Tony w jednej sekundzie stał się pustą, nieruchomą skorupą z bladej jak kartka papieru skóry. Wzrok miał utkwiony w niematerialnej rzeczywistości a gdzieś w podświadomości czuł bezwładność własnego ciała. W gardle czuł żółć a dłonie zaczęły mu się nieprzyjemnie pocić. Pamiętał jak podobnie, dla ludzi z zewnątrz, zachowywał się Rhodey, gdy po raz pierwszy widział swoją bratnią duszę. Tony powiedział wtedy, że zachowywał się jak error w Windows'ie, ciągle zamula i się tnie. Wiedział jednak, że w jego umyśle trwała prawdziwa rewolucja.
W głowie Tony'ego nie było niczego podobnego. Nie było kolorowej parady, ludziki nie przypominały serduszek trzymających transparenty ze zdjęciem tej osoby a z niewiadomego miejsca nie grała skoczna muzyka. Nie. W umyśle Tony'ego była pustka i cisza, przerywana czasami dźwiękiem deszczu i grzmotu.
Otrząsnął się dopiero, gdy Steve do niego podszedł. Z jednym z najwspanialszych uśmiechów, nie wiedząc, że właśnie złamał mu serce. Zaczesane do tyłu włosy wspaniale współgrały z błękitnymi oczami.
-Dzień dobry, panie Stark- zwrócił się do niego formalnie. Wyciągnął do niego rękę, a Tony uścisnął ją tylko ze względu na grzeczność, którą od najmłodszych lat wpajała mu matka. Poczuł to przyjemne ciepło z jego dłoni, aż jego ciało przebiegł dreszcz i wrażenie prądu.
-Dzień dobry.- tylko tyle był w stanie z siebie wykrzesać. Czuł się gorzej niż dwadzieścia cztery godziny temu, gdy po raz pierwszy zobaczył tego człowieka.
Tony nie mógł w to uwierzyć. W jego głowie zapisała się mała, ogólnoinformacyjna mapka mentalna. Poniedziałek- pierwsze spotkanie ze Stevem i miłość od pierwszego wejrzenia, wtorek- złamane serce.
Nieznajoma kobieta stała tam gdzie wcześniej. Kręcone, blond włosy opadały na ramiona, zakryte warstwą codziennego ubioru. Zdecydowanie nie była jego pracownicą. Zapamiętał by ten lekko zadarty nos, delikatnie trójkątny kształt szczęki, pełne usta i te wyzywające do walki ciemne oczy.
Wydawało mu się, że kobieta umie czytać w myślach, bo gdzieś w tym spojrzeniu ujrzał chęć rywalizacji. To miało być chyba ostrzeżenie: "On jest mój, Stark".
Jednak nikt nie powiedział, że każdy musiał spotkać swoją bratnią duszę. Nikt nie powiedział też, że gdy się ją spotka, nie będzie jeszcze zajęta. Nie było nigdy wzmianki o happy endzie. Nigdy nie było żadnej definicji przeznaczenia i tych tatuaży. One po prostu były. I kropka.
Tony jednak mógł być szczęśliwy. Znał tego człowieka tylko dwa dni. Szybko poskleja swoje serce. Po Pepper kosztowało go to dwa tygodnie i kilka litrów whisky. Ten trunek potrafił zaleczyć każdą ranę.
Następne dwie godziny spędzili omawiając powtórnie wszystkie najważniejsze warunki umowy. Kilka z nich musiało zostać zmienione. Tony starał się udawać dawnego siebie. Szło by mu to całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że za każdym razem, kiedy coś mówił, a Steve z ciekawości na niego spojrzał, milkł.
Steve'owi ta sytuacja wydawała się trochę sztuczna. Czuł jego zdenerwowanie i mógł uznać przeczesywanie włosów jako tik nerwowy Starka. Pepper mówiła najbardziej konkretnie, nie czując tej gęstej atmosfery.
Później każdy rozszedł się w swoje strony i do późnego popołudnia nie wiedzieli się już nawzajem. Chociaż Tony kilka razy spoglądał w kierunku Steve'a, gdy ten szedł sam lub w towarzystwie jakiegoś pracownika przez korytarz. Jednak gdy znikał z jego pola widzenia, Tony zaciskał dłonie w pięści i spuszczał głowę w dół jak dostające od matki reprymendę dziecko.
-Hej, Steve.- zatrzymał go, gdy mężczyzna był przy drzwiach wyjściowych z zamiarem opuszczenia budynku firmy.
-O co chodzi?- odwrócił się z błyskiem w błękitnych oczach. Tony mógł powiedzieć, że nogi aż się pod nim ugięły. Jednak Steve nie wyglądał na kogoś w podobnym stanie.
-Zgubiłeś to rano- mówiąc drugie słowo, wyciągnął z kieszeni marynarki dowód osobisty Steve'a.
-Oh, dzięki. Nawet nie wiesz ile go szukałem.- Cóż może być gorsze od nieodwzajemnionej miłości? No tak, to.
-Steve!- podeszła do nich ta sama kobieta, z którą rano widział Steve'a. Założyła ręce na jego ramionach i pocałowała w policzek, zostawiając na nim rozmazany, tłusty odcisk czerwonej pomadki, na której widok, Tony'emu zrobiło się niedobrze.
-Sharon, poczekaj na mnie jeszcze chwilę.- odsunął ją od siebie i lekko się uśmiechnął.
Na twarzy kobiety przez chwilę gościł wyraz niezadowolenia ale po chwili rozpromieniła się. Nie lubiła zostawiać swojego mężczyzny samego na dłużej niż dziesięć minut, bała się, że jakaś, jak ona to mówiła "cycata baba", mu go zabierze.
-Dobrze, misiu.- dopiero gdy odeszła na bezpieczną odległość, Steve podwinął rękaw marynarki i fragmentem koszuli wytarł czerwony ślad, brudząc materiał.
Tony'ego szczególnie zainteresował ten odruch. Na twarzy mężczyzny nie widać było zadowolenia albo radości ale zniesmaczenie i zażenowanie. Wydawało mu się, że jego oczy wręcz krzyczą "Błagam, zapomnij o tym".
-To twoja dziewczyna?- brunet kiwnął delikatnie głową w kierunku kobiety, nie dając po sobie poznać, że w głębi duszy jest cholernie zazdrosny.
-Tak.- podrapał się po karku a z jego ust, tak cicho, że aż Tony nie miał prawa tego usłyszeć, padło "niestety".
Z jakiegoś powodu, Sharon była jedyną kobietą, nie pochodzącą ani z jego rodziny, ani z rodziny jego przyjaciół, z którą potrafił normalnie porozmawiać. Nie licząc oczywiście Peggy Carter, jej kuzynki i pierwszej miłości Steve'a. Jej słowa, wytatuowane na plecach, wypowiedział syn brytyjskiego porucznika Fred Wells, więc Steve, nie mając większego wyboru, odszedł, szczerze życząc parze szczęścia.
-Muszę iść. Do zobaczenia jutro.
Tony czuł jak jego serce zaczyna się powoli składać, do momentu aż przez szklaną szybę nie zobaczył trzymającej się za ręce jasnowłosej pary. Steve podejrzewał, że miał słabość do nazwiska Carter ale tym razem to nie było to samo uczucie. Zaś Sharon wiedziała, a raczej widziała, te błyszczące iskierki w oczach Starka, gdy patrzył na jej chłopaka.
CZYTASZ
Soulmate / Stony
Fiksi Penggemar"Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". Te słowa prześladowały Tony'ego od dziecka. Czternaście słów wyrytych na nadgarstku dwudziestoletniego miliardera niczym definicja z książki. Nic dla niego nie zna...