Tony ostatni raz z taką niechęcią wstawał z łóżka dzień po weselu Jamesa Barnesa. Dostał zaproszenie jako osoba towarzysząca Steve'owi, który był jego drużbą. Nie chciał tam iść ale słysząc od narzeczonej Bucka, że najprawdopodobniej pojawi się tam Sharon, założył na siebie najlepszy garnitur i kupując nieprzesadnie drogi prezent, pojechał z blondynem. Nie chciał ryzykować nawrotu "miłości". Sharon wydawała się być zniesmaczona widokiem Tony'ego ale zgodziła się zatańczyć z nim jeden taniec, który zaproponował brunet by okazać swoją wygraną. Nawet nie musiał przystawać do rywalizacji o Steve'a bo wygrał już na początku.
Od razu po pobudce poszedł do warsztatu. Nie lubił marnować czasu a i tak nie miał co ze sobą zrobić do czasu wylotu. Steve wyraźnie zaznaczył, że nie poleci z nim. Muzyka wydobywała się z wszystkich głośników, co nie przeszkadzało Tony'emu w pracy, wręcz przeciwnie, motywowała go i nie pozwalała się zdekoncentrować.
-Tony...- do jego pracowni wszedł Rogers z tacką pełną kanapek i kubkiem kawy.- Nie sądzisz, że powinieneś być już w drodze na lotnisko?- podał mu tackę, a brunet z ochotą zabrał się za kanapkę z masłem orzechowym. Sam nie wiedział kiedy je polubił.
-Po co mi prywatny samolot, który startuje beze mnie.- zaśmiał się odsuwając od siebie wszelkie narzędzia pracy. Po zjedzonym śniadaniu, podszedł do rozbawionego Steve'a i chwycił go za dłoń.- Leć ze mną.- w tamtej chwili wyglądało to tak, jakby żegnali się na kilka lat.
-Rozmawialiśmy już o tym. Po za tym nie najlepiej czuję się w samolotach. Zostanę w domu. Wierzę, że uda ci się przetrwać ten tydzień.- Steve założył ręce na jego ramiona i przyciągnął go do siebie. Tą słodką dla nich chwilę przerwała Pepper wchodząca do warsztatu by załatwić kilka spraw przed wylotem jej szefa.
Steve nie chcą przeszkadzać, ucałował tylko bruneta i wyszedł, zabierając ze sobą pustą tackę i brudny kubek po kawie. Tony był trochę zirytowany postawą swojej asystentki. Miała pełny dostęp do jego domu, Steve'owi też to nie przeszkadzało, ale kiepsko wyczuwała moment swojego wejścia.
Także ostatnie chwilę w willi spędził w warsztacie z Pepper, omawiając rzeczy, które Tony chciał wykonać dopiero za pół roku. W końcu kto nie chciałby wygłosić wykładu w MIT dla zmęczonych życiem studentów? Jedyne co udało mu się ugrać ze Steve'm to to, by razem z nim jechał na lotnisko.
Chciał mieć Steve'a jak najdłużej przy sobie. Niestety pożegnali się tuż przed lotem, gdy Tony wszedł do samolotu. Rhodey posłał Steve'owi spojrzenie mówiące "ufałem ci" a potem sam zniknął w otchłani maszyny. Zanim drzwi się zamknęły, Steve usłyszał tylko kilka komentarzy Starka i razem z Happy'm wrócił do domu.
-Zdajesz sobie sprawę, że spóźniłeś się trzy godziny?- spytał Rhodes kilka minut po wzbiciu się w powietrze. Siedzieli naprzeciwko siebie, przy jednym z okien. Tony był w tym czasie zbyt zajęty popijaniem whisky i przeglądaniem jakiejś taniej gazetki ze sklepu z częściami samochodowymi.
-Nie przeżywaj. Gdyby nie Steve prawdopodobnie w ogóle bym tu nie przyjechał. A przynajmniej nie dzisiaj.- powiedział przewracając kartkę o budowie silnika na drugą stronę.
-Temperuje cię.- pochwalił Rogersa. Od kiedy Tony go poznał przestał się tak rzucać na prawo i lewo.
-Mówisz to samo od pół roku. Steve po prostu akceptuje moje wady.- zamknął pismo i wyrzucił je gdzieś przez ramię Jamesa.
-A ma inny wybór?- powiedział kąśliwie jego rozmówca, odwracając się by zobaczyć w jakim stanie wylądował zbiór spiętych kartek. Tony wypił łyk whisky ze szklanki, którą podała mu stewardessa, a potem spojrzał na niego spod byka z opuszczoną brwią.
-Bardzo śmieszne.- odłożył gazetę i spojrzał na przyjaciela. Ich rozmowa, przerywana chamskimi i złośliwymi komentarzami, trwała niemal cały kilkugodzinny lot.
Dopiero pod koniec Tony dał się namówić by wyjść z samolotu z klasą, w stylu Tony'ego Starka, i przebrał się w garnitur a na nos założył przeciwsłoneczne okulary. Było dość ciepło ale i wietrznie, dlatego starannie ułożył włosy i zapiął marynarkę, by nie psuć swojego wizerunku.
Po zejściu na ziemię oraz, jak dla Tony'ego, zbędnym i zbyt formalnym przywitaniu jego osoby przez generała i kilku innych wojskowych, poszli na prezentację jego najnowszego arcydzieła. Nie było zbyt wiele rozmów i cieszył się z tego. Im mniej zbędnego pierdolenia tym szybciej wróci do swojego wygodnego łóżka i do ukochanego Steve'a. Oddział wraz z Rhodey'em stał naprzeciwko niego i kilku rakiet.
Zaraz po wygłoszeniu sztywnej, dosłownie, gadki mającej przygotować wszystkich na pokaz, kiwnął ręką w kierunku kilku ludzi odpowiedzialnych za odpalenie rakiet.
-Przedstawiam Jerycho.- rozłożył ręce a piach i wiatr wywołany wybuchem rakiety, zmiótł czapki każdemu wojskowemu. Czuł satysfakcję i to nie małą. Dostał oklaski i komplementy za jego geniusz.
Nie byłby sobą gdyby nie dodał czegoś od siebie. Lód brzęczał w jego szklance z whisky, kiedy rozmawiał przez własnoręcznie skonstruowany telefon z Obadiah'em o pozytywnym zakończeniu ich małej misji. Nie zostało nic innego jak krótka jazda samochodem.
-To wóz rozrywkowy, karawan jest z tyłu.- jak on kochał się droczyć z Rhodey'em.
-Czy wszyscy są tutaj tacy sztywni?- spytał, gdy powoli kończył sączyć drugą szklankę złocistego trunku.- Czuje się jak w zakładzie pogrzebowym. Nie chcecie rozmawiać?
-Onieśmiela ich pan.- odezwał się kierowca, nie odwracając wzroku od kamienistej drogi i tyłu samochodu przed nimi. Dym sypał się dosłownie wszędzie.
-Boże, kobieta. Nie poznałem.- nawet taką atmosferę potrafił rozluźnić swoim wdziękiem i sarkastycznym językiem. Mimo czasami nieprzychylnej sławy przyczepionej mu przez wredną opinię publiczną i niewiele wiedzące media, miał dar do jednoczenia ludzi.
Marzenie o powrocie do Steve'a przerwał ten przeklęty wybuch na początku konwoju.
A potem jeszcze ta bomba z namalowanym jego nazwiskiem, ból w klatce piersiowej i pojawiające się plamy jego własnej krwi na białej koszuli. Telefon wypadł mu z rąk a na ekranie widniało jedno słowo, "Stevie".
CZYTASZ
Soulmate / Stony
Fanfiction"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...