Steven uwielbiał przebywać w towarzystwie, zwłaszcza w towarzystwie ciekawych osób, które mają coś do powiedzenia. Lubił swoją pracę i nie mógł powiedzieć niczego złego o swoim szefie lub innych pracownikach lecz trochę męczyła go atmosfera, którą otaczał się, gdy tylko zakładał obowiązkowy garnitur. Jednak jeszcze bardziej uwielbiał być w swoim mieszkaniu, ze szkicownikiem na kolanach lub biegać w pobliskim parku. Obie czynności sprawiały, że uwalniał się od codziennej rutyny. Jednak rysowanie, zwłaszcza gdy mógł siedzieć na przeciwko fototapety przedstawiającej ogień w kominku, za którą było kilka malutkich żarówek, dzięki którym wydawało się, że ogień faktycznie tańczy, sprawiało, że mógł przypomnieć sobie czasy, gdy był małym dzieckiem.
Dzień każdy spędzał oddzielnie, Steve w szkole a ojciec i matka w pracy. Jednak w każdy wieczór siadali wspólnie na podłodze wyłożonej puszystym dywanem i opowiadali sobie ciekawsze historie z dnia, mówili o problemach a od czasu do czasu grali w jakieś gry. Steve uwielbiał te beztroskie lata.
Jednak czas mija a on po ukończeniu szkoły, jak przystało na mężczyznę, którym był po ukończeniu osiemnastego roku życia, wyprowadził się by w przyszłości założyć rodzinę. Jednak w tym tkwił jego problem. Nie umiał rozmawiać w kobietami a każda próba kończyła się nieskończonym bełkotem.
Martwił się też o swoją bratnią duszę. Bandaż na dłoni zasłaniał słowa, które ta tajemnicza osoba miała powiedzieć. Pomimo upływu czasu nie tracił nadziei. Jednak skoro nie potrafił rozmawiać z kobietami jak miał znaleźć bratnią duszę? Gdy dwa lata temu zadał to pytanie ojcu, ten odpowiedział, słowami, których do tej pory nie zrozumiał: "Przeznaczenie nigdy nie jest jasne. Pcha cię w nieznanym kierunku, a potem wychodzą tego efekty".
-I jak poszło?- było to pierwsze pytanie jakie usłyszał po odebraniu telefonu od swojego przyjaciela, który nie raczył się nawet przywitać najzwyklejszym "cześć".
-W porządku. Spotkanie przebiegło pomyślnie, lepiej niż się spodziewałem.
-Czyli co? Oblewamy to?- czasami mógł powiedzieć, że James Barnes to typ człowieka, który jest w stanie sięgnąć po butelkę piwa przy pierwszej okazji, lecz nie można było o nim powiedzieć, że był alkoholikiem.
-Ale nie dużo. Jutro muszę wcześnie wstać.
-Jasne. Za 15 minut będę.- w swoim przyjacielu cenił wszystko ale najbardziej cechę dla niego charakterystyczną- nieuzasadniony optymizm i pogodę ducha.
To właśnie te dwie rzeczy powodowały, że, w przeciwieństwie do niego samego, nie miał żadnego problemu w kontaktach z kobietami. Jednak pomimo takiego, jak Steve to nazywał, talentu, dość szybko znalazł bratnią duszę. I jakież było zaskoczenie rodziców Bucky'ego, gdy pewnego dnia do domu przyprowadził piękną, młodą kobietę, z którą postanowił spędzić resztę życia.
Steve jednak nie czuł zazdrości. Nie czuł jej też wtedy, gdy Sam Wilson odnalazł przeznaczoną sobie osobę. Akurat tego o Stevenie nie można było powiedzieć, nie był zazdrośnikiem. Wiedział, że kiedyś nadejdzie jego pora.
Nie zdąrzył przebrać się w czyste ubrania, gdy do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Wtedy już wszystko stało się jasne. Bucky wziął tyle "sprzętu", że nie miał jak skorzystać z dzwonka. Jednak zawsze bez problemu otwierał drzwi do bloku.
Steve ze śmiechem usunął przyjacielowi przeszkodę z drogi, a ten niemal wtoczył się do mieszkania z dwoma skrzynkami wypełnionymi piwem a za nim wszedł Sam, niemal nie pękając ze śmiechu.
-Mówiłem "nie dużo". Chcesz tu urządzić impreze, że tyle tego wziąłeś?
-Przecież to nie jest dużo.- uśmiechnął się głupawo.
-To James Barnes, jego nie ogarniesz.- podsumował Sam, wchodząc do wnętrza mieszkania bez większego skrępowania i tak jak zawsze siadając na kanapie.
-A nie kopnął cię ktoś kiedyś?- Steve wziął od przyjaciela jedną skrzynkę i położył ją na niewielkiej szafeczce znajdującej się przy wejściu, by choć trochę odciążyć przyjaciela.
-Dobra. Teraz poważnie. Po co nam tyle tego?
-Steve, nie przesadzaj. Trzeba to opić.- Sam otworzył jedną butelkę i podał ją przyjacielowi.
-Jakoś nie świętowaliśmy gdy dostałem pracę. Jest jeszcze jakiś ukryty powód, prawda? I on nie jest związany ze mną.
-Dobra, dobra. Wygrałeś. Jest jeden malutki powód.- Barnes zrobił malutką przerwę między palcem wskazującym a kciukiem, która była niemal nie widoczna.
-Serio? Jaki?- Sam wydawał się wybity z rytmu. Wyglądało na to, że Bucky jego też nie raczył poinformować o ukrytym powodzie.
-Cóż, Amber zgodziła się przyjąć moje zaręczyny- Amber była jego bratnią duszą, którą poznał kilka lat temu. Była miłą dziewczyną, nie licząc tego, że była bardzo niecierpliwa, a wypowiedzenie słów, które miała na kostce, zajeło James'owi pięć minut. Przez ten czas Bucky myślał, że chciała wyjść do toalety bo wierciła się na krześle jak opętana.
-Czemu nie mówiłeś wcześniej?!
-Nie wiedziałem nawet, że zamierzasz się jej oświadczyć, Buck. To wredne, że nie powiedziałeś.
-Znacie mnie, wolałem poczekać przed powiedzeniem wam. Moi rodzice ciągle nie wiedzą.
-Powiesz im dopiero dzień przed ślubem?
-Nie, chce im powiedzieć ale nie teraz. Wiecie...- wiedzieli. Od kilku miesięcy Bucky był w poważnym zatargu z ojcem, który siłą chciał by jego syn poszedł w jego ślady i wstąpił do wojska.
-W takim razie ilość piwa jest całkowicie wytłumaczalna.- Steve usiadł koło Sama i wziął łyk z butelki. A potem włączył telewizor, zostawiając na jakimś muzycznym kanale.
-Zróbcie mi miejsce.- gdyby wiedzieli co zrobiłby James, odsuneliby się. Jednak myśląc, że nie zrobi nikomu krzywdy, nie drgnęli nawet o milimetr. James położył lewą rękę na oparciu kanapy i opierając się na niej, przeskoczył nad oparciem, przez co Steve oberwał w głowę jego nogami, a Sam czuł jakby złamał mu kości, gdy usiadł na jego udach. Oboje oblali się ciemno-żółtą cieczą, Steve prawie wybił sobie zęby, podczas gdy Bucky niewinnie i ze spokojem, oplatając ramieniem szyję Sama, wypił zawartość butelki.
CZYTASZ
Soulmate / Stony
Hayran Kurgu"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...