Prolog

2.6K 171 17
                                    

Kilka miesięcy przed epilogiem

Sto lat nie byłam w Anglii. Olivier postanowił mnie tu zabrać do naszych starych znajomych, których oboje nie widzieliśmy całe wieki. I byłby to wyjazd jak każdy inny, gdyby nie telefon mojej siostry.

– Gina...

– Żadnego ‚cześć, co słychać?'.

– Gina....

Jest środek dnia, ale czy to coś zmienia? Znam ten ton, aż za dobrze i wszystko we mnie się spina. Muszę się odezwać, muszę usłyszeć, o co chodzi, więc dlaczego się nie odzywam?

– Gina, jesteś tam? – pyta już spokojniej.

– Sprawdzam samolot i już lecę – wyuczyłam się tego zdania na pamięć, a ledwo przeszło mi przez usta – Żyje?

– Cholera jasna, Gina! – krzyczy.

Jest zbyt trzeźwo myśląca, żeby... szklanka wylatuje mi z rąk.

– Podczas akcji ratunkowej Luke został ranny...

– Żyje? – to najważniejsze, to naprawdę..

– Tak, jest w szpitalu nieprzytomny..

Obliczam w głowie za ile czasu mogę się tam pojawić, a nawet jeszcze nie sprawdziłam lotów.

– Będę jak najszybciej się da – kolejny wyuczony tekst – Czy z Gavinem wszystko dobrze? – ściskam mocniej telefon.

– Tak, Gina, nie przejmuj się teraz...

– Jak mam się nie przejmować?! – krzyczę, przykuwając uwagę znajomych.

– Mocno uderzył się w głowę..

– Jak możesz być taka spokojna?!

– Daj mi Oliviera do telefonu, Gina, z tobą się nie dogadam.

Próbuję złapać oddech, skupić się, nie wiem, cokolwiek, co miałoby sens, ale wszystko, co jestem w stanie zrobić to nie trafiać w literki gdy wpisuję loty w wyszukiwarkę. Nie odzywam się słowem, ponieważ, co można powiedzieć w takiej sytuacji? Olivier wyjmuje mi telefon z ręki i coś do mnie mówi, ale nie powtórzę ani słowa.

Gdy wybiegam do szpitala, natrafiam na całą jego załogę. Żałośnie jak dziecko, chcę krzyczeć, dlaczego są tu wszystkim po za nim i dlaczego jako drużyna mu na to pozwolili. Glen kładzie rękę na moim ramieniu, zanim zdążę coś powiedzieć.

– Obudził się – mówi cicho.

Powinnam tu być.

Powinnam siedzieć przy jego łóżku.

– Gdzie?

Glen wskazuje na konkretne drzwi i jeszcze coś za mną mówi, ale nawet nie staram się tego zarejestrować.

Gdy jestem już w środku, staję jak wryta, nie wiedząc, co robić. Potrzeba samego zobaczenia go, była większa niż jakiekolwiek sensowne myślenie. Zamykam za sobą drzwi. On otwiera oczy, a gdy tylko w nie patrzę... wybucham płaczem, jakby wszystko w końcu ze mnie zeszło albo dopiero do mnie dotarło.

– Tak jesteś bezpieczny, co? – ocieram łzy, ale nieszczególnie to pomaga.

Dostrzegam szwy na jego twarzy i to zdecydowanie więcej niż jeden. Opatrunek dookoła głowy, zmęczone oczy, kilka innych bandaży, ale chyba żadnych złamanych kończyn.

– Co się wydarzyło? – nawet o to nie zapytałam.

Pokazuje, żebym do niego podeszła i usiadła na brzegu jego łóżka. Wykonuję jego polecenie od razu, a gdy mam go na wyciągnięcie dłoni niemal od razu chcę dotknąć jego twarzy. Szybko jednak wycofuję rękę.

– Twoja mama?

– Tata zabrał ją do domu.

Kiwam głową.

– Nie chciałbyś tu teraz sceny, co?

– Co tu robisz? – przygląda się mojej twarzy, jakby zastanawiał się czy nie ma przewidzeń.

Co tu robię?

Rozstaliśmy się.

A ja wsiadłam w pierwszy samolot i nawet nie pamiętam lotu.

– Nie chcesz mnie tutaj?

Przesuwa dłoń obok mojej dłoni i zahacza palcem o mój palec.

– Jeden z powodów...

Zasłaniam mu usta ręką.

– Byłeś pierwszym facetem, którego pokochałam, naprawdę myślisz, że nie... – ściskam jego dłoń – Okej, nie wiem czy to normalne, ale..

– Spałaś w ogóle? – troskliwy, zawsze i wszędzie.

– Luke! To nie ja mam szwy! – krzyczę.

– Ze mną dobrze – ze mną niekoniecznie.

– Leżysz w szpitalu.

– To był wypadek, usłyszałem coś i potknąłem się o coś, co dopiero spadło.. – coś ciężkiego.

– Twarzą do dołu?

– Miałem szczęście – próbuje wskazać na brodę – Mam całe oczy.

To sprawia, że się na niego rzucam, zapominając, że może mu coś jeszcze dolegać. Przytulam się do niego, wcale nie będąc gotową puścić.

– Połóż się obok, ale uważaj, bo z drugiej strony mam połamane żebra.

Nasze twarze dzieli kilka centymetrów gdy patrzę mu w oczy, szukając w nich obawy, strachu, nie wiem, nie wiem, co mógłby czuć w tej sytuacji.

– Glen powiedziała ci, że lecę?

– Nikt o tobie nie wspominał, chyba się bali.

– Że stchórzę i nie przyjadę? – to nie czas, żebyśmy rozmawiali o mnie, więc dlaczego to robimy?

– Nie mógłbym cię winić, rozstaliśmy się.

Mówi to z takim spokojem, bo przecież zrobiliśmy to za obopólną zgodą z ważnych powodów, z ważnych różnic, chociaż teraz wydają się bez znaczenia.

Powinnam na to coś odpowiedzieć, ale słowa nie są tym, co teraz opisze to, co czuję i jak się czuję. Zbieram w sobie swoją impulsywność i zamiast po prostu tu być, podnoszę się trochę, żeby musnąć jego wargi swoimi. Reaguje od razu jakby nie mógł mi odmówić albo nie chciał. Otwieram oczy, żeby zobaczyć jego oczy, które są także otwarte.

Moja impulsywność doprowadziła nas do końca, między innymi, ale to było ważne, a teraz całuję go, jakby.. no i znowu płaczę. Luke próbuje scałować moje łzy, ale w tej pozycji jest to trudne.

Całuję go znowu, a on znowu odpowiada. Oboje utrzymujemy otwarte oczy, jakbyśmy nie mogli uwierzyć w to, że to robimy, jakbyśmy byli ciekawi jak daleko się posuniemy..

Nie wiem.

Ale on też nie wie, ponieważ gdyby wiedział to by powiedział.

To brak rozmów nas poróżnił, ale to on sprawia także, że jesteśmy niezwykle blisko.

W tej chwili chcę tylko poczuć, że żyje i on chyba chce tego samego.

*****

TEGO TO SIĘ NIE SPODZIEWALIŚCIE.

Mindfulness {Luke Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz