Rozdział pisałam fragmentami, a potem je łączyłam, więc jeśli znajdziecie gdzieś jaką niespójność to bardzo przepraszam.
~$$$~
Miejsce, w którym miało odbyć się wesele mieściło się na obrzeżach miasta. Był to olbrzymi ogród w kształcie koła ze wszystkich stron otoczony wierzbami, robiącymi za naturalne ogrodzenie. Było z niego kilka wyjść połączonych ścieżkami z kolorowych kamieni. W samym środku ogrodu był staw, a na nim została utworzona sztuczna wyspa, gdzie postawiono altanę, w której była w stanie zmieścić się setka gości. Tuż obok wysepki Tony zamontował na platformach wielki parkiet, by nie musieć przechodzić przez most za każdym razem gdy od pory poczęstunku nadchodził czas tańca i zabaw. Most łączący brzeg z wyspą wyginał się w delikatny łuk. Rośliny rosnące w ogrodzie rosły zgodnie z kolorami, od białych róż do fioletowych bratków. Wyspa była otoczona płotkiem, dzięki czemu Steve nie bał się czy któreś z dzieci ich przyjaciół wpadnie do wody.
Mimo, że średni wiek wszystkich zgromadzonych nie przekraczał trzydziestki, w ogrodzie nie brakowało małych dzieci, z których część dopiero uczyła się chodzić. Było to głównie z faktu, że znajomi Steve'a byli w większości od niego starsi. Gdy chodził do szkoły nie potrafił zakolegować się z osobami w swojej klasie więc utrzymywał głównie kontakt ze znajomymi Bucky'ego, który rozmawiał z osobami tylko i wyłącznie starszymi, Steve był wyjątkiem. W zasadzie to osób po trzydziestce było zaledwie sześć. Rodzice pary młodej, dziadek Tony'ego ze strony ojca oraz były szef Steve'a. Tony'emu naprawdę ciężko było go nie zaprosić.
Para młoda zdecydowała się na wesele godne rodziny królewskiej, ale nie zajmujące całego dnia. Trochę jak krótkie spotkanie w gronie rodziny i przyjaciół. Chcieli ten wyjątkowy dzień spędzić razem, bez niepotrzebnego tłumu. (właśnie nazwałam rodzinę niepotrzebną. brawo ja- Girmi.) Pierwsze godziny obmyślili by spędzić w ogrodzie, a po czterech... pięciu godzinach zbiec, przebrać się w coś mniej oficjalnego i pójść na romantyczny spacer, zakończony nocą poślubną.
Oczywiście nikt poza nimi o tym nie wiedział bo jeszcze by ich pilnowali. Wesele bez pary młodej? Nonsens, Steve, nonsens.
-Gorzko, gorzko!- usłyszeli krzyk gości, gdy tylko przekroczyli bramę prowadzącą do ogrodu. Steve odwrócił się do Tony'ego z wyraźnym rumieńcem.
-Nie pozwólmy im czekać- powiedział Tony i przyciągnął męża do siebie, a chwilę później agresywnie pocałował. Na ich głowy znów spadł deszcz ryżu.
Pomiędzy altanką, a parkietem był półokrągły, betonowy podest, na który stała mała orkiestra. Pierwszy taniec należał oczywiście do pary młodej. Goście stali na obrzeżach parkietu by nie przeszkadzać dwójce mężczyzn. Tony położył rękę na biodrze partnera, w taki delikatny sposób by nie podnieść jego białego garnituru, i spokojnym krokiem zaczęli tańczyć. O ile Steve koszmarnie tańczył, ledwo był w stanie utrzymać równowagę w pozie walca, to Tony zwracał na siebie całą uwagę. Poruszał się z gracją, której pozazdrościłby mu profesjonalny tancerz, nie musiał skupiać się na krokach, a jego nogi same poruszały się według rytmu.
Nowe tańce przychodziły mu z łatwością. Nic dziwnego, że gdy był młodszy matka chciała wysłać go do szkoły tanecznej. Ale na szczęście wtrącił się ojciec i Tony wylądował w szkole dla matematycznie utalentowanych dzieci. W zasadzie żaden z trójki Starków nie wiedział co było lepsze, baletki czy liczydło. Gdy melodia dobiegła końca, a goście zaczęli bić brawo, orkiestra zaczęła drugą piosenkę. Żywszą i mniej formalną.
-Mogę prosić pana młodego do tańca?- spytał Bucky, wyciągając rękę do Steve'a.
-Może?- Steve odwrócił głowę w stronę męża.
CZYTASZ
Soulmate / Stony
Fanfic"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...