"Błękitne oczy"

1.1K 121 10
                                    

Wtorek był dniem, który z jakiegoś powodu sprawiał, że Tony wstał wraz ze wschodem Słońca i od początku chodził z ogromnym uśmiechem na twarzy. Poprzedniego wieczoru położył się spać do łóżka zamiast, tak jak miał w zwyczaju, usnąć w niewygodniej pozycji w warsztacie na kupce papierów i metalu. Z nieznanego mu powodu, postanowił przebrać się w strój sportowy, którego zakupu nie pamiętał a o obecność w szafie nie podejrzewał, i pójść pobiegać do pobliskiego parku. Ruch fizyczny, który nie wymagał rozwiązywania zadań intelektualnych, był mu obcy, z wyjątkiem kilku treningów w miesiącu z Happy'm. Zawsze było mu również obce uczucie potrzeby wyjścia na świeże powietrze i opuszczania swojego azylu. I pewnie zjechałby windą na piętro, na którym mieściła się jego prywatna siłownia, gdyby nie jedna, mała, wredna myśl, przemykająca się między innymi i zatruwająca je "a może on też tam będzie?". Tego poranka nic dla niego nie było rutynowe. Pierwszy raz od dawien dawna zjadł normalne śniadanie, nie mieszczące w sobie zimnej, ohydnej kawy, co było naprawdę wyczynem.

Dopiero gdy wyszedł z wieży, jego umysł się otrzeźwił. Spokojnym krokiem ruszył w kierunku parku, nie zwracając uwagi na obserwujących go przechodniów. Zawsze był, jak mówił internet, telewizja i inne media, nieprzewidywalny. Tylko to utrzymywało na jego twarzy chytry uśmiech. Wiedział, że gdyby był jak swój ojciec, nawet nie pomyślałby o pokazaniu się ludziom bez garnituru i limuzyny.

Mijał kolejne budynki i ludzi, a czasami, próbując zwyczajnie ominąć jakiegoś przechodnia, miewał zbyt bliskie kontakty z latarniami ulicznymi. To nie było tak, że gubił się w tłumie, raczej zbyt rzadko w nim przebywał jako ktoś nie będący w centrum zainteresowania. W swojej podświadomości już widział te nagłówki "Tony Stark w zwykłym sportowym dresie?", "Czy to jakiś chwyt Stark Industries?", "Firma Antonego Starka zaczyna cicho bankrutować?", "Tony Stark w depresji?" i tym podobne. Co do ostatniego, podejrzewałby o niego raczej jakiś tani program telewizyjny niż poważny brukowiec.

Do Central Parku trafił po kilku minutach spokojnego marszu. Park był ogromny i Tony zdawał sobie sprawę, że nikt by nie dał rady przebiec go od początku do końca, jednak to miejsce wydawało mu się idealne do zaczerpnięcia świeżego powietrza. Jednak zbyt roztargniony widokami, bieg zaczął dopiero niedaleko placu zabaw ścieżką pomiędzy drzewami. Starał się nie korzystać z dróg głównych, tak czy siak bojąc się o swoją reputację. "Tony'emu Starkowi odbiło".

Po kilku minutach biegu zaczął go łapać skurcz w boku i nie mógł złapać oddechu. To nie było spowodowane zerową kondycją lecz zastaniem, tak to sobie tłumaczył. Zbyt dużo czasu przed komputerem, chyba każda matka chciałaby usłyszeć, że jej dziecko się do tego przyznaje i próbuje to naprawić.

Co jakiś czas stawał by wziąć łyk wody lub by odpocząć po chwili biegu. Takich postojów zrobił kilka, zanim dobiegł, lub raczej doszedł, do południowego brzegu Jacqueline Kennedy Onassis Reservoir, czyli największego jeziora w Central Parku. Szedł spokojnie jakąś ulicą wzdłuż brzegu, ciesząc oczy pięknym widokiem błękitnej wody. Zdawało mu się, że na jej powierzchni co jakiś czas pojawiają się małe kółka, zmieniające się w coraz większe i większe. Drzewa dawały mu cień i schronienie przed porannymi promieniami Słońca.

-Uwaga!- usłyszał krzyk ze swojej lewej strony. Nie zdążył zobaczyć kto krzyczał ani w jakim celu, gdy poczuł jak coś w niego, dosłownie, wjeżdża a potem boleśnie uderza głową o betonowe podłoże.- O Boże...- usłyszał jeszcze zanim kompletnie go zamroczyło.

Przez następne kilka sekund lub minut słyszał tylko niewyraźne głosy z zewnątrz i głośny pisk w uszach.

-Plosie pana- usłyszał płaczliwy, dziecięcy głosik. I tylko obecności dziecka, powstrzymała go przed głośnym i bolesnym przeklęciem, gdy zaczął odzyskiwać świadomość.

-Ale boli...- otworzył oczy i przez chwilę myślał, że widzi taflę jeziora, w które się chwile temu wpatrywał. Błękitne oczy patrzyły na niego z troską i strachem. Próbował się podnieść lecz czyjeś ręce mu to uniemożliwiły.

-Proszę nie wstawać. Zaraz zadzwonię po karetkę.

-Nie trzeba.- powiedział i podniósł się na równe nogi. Chociaż ciężko powiedzieć, że na równe, bo jeszcze przez kilka chwil kołysał się, czując jakby miał stracić równowagę i znów uderzyć głową w twardy beton.

-Ale...

-Naprawdę, nie trzeba.- mruknął sprawdzając czy jego głowa jest cała. Na ręce nie znalazł krwi i nie wyczuł żadnej wypukłości czy innych tego typu rzeczy świadczących o jakimś poważniejszym urazie.

-Przepraszam.- mężczyzna wstał z kolan, jednocześnie biorąc przestraszonego chłopca na ręce. W oczach malca było widać strach i ulgę a jednocześnie smutek po zniszczonym, poprzez upadek, rowerku pełnego naklejek różnych rysunkowych samochodów.

-Nic się nie stało.

-Na pewno?- dopiero wtedy rozpoznał w mężczyźnie Stevena Rogersa, człowieka, o którym informacje zbierał cały wczorajszy wieczór, i które nie ograniczały się tylko do adresu zamieszkania czy ulubionej potrawy. Tony mógł wyraźnie nazwać się tego wieczoru stalkerem.

-Tak.- w pewien sposób rozczulała go jego troska lecz to był pewnie po prostu strach o jego życie lub zerwanie umowy firmy, która akurat nie powinna mieć z tym nic wspólnego.

-Mogę jakoś panu wynagrodzić ten upadek?

-Żadnemu "panu". Będziemy razem pracować, więc mów mi Tony.

-Steve.- blondyn wyciągnął do niego prawą rękę, trzymając chłopca na lewej, jakby nic nie ważył. Chyba dopiero wtedy rozpoznał człowieka, z którym zderzył się chłopiec.

-Wybaczy mi pan?- chłopiec przetarł piąstką nos. Mógł mieć maksimum cztery lata, może pięć. 

-Jasne, przecież nic się nie stało.- w normalnej wersji siebie, gdyby to nie był ten dziwnie na niego działający mężczyzna, nawrzeszczałby na opiekuna dziecka i poszedł w swoim kierunku. Jednak z jakiegoś powodu, chciał utrzymać dobre wrażenie.

-To może kawa?- Tony mógłby wiecznie patrzeć w te błękitne oczy.

Soulmate / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz