Stark Tower jeszcze nigdy nie było takie czyste. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. I to wcale nie takim, które osobiście wyznacza Tony Stark. Garnki, nie wiadomo kiedy kupione, wróciły do szafek, ważne papiery nie walały się po podłodze, jeszcze zdatne do spożycia jedzenie leżało w lodówce a to już po terminie ważności w koszu na śmieci. Tony zdobył się nawet na odwagę by wyczyścić sofę z kolorowych, kilkuletnich gum do żucia. Tak, Tony Stark samodzielnie sprzątał. Bez użycia technologii, tylko miotła, szufelka i ścierka z wodą. Ewentualnie odkurzacz, bo miotła wszędzie nie sięgnie. Pracował nad tym dwie godziny, i Bogu dziękował, że postanowił gościć Steve'a tylko na jednym piętrze, bo do wyczyszczenia całej wieży, osobiście, nie starczyło by mu czasu w życiu. Widząc starania swojego pana, Jarvis chciał pomóc, lecz uparcie geniusza potrafi być nie do złamania. Zwłaszcza gdy twierdzi, że sam zrobi to najlepiej.
-Panie Stark, pański gość stoi przed drzwiami.
-Wpuść go- powiedział. Jego głos był prawie piskliwy. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając czy wszystko sprzątnął. W końcu gdzieś mogły się zapodziać stare czasopisma, których nie chciałby widzieć w rękach Steve'a. Zbyt by się spalił ze wstydu.
Wstrzymał oddech, gdy usłyszał odgłos windy. Zza ruchomych drzwi wyszedł dobrze znany mu blondyn, ubrany w najzwyklejsze jeansy, szarą koszulkę i czerwoną koszulę.
-Hej- przywitał się tym swoim czarującym uśmiechem. Tony'emu znów zmiękły nogi. Jednak zebrał w sobie trochę odwagi i dumy, by odpowiedzieć tym samym i zaprosić mężczyznę do salonu.
Dobra, Stark,- pomyślał Tony- Musisz się opanować. Bądź sobą bo inaczej go zrazisz.
Jak gdyby twój prawdziwy charakter nie odstraszał ludzi.- usłyszał inny wnerwiający głos w głowie, śmiertelnie podobny do głosu jego ojca. Od czasu jego śmierci, zdał sobie sprawę, że to głos samokrytyki.
-Zamknij się.
-Hm? Mówiłeś coś?-Steve odwrócił się do niego, przez chwilę nie rozumiejąc aktualnej sytuacji. Tony spojrzał na niego przerażony ale po chwili się uspokoił.
-Co? Nie, nic.- jeszcze tego by brakowało by blondyn go usłyszał.
-Chyba mi się wydawało. Nie sądziłem, że interesujesz się sztuką.- powiedział, zerkając raz na jeden, raz na drugi i kolejne obrazy w salonie.
Akurat stał przed tym, z którego ramy dzisiaj ścierał ketchup. Cieszył się, że w ostatniej chwili to zauważył. Popełnił by samobójstwo, gdyby Steve spojrzał na niego z pogardą, bo zaniedbał jeden z najpopularniejszych obrazów. Chociaż Tony kupował je, by pokazać grubość swojego portfela. Kiedyś zdarzyło mu się wyrzucić jakiś obraz Picassa, "jakieś kwadraty psują mi wystrój".
-Niezwykłe. Prawie jak oryginał.- przejechał palcem po płótnie i ramie.
-Bo to jest oryginał.- oparł się o ścianę, widząc zdezorientowaną minę Steve'a.
-Żartujesz sobie? Prawdziwy obraz jest w Paryżu.
-Był. Kupiłem go, w muzeum wisi kopia. Wszystkie te obrazy są prawdziwe- uśmiechnął się lekko, czując, że w pewien sposób udało mu się zapunktować u Steve'a. Uczeń Akademii Sztuk Pięknych musi umieć docenić piękno i prawdziwość obrazów znanych malarzy.
Odruchowo spojrzał na obraz, znajdujący się nad telewizorem. "Diana łowczyni" to obraz zakupiony przez jego matkę. Od zawsze największy sentyment miał właśnie do niego. A najbardziej do tego martwego królika u stóp kobiety.
Atmosfera nie była sztywna, tak jak Tony się tego obawiał. Nie mieli wspólnych zainteresowań ani pasji czy hobby ale oboje wysłuchiwali słów drugiego z ciekawością i przyjemnością. Tony słuchał go z większym zaangażowaniem, niż gdy sam mówił.
-Po liceum poszedłem na ASP. Po roku zacząłem pracę w Gallardo Company, a po następnym roku wyrzucili mnie za zbytnie opuszczanie lekcji.- opowiedział z rozbawieniem. Wziął łyk herbaty zrobionej przez Jarvisa, i spojrzał powtórnie na miliardera.
-W sumie nadal nie wiem jednego. Jak dostałeś pracę w tej firmie skoro poszedłeś na zupełnie inny kierunek?
-Potrzebowali tłumacza. Gdy byłem mały, w mieszkaniu obok mnie mieszkała starsza kobieta. Ja jej pomagałem w sprzątaniu i w zakupach, a ona uczyła mnie języka. Przydało się.- Tony wiedział o ponad połowie rzeczy, które mówił o sobie Steve...
Stalker.- przemknęło mu przez myśl.
Ale to było wspaniałe uczucie, wiedząc, że Steve go lubi wystarczająco by coś o sobie opowiedzieć.
Znacie się dopiero dwa dni!- samokrytyka odzywała się coraz częściej nieproszona.
-I co? Jest ta strasznie?- nie wiadomo skąd, Steve znalazł nowy temat do rozmowy.
-Słucham?
-Widziałem twój wzrok, gdy przyszedłem. Boisz się tak przed każdym, kto do ciebie przychodzi?- w głosie Steve'a nie było słychać drwiny czy rozbawienia, tylko szczerość, ciekawość i zrozumienie.
-Nie, ja... Wbrew temu co mówią wszyscy na około na mój temat, ciężko mi poznawać ludzi na dłużej. Zwykle ich do siebie zrażam i trochę jakby...- Tony chciał zapaść się pod ziemię. Mężczyzna, którego znał dwa dni, po kilku chwilach dłuższej rozmowy odkrył jego największy sekret. To się nazywało wrednością losu.
-Rozumiem. Mam tak samo.- poczuł jego rękę, zaciskającą się na ramieniu.
-Poważnie?
-Tak, za czasów szkolnych, czasami celowo jadłem surowe ziemniaki by się pochorować. Nie lubiłem chodzić do szkoły, nie ze względu na lekcje ale uczniów. Nazywali mnie przez to "dzikusem".- nie tylko Tony otworzył się przed kimś tego wieczoru.
-Czasami łatwiej otworzyć się przed nieznajomym. Po zawarciu przyjaźni od razu wiadomo czego się spodziewać.- Steve otworzył szerzej oczy i spojrzał na niego.
-To prawda. Jest już późno. Muszę iść. Do zobaczenia jutro.- zerwał się z kanapy i po szybkim pożegnaniu zniknął za drzwiami windy, która tym razem jechała strasznie wolno. A on chciał jak najszybciej pojawić się w domu i zakopać pod kołdrą, tak jak to robił gdy był dzieckiem i zrobił coś na przekór matce.
Za to Tony siedział na kanapie i patrzył na drzwi windy. Nie wiele z jego zachowania rozumiał. Steve nie był typem osoby, która wychodzi w połowie rozmowy. A może go czymś obraził?
CZYTASZ
Soulmate / Stony
أدب الهواة"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...