Nastający poniedziałek był jednym z tych dni, w których Tony wolał zostać w łóżku i nie interesować się światem zewnętrznym. Oczywiście to nie tak, że miał coś do poniedziałków. Nawet je lubił. W końcu to był jeden z nielicznych dni, w których nie dostawał nieskończonej ilości wiadomości od Pepper i nie budził się z rwącym kacem po całonocnej imprezie. W tym tygodniu chodziło raczej o to, że poprzedniego dnia zasnął z butelką nietkniętej whisky z głową zaprzątniętą myślami o jego bratniej duszy. Nieprzyjemne myśli dręczyły go całą noc podczas snu i rano w trakcie pobudki, gdy ujrzał na podłodze roztrzaskaną butelkę jednego z najdroższych trunków jakie kiedykolwiek posiadał.
Ból był raczej psychiczny, a taki, według Tonego, był najgorszy. Gdy coś cię boli, wystarczy krótka wizyta u lekarza lub leki przeciwbólowe, których nazwy, Tony mógł recytować przez sen. Podczas bólu psychicznego, musisz mieć kogoś, kto cię wysłucha. A Tony miał tylko Rhodleya, który, jak na złość, wyjechał na swoją pierwszą misję jako żołnierz.
-Jarvis.- jego głos był zachrypnięty a w gardle miał jak na pustyni.
-Sir. Jest siódma rano. Na dworze 59 stopni Fahrenheita. 80 procent szans na deszcze około godziny piętnastej. Panna Pots dzwoniła by przekazać panu informacje na temat spotkania służbowego z panem Gallardo.- mimo, że sztuczna inteligencja podawała informacje w sposób spokojny i wolny, Tony i tak miał wrażenie, że mówi z szybkością karabinu maszynowego.
W odpowiedzi tylko mruknął i z powrotem zakopał się w ciepłej, białej kołdrze, pomimo faktu, że zaczynało się lato. Jednak Jarvis, nie interesując się reakcją swojego pana, odsłonił rolety, wpuszczając promienie Słońca do pokoju i pozwalając rozsiąść się im na biało-brązowych meblach i wyłożonej drewnianymi panelami ścianach. Z jego ust wydobył się jęk a ręce nakierowały poduszkę na głowę.
-Sir...
-Już, już. Wstaje- powiedział niechętnie i podniósł się do siadu, tylko po to, by po chwili znów paść plackiem na miejsce, gdzie powinna znajdować się poduszka.
Rzucając kilka kąśliwych uwag i przekleństw w kierunku producenta łóżka, podniósł się i założył na nagie ramiona swój ulubiony, bordowy, aksamitny szlafrok, który, jak pamiętał, nosił od tygodnia, bez prania. Plamy sosów, win i innych niezidentyfikowanych substancji, nieszczególnie mu przeszkadzały. Zwłaszcza podczas niektórych poranków, kiedy przeżywał kolejne bóle egzystencjalne związane z kilkoma słowami umieszczonymi na jego nadgarstku.
-Jarvis, jakie są szanse, że to właśnie dzisiaj spotkam swoją bratnią duszę?- to samo pytanie zadawał mu prawie codziennie, chyba, że miał udaną noc i lepszy dzień.
-Biorąc pod uwagę, że aktualnie na świecie żyje około siedmiu miliardów ludzi...
-Nie kończ- przerwał mu Tony w tym samym momencie co zwykle. Zawsze czuł strach, że jego odpowiedź zabrzmi "żadne". W końcu Tony nie lubił zawierać żadnych stałych znajomości w kategorii "przyjaciel", z wyjątkiem Rhodleya, którego znał od dziecka.- Albo dokończ.- tego dnia, postanowił się przemóc.
-Więc szanse wynoszą około jeden do dziesięciu milionów.- sztuczna inteligencja wszelkie obliczenia zostawiła dla siebie by nie dołować swojego stwórcy ilością czynników jeszcze bardziej.
-Czyli, że jeżeli bym zaprosił dziesięć milionów ludzi do siebie to ile było by prawdopodobieństwa, że on albo ona by tam była?
-Jeden do siedmiuset tysięcy. Ale niech pan odliczy dzieci i starców.- starał się pocieszyć miliardera.
-Tak- mruknął bez przekonania, patrząc bez namysłu w okno, zajmujące połowę ściany.
Kuchnia była tym pomieszczeniem, w którym uwielbiał przebywać, zaraz po sypialni, w której zatapiał smutki w kołdrze, i sypialni, gdzie spędzał samotne, pijackie noce, nie interesując się faktem, że rachunek wyniesie kilka dodatkowych dolarów za wodę laną całą noc. Czasami gdy się budził, dziwił się, że się nie utopił. Jednak kuchnia była tym pomieszczeniem, w którym nie czuł smutku ani melancholii. Kilka lat, albo nawet miesięcy, temu, marzył ciągle by widywać swoją bratnią duszę właśnie tam. Robiącą śniadanie dla Tonego po długiej nocy spędzonej w labolatorium. Albo by samemu stać przy garach i robić słodkie śniadanie dla drugiej połówki po upojnie spędzonej nocy lub romantyczną kolacje przed nią.
Jednak Tony zaczął tracić nadzieje, gdy nastał 26 kwietnia, dzień jego urodzin, i już dzień po, w wieku dwudziestu lat, przestał wierzyć w szczęśliwe zakończenie tej historii.
-Tony!- do kuchni wpadła Pepper, ubrana w czarną spódnicę i biały żakiet. Miliarder zauważył delikatne muśnięcia czerwoną szminką. Gdy myślał, że ona była jego bratnią duszą, nauczył się rozróżniać prawie sto kolorów czerwieni i różu.
-Mamy spotkanie! Gallardo Company to bardzo ekskluzywna firma. To bardzo dobrze wpłynie na Stark Industries. Ubierz się. Za 20 minut widzę cię na dole.
Słyszał nutkę troski w jej głosie. Ale to była tylko malutka nutka wielkości mrówki. Tak jak sobie życzyła, w ciągu 20 minut zdążył przebrać się w drogi garnitur, zaczesać włosy by wyglądać jak człowiek cywilizowany i zjechać windą na parter. Przed Stark Tower czekała limuzyna. Gdy podmuch wiatru musnął jego twarz, jego usta wykrzywiły się w niewielkim uśmiechu. Tatuaż na nadgarstku zaczął dziwnie piec jak jeszcze nigdy. Delikatny ból na czarnych liniach liter. Wsiadł do limuzyny i odjechali.
~$$$~
Ze względu na walentynki, postanowiłam stworzyć nową pseudo-książke. Oczywiście o moim OTP, czyli o Stonym!
CZYTASZ
Soulmate / Stony
Fanfiction"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...