem na wyższe piętro. Był od niej wyższy stopniem, ale pełnił funkcje sekretarza i podnóżka sierżanta. Sam dowódca był jednym z najlepszych pod jakimi miała okazje służyć. Stanęła przed solidnymi drzwiami i zapukała. 

- Wejdź Atlee. - Posłusznie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Biuro sierżanta było co najmniej dwa razy większe od pomieszczenia, które ona zajmowała. Mieściło w sobie biurko dowódcy, jego sekretarza i stół przy którym oficerowie zbierali się na narady. Wampirzyca rozejrzała się po pokoju i ze zdziwieniem zauważyła młodego wampira stojącego w kącie. 

- Chciał mnie pan widzieć. - Odpowiedziała po chwili odrywając oczy od młodzika. Sierżant wstał i pokiwał głową.

- Dwie sprawy. Po pierwsze poznaj naszego nowego rekruta. - Machnął ręką, a wampir do niej podszedł. - Edward Simmons, nasza podporucznik Rosalie Atlee.  - Simmons zasalutował jej, a potem lekko się uśmiechnął. Nie odpowiedziała tym samym. - Przydzieliłem go do twojego oddziału. - Wampirzyca nie mogła dyskutować ze swoim przełożonym w obecności młodego wampira.  Zmierzyła go uważnym spojrzeniem i pokręciła głową. Był wampirem, więc nie potrzebował muskulatury żeby być silnym.  Mogła przymknąć oko na jego szczupłą sylwetkę i delikatne dłonie, ale nie na rozmarzone spojrzenie. 

- Mam komplet, panie sierżancie. Po za tym on się nie nadaje. - Bover uniósł brew i głośno prychnął. 

- Jest w twoim oddziale, Atlee. Nie ty o tym decydujesz. - Rosalie skłoniła się lekko. - Gilles!- Krzyknął, choć wcale nie było takiej potrzeby. Major usłyszałby go nawet jeśli mówiłby szeptem. - Pokażesz Simmonsowi gdzie śpi. - Starszy stopniem wampir tylko kiwnął głową. Kiedy Rosalie została sama z sierżantem ten wskazał jej dłonią stół. Oboje do niego podeszli. Praktycznie cały mebel nakryty był wielką mapą, która przedstawiała tereny Ameryki Północnej. Na niej leżało kilka kolejnych arkuszy, w tym szczegółowa mapa Gór Skalistych i ich okolic. - Druga sprawa o jakiej chciałem z tobą porozmawiać. - Spod stosu makulatury wyciągnął cienki arkusz z prawie przeźroczystego papieru i położył go na jednej z map. Naniesiono na niego pozycje wojsk wampirów i wilkołaków. Rosalie spojrzała na granatową kropkę, która oznaczała Missoulę. To był jeden z najważniejszych ośrodków, który znajdował się pod ich panowaniem. Jednak znajdował się ponad sto kilometrów od najdalej wysuniętych oddziałów. 

- Tak, panie sierżancie? - Ręce już ją świerzbiały. Ostatni miesiąc jej ludzie czekali na rozkaz, który wymagałby czegoś więcej niż patrolowania najbliżej okolicy. 

- Evergreen, nasze najbardziej wysunięte na północ oddziały. Siedem, trzysta czterdzieści wampirów, według ostatniego raportu sprzed tygodnia. I tylko siedemnastu żywicieli. - Rosalie uniosła wzrok. Ludzi powinno być co najmniej trzy razy więcej. 

- Co się stało? - Bover wzruszył ramionami. 

- Grypa, albo coś podobnego. Ludzie są tak słabi. - Drugie zdanie powiedział bardziej do siebie niż do niej. W trakcie ostatnich miesięcy zaczęli tracić coraz większą liczbę żywicieli. O ile w większych ośrodkach znajdowali się lekarze, a wojsko nie szczędziło funduszy na ich kuracje, to i tak umierali zbyt często. A zima miała dopiero nadejść. - Razem ze swoim oddziałem będziecie odpowiedzialni za transport trzydziestu osób do Evergreen. To dokładnie sto dziewięćdziesiąt kilometrów, z czego ponad sto znajduje się na terytorium, które kontrolujemy częściowo,a dwadzieścia parę to wyłącznie domena wilkołaków. Oczywiście nie muszę mówić jak wymagający jest teren. - Nie musiał, Rosalie od prawie dziesięciu lat przebywała na tych obszarach. Praktycznie z każdej strony otaczały ich wysokie góry. O tej porze roku praktycznie wszystkie szlaki na północ były już zasypane śniegiem.  Wizja ataku wilkołaków nie była nawet w pierwszej dziesiątce najważniejszych problemów. 

WybórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz