06.

2.3K 190 6
                                    

Przez ponad trzy tygodnie praktycznie nie wychodziła z pokojów należących do zmiennego. Nie widywała nikogo poza Anthonym i służącymi, na których się żywiła. Pamiętała groźbę Byrona, więc wycieczki po posiadłości odbywała się w środku nocy. Niestety przez cały ten czas udało jej się wyjść dwa razy. Fakt, że była nieprzytomna w ciągu dnia nie ułatwiał jej planowania ucieczki. Po za tym młodszy Bouchard przebywał z nią praktycznie przez cały czas. Po zmroku praktycznie nie wychodził na zewnątrz. Ratowało ją tylko to, że musiał spać. Jednak nawet przez sen potrafił jej utrudniać życie. Musiał mieć jakiś szósty zmysł, który pozwalał mu wczuć, kiedy zbliżała się do drzwi. Jedynie dwa razy był na tyle zmęczony, że nie przebudził się gdy wychodziła na korytarz. Jej eskapady nie przyniosły prawie żadnego efektu. Dowiedziała się tylko tego, że rezydencja była o wiele bardziej strzeżona niż na początki sądziła. Jednak resztę nocy spędzała w jego pokojach, a zwłaszcza w salonie. Kiedy zbliżał się świt wracała do sypialni i kładła obok Anthonego. Wcale na to nie nalegał, ale chciała zdobyć jego zaufanie. Po za tym leżeli obok siebie tylko przez dwie lub trzy godziny. Ona do zmierzchu była na nogach, a on mniej więcej koło trzeciej w nocy już spał. Jednak zmienny nie protestował, kiedy zajmowała miejsce obok niego, raczej był z tego bardzo zadowolony. Myślał, że coś do niego czuje. Rosalie chciała utrzymać ten stan, dlatego była dla niego przeraźliwie miła. Anthony patrzył na nią jak na ósmy cud świata. Co wcale nie ułatwiało jej pozostawania całkowicie obojętną na jego urok. Chciała go widzieć jako odpychającego potwora, tak jak resztę jego gatunku, ale nie mogła. Musiała mu przyznać,  że Anthony był szalenie urzekający. Troszczył się o to żeby nie była głodna. Przynosił książki aby miała czym zabić czas. Raz podarował jej szydełko i kordonek, ale gdy przekonał się, że nie potrafi nic z nimi zrobić pozostał przy księgach. Tylko jedno ją denerwowało. W momencie, w którym się budziła okazywało się, że ich nosy praktycznie się stykają, a wilkołak patrzy na nią ze strachem w oczach. 

- Możesz mi wyjaśnić o co z tym chodzi? - Powiedziała, siadając na łóżku. Od wielu dni próbowała uzyskać odpowiedź na to pytanie, ale Anthony uparcie milczał. Podobnie jak wcześniej wstał i pocałował ją w czubek głowy. 

-  Nic czym musisz się martwić. Przyniosłem ci...

- Tony, powiedz mi proszę. - Chwyciła jego dłoń i zmusiła go żeby na nią spojrzał. Ten gest jak i błagalny wyraz twarzy sprawiły, że się ugiął. 

 - To mój wilk. - Rosalie lekko ścisnęła jego dłoń. - To jest tak żenujące, że nie chcę ci o tym mówić. - Rumienił się, kiedy zobaczyła zaróżowienie na jego policzkach nie mogła w to uwierzyć. Prawie dwu metrowy mężczyzna, bestia w ludzkiej skórze, pokraśniał jak młoda dziewczyna. - Moja wilcza połowa panikuje, kiedy nadchodzi świt. Wtedy wyglądasz jakbyś nie żyła. I kiedy zachodzi słońce wolę się upewnić, że się obudzisz. - Nie mogła opanować uśmiechu. 

- Zdajesz sobie sprawę, że ja nie żyję? Jestem martwa przez cały czas, a nie tylko w ciągu dnia? 

- Ten strach jest silniejszy od logiki. 

- Przyniosłeś mi jakąś książkę? Ostatnią skończyłam wczoraj. - Widocznie mu ulżyło, kiedy zmieniła temat. 

- Właściwie to tak. Zamczysko w Otranto, ale chciałem ci o czymś powiedzieć. - Rosalie wstała i ubrała na siebie czarny szlafrok. Nie przeszkadzało jej chodzenie w samej koszuli nocnej, ale wzrok Anthonego nie skupiał się na jej twarzy. Kiedy zawiązała pasek na supeł, wilkołak chrząknął. - Nie będę mógł z tobą dzisiaj zostać. Muszę na trochę wyjechać. 

- Kiedy wrócisz? - Starała się żeby jej głos nie zadrżał z podniecenia. Lepsza okazja mogła się nie zdarzyć zbyt szybko. 

- Za dwa dni, może trzy. Ale nie musisz się martwić. Francesco i Delia nadal będą tu przychodzić.- Był spóźniony. Mogła to poznać po tym jak co chwila zerkał w kierunku drzwi. Pożegnał się z nią i szybko wyszedł na zewnątrz. Rosalie od razu zaczęła się przebierać. Niestety nie miała żadnych spodni, więc ubrała czarną sukienkę. Przynajmniej nie musiała się martwić mrozem. Zbliżały się święta, a ziemia była przykryta grubą warstwą śniegu. Wytropią ją bez trudu, wiec musiała opuścić teren posiadłości bez zwracania uwagi. Kiedy była już gotowa do drogi otworzyła okno. Owiał ją lodowaty wiatr. Miała szczęście, że nie groziły jej żadne odmrożenia. Wdrapała się na parapet na po zewnętrznej stronie. Potrzebowała chwili aby złapać równowagę, bo cały był oblodzony. Gdy już poczuła się pewnie ostrożnie zamknęła okno. Nie chciała żeby zimny podmuch powietrza zdradził jej nieobecność zbyt wcześnie. Później nie zostało jej już nic innego jak skoczyć. Śnieg zamortyzował jej upadek z drugiego piętra. Nie miała czasu na roztrząsanie tego jak bardzo ucierpiały jej nogi. Musiała biec. Czas spędzony z Anthonym pomógł jej w odbudowaniu sprawności. Dawne urazy nie miały żadnego wpływu na jej organizm. Tylko blizny po srebrze szpeciły jej skórę, ale z tym mogła żyć. Rozpędziła się i przeskoczyła wysokie ogrodzenie. Gdy znalazła się po drugiej stronie zaczęła biec przed siebie. Anthony powiedział jej, że znajduje się mniej więcej kilometr na północ od jeziora Eala. Dzięki temu bez problemu wiedziała, w którą stronę ma się kierować. Jedna z rzek wpływających do akwenu płynęła na południe. Gdy pójdzie z nurtem trafi na południe, tam gdzie stacjonuje jej armia. Jednak musiała się spieszyć, miała nad wilkołakami tylko jedną przewagę, szybkość. Mogła uciec im w mgnieniu oka, ale musiała znaleźć miejsce gdzie przeczeka świt. Nie zdołała dobiec nawet do jeziora, gdy usłyszała wycie. Zbyt szybko dowiedzieli się, że zbiegła. Jej kolejnym problemem było to, że wampiry nie były długodystansowcami. Zaczynała już tracić siły, więc z ulgą zobaczyła że drzewa zaczynają się przerzedzać. Nie miała wątpliwości, że zginie jeśli Byron ją złapie. Zamarznięta tafla jeziora lśniła w świetle księżyca. Rosalie zawahała się na moment. Gdyby wbiegła na lód nie zostawiałaby śladów, jednak byłaby widoczna jak na dłoni. Zdecydowała się biec wzdłuż brzegu. Zaczęła zbliżać się do rzeki. Kilka razy potknęła się o korzeń leżący pod grubą warstwą śniegu. Bardzo ją to spowolniało, a już słyszała biegnących za nią zmiennych. Byli może dwa lub trzy kilometry za nią. Nie próbowali jej podchodzić, ani zaskoczyć. Chcieli ją złapać. Jeszcze przez pół godziny udawało jej się utrzymywać przewagę. Jednak bieg wzdłuż rzeki ją wykańczał, miała co raz wolniejsze tempo. 

WybórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz