Kosmos, obawa i ciasto czekoladowe

1.1K 109 20
                                    

Dawny nauczyciel z liceum wiele razy powtarzał Tony'emu, że droga do prawdziwej miłości jest jak przestrzeń kosmiczna; nie ma kierunków, kompas nic nie pomoże, nikt jej nie zna, meteoryty to przeszkody, a planeta X to serce ukochanego, znajdujące się za tysiącem schodów w budynku bez windy. Cała wyprawa ma sprawdzić czy jesteśmy w stanie zrobić dla niego wszystko. I o ile pokonasz kosmos w statku bez nawigacji, to na schodach na pewno wymiękniesz. Serce Tony'ego jednak nie wiedziało czy jeszcze dryfuje w bezkresie pełnym czarnych dziur i gwiazd mogących spalić cię na wiór, czy już kładzie nogę na pierwszym schodku. Tony wiedział tylko, że cała teoria nauczycielka była tak kompletnie bez sensu, że można byłoby to wykładać na studiach.

-Niezły pomysł- mruknął, pocierając tył głowy ręką. Ten upadek to zdecydowanie był jeden z tych meteorytów, które zamiast cię zatrzymać, pchają cię do przodu, kopiąc przy okazji twój drogocenny zad.

-Niedaleko jest świetna kawiarnia.- postawił uspokojonego już chłopca na ziemię i uśmiechnął się, pomazując idealnie białe zęby. Dziecko złapało za skrawek jego koszulki i pociągnęło delikatnie a potem wskazało na leżący dwa metry od nich rowerek.

-No tak. Zaczekaj sekundę- mruknął lekko zawstydzony i wyminął Tony'ego, podchodząc do dziecięcego środka transportu. Rower na szczęście, poza wykręconą w prawo kierownicą, nie miał większych usterek. Steve naprostował kierownicę w dosłownie dwie sekundy i chłopiec z powrotem jeździł wokół nich.

Drogę do kawiarni przebyli w luźnej atmosferze a rozmowy, przerywane licznymi nagłymi akcjami ratunkowymi, nie opierały się na konkretnym temacie. Tony mógł dopisać kolejne dwie strony informacji o Steve'ie do swojego wirtualnego zeszytu.

-A ten chłopiec, to twój...- zaczął drażniący jego podświadomość temat i całe szczęście Steve mu przerwał, bo to słowo nie przeszło by mu przez gardło.

-Nie, nie. To syn znajomej

-Znajomej?

-Tak. Jej siostra wychodzi za mąż za mojego kumpla i poszła z nimi załatwić jakieś rzeczy a propos ślubu. A że mam dzisiaj na drugą zmianę w firmie, zgodziłem się zająć Jacobem.- Tony wyraźnie poczuł ulgę. W końcu kto chciałby się dowiedzieć, że osoba, która zaprząta wam myśli jest zajęta i ma dziecko?

Kawiarnia, o której mówił Steve, naprawdę była niezła, a affogato, które serwowali było najlepszą kawą jaką Tony kiedykolwiek pił. Chociaż miliarder nigdy nie pomyślał o zimnych lodach waniliowych zalanych gorącym espresso, więc to była pierwsza taka kawa w życiu Tony'ego.

Wystrój też był miły dla oka, przytulny i bardzo ciepły. Na ścianach wisiały pogodne obrazy przedstawiające biegnące konie albo panoramę morza, a menu zawieszone nad ladą było ozdobione rysunkami robionymi przez dzieci, które też miały swój własny zakątek. Cztery kolorowe stoliki były pełne kredek i zabazgranych kartek.

-Tu jest naprawdę niezwykle. Pewnie przychodzisz tu codziennie.

-Oh, nie. Przychodzę tu tylko dwa lub trzy razy w tygodniu. Mieszkam na Brooklynie więc to byłby spory wydatek by jeść tu codziennie.

Tony był ze sobą szczery. Nawet ciasto czekoladowe, którego nienawidził całym swoim sercem i kilkoma innymi narządami wewnętrznymi, smakowało cudownie w towarzystwie tego wiecznie uśmiechniętego mężczyzny. Sam nie wiedział czemu je zamówił. Może dlatego, że on je wziął?

Niestety cudowną, wtorkową sielankę, przerwał alarm wydobywający się z telefonu Steve'a. Było w okolicach dwunastej.

-Wybacz, muszę już iść bo inaczej się spóźnię.- podniósł się z miejsca i posyłając Tony'emu wdzięczne spojrzenie za miłe przedpołudnie, wyciągnął z kieszeni czarny, skórzany portfel.

-Ja zapłacę.

-Nie ma mowy.- zaśmiał się i położył na stole kilka dolarów, po czym podszedł do Jacoba i wyszedł z nim z kawiarni.

Kiedy znikał za rogiem innego budynku, Tony oparł się na prawej ręce i wpatrywał w puste miejsce, czymś najwyraźniej zamyślony. Po dłuższej chwili zabrał się za dokańczanie kawałka ciasta czekoladowego, które bez towarzystwa urokliwego blondyna, smakowało tak jak wcześniej.

Po kilku chwilach na talerzu została już tylko czarno-kremowa papka jako pozostałość po tym co zamówił. Widelec wchodził w nią jak w masło. Na szczęście, dla Tony'ego, żaden z klientów ani obsługi nie zwrócili na niego uwagę za to niekulturalne zachowanie, zwane grzebaniem w talerzu.

Czuł, i to jest najszczersza prawda, jakby właśnie od tej czynności zależało jego życie. Ręka sama podnosiła się i opadała a oczy utkwione były ciągle w jednym punkcie. Dopiero gdy poczuł wibrację telefonu, otrząsnął się z transu i postanowił wreszcie ruszyć z miejsca swój tyłek.

-Przepraszam, to pańskie?- wychodząc, podeszła do niego kelnerka, trzymając w dłoniach mały, plastikowy kartonik. I pomimo zdjęcia na nim widocznego, chyba nie zauważyła, że to nie jego.

-Mojego przyjaciela. Oddam mu to.- uśmiechnął się i zabrał z jej dłoni dowód osobisty Steve'a. Od razu po zabraniu go, do głowy wpadła mu jedna myśl, czemu nazwał go przyjacielem? Przecież to było jedno spotkanie, i to w dodatku w ramach przeprosin.

Spojrzał na dowód. W gruncie rzeczy teraz miał powód by podjechać do Steve'a i zobaczyć jak mieszka. W innym przypadku, Rogers bez wahania mógłby to uznać za szpiegowanie i zgłosić na policję. A teraz miał pretekst.

Droga do domu zajęła krótką chwile. Krótszą niż za pierwszym razem, nie pomijając faktu, że teraz miał dłuższą drogę. Ciągle patrzył się na zdjęcie Steve'a. Robione z około czterech metrów zdjęcie jego twarzy. Lekko uniesiony prawy kącik ust i rozczochrane włosy nie umknęły uwadze Starka.

Podwinął trochę rękaw bluzki i spojrzał na czarne kreski tworzące tatuaż zdobiący jego nadgarstek. Wokół nich zauważył delikatny, czerwony odcień, podkleślający litery. Znowu go piekł lecz, tak jak zawsze gdy o nim myślał, nie sprawiało mu to bólu. Wręcz przeciwnie, uśmiech sam pchał mu się na usta. Pytanie brzmiało tylko, jakie słowa ukrywa Steven pod bandarzem.

Soulmate / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz