Rozdział 28.

2.5K 206 48
                                    

Minęły cztery dni od incydentu z pocałunkiem. Gdy Harry wrócił z wieczornej rozmowy z Luną wymienił parę nic nie znaczących zdań z Draconem, po czym tłumacząc się, że jest zmęczony, poszedł spać.
Jednak tamtej nocy nie spał wiele. Odwrócony tyłem do blondyna, nasłuchiwał jego poczynania. Panowała tak grobowa cisza, że Harry był w stanie usłyszeć chrobot pióra, którym Draco pisał esej. Później poczekał, aż on również położy się do łóżka i zgasi świece. Odczekał kilkanaście minut, aby upewnić się, że Ślizgon zasnął. Przekręcił się na plecy i zatopił w myślach.

Następnego dnia nie działo się nic konkretnego. Lekcje przebiegły normalnie (nie licząc Obrony Przed Czarną Magią ze Snape'em, oczywiście) oraz chłopcy udawali, że nic się nie wydarzyło, choć w pewnych chwilach było odrobinę niezręcznie.

Trzeciego dnia jednak stało się coś, czego obaj nie planowali. Dobiegał wtedy koniec przerwy na lunch i Harry razem z Draco szli w stronę klasy od Zaklęć.

- Ale po co w ogóle warzyć Wywar Żywej Śmierci skoro można od tego umrzeć? Przecież to niebezpieczne! - narzekał Harry.

Draco był tak bardzo zdenerwowany jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Dla dobra wszystkich wokół postanowił milczeć.

- Poza tym, wiesz jakie mam zdolności do eliksirów, więc na pewno ktoś ucierpi - mówił dalej. - A, no i jeszcze jedno. Możesz mi wytłumaczyć...

- Harry, zamkniesz się kurwa w końcu?! Przez całą drogę tylko marudzisz na temat tego cholernego eliksiru, podczas gdy prosiłeś MNIE, abym to JA ci powiedział jak go kurwa uwarzyć! - wykrzyczał Draco cały czerwony. Oddychał ciężko i płytko. Patrzył na niego gniewnie, miał ochotę rzucić w niego jakaś obrzydliwą klątwą, ale zmarszczył brwi kiedy zauważył w jego oczach czyste zdziwienie. - O co ci chodzi? - syknął po chwili.

- Wszyscy się na nas patrzą... i powiedziałeś do mnie Harry - odpowiedział półszeptem.

Malfoy otworzył szeroko oczy. Rozejrzał się nerwowo i zauważył, że rzeczywiście wszyscy na korytarzu ich obserwują. Ślina w jego gardle boleśnie stanęła, a szczęki zacisnęły. Zdał sobie sprawę z tego jak bardzo był wkurzony i po raz pierwszy w życiu stracił kontrolę nad swoimi słowami. Nazwał go Harry'm. Nie Potterem. Nie Bliznowatym. Nie Wybrańcem. Harry'm. Pierdolonym kurwa Harry'm. Zacisnął prawą dłoń w pięść tak mocno, że poczuł szkarłatną ciecz. Zerwał z brunetem kontakt wzrokowy, po czym pchnął go i poszedł dalej.

Draco nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł pojąć dlaczego tak się stało. Wyszedł spod prysznica, owijając biodra ręcznikiem. Oparł się o umywalkę. Na powrót ogarnęła go złość. Spojrzał w swoje mizerne odbicie w lustrze. Rumieńce złości zalały jego policzki. W przypływie impulsu, Draco zacisnął rękę w pięść i z całej siły uderzył w lustro. Szkło rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Poszczególne odłamki zostały w dłoni blondyna, raniąc jego knykcie oraz palce. Syknął z bólu i złapał się za zakrwawiony nadgarstek.

- Wszystko w porządku, Draco? - usłyszał zaniepokojony głos Pottera.

Odburknął coś niezrozumiałego, jednak brunet już więcej się nie dopytywał. Draco mając w głębokim poważaniu rozdzierający ból ręki, ubrał się i wyszedł z łazienki. Zignorował zmartwiony wzrok Pottera i podszedł do szafki obok biurka, aby wyjąć bandaż. Pozbył się drobinek z ręki i zwrócił się do bruneta.

- Masz, owiń tym moją dłoń - rozkazał nadal wkurzony, podając biały materiał Ślizgonowi.

- Matko boska, Draco! Coś ty zrobił? - zapytał z niedowierzaniem.

- Oj nie bądź baba, Potter. To tylko lekkie draśnięcie - burknął. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, zwłaszcza z Potterem.

- Ale najpierw trzeba ją przemyć i zdezynfekować, Draco. Może chodź do pani Pomfrey, ona...

Potion of oblivion | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz