Stałam przed lustrem w ogromnej łazience w moim dworze, której drzwi były otwarte na sypialnię moją oraz Francisa. Skierowałam tam wzrok, a dokładniej na otwartą garderobę, w której urzędował mężczyzna.
Odetchnęłam głośno i ponownie wróciłam wzrokiem do swojego odbicia. Miałam w nim idealny widok na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Chwyciłam za szczotkę, którą zaczęłam powoli przejeżdżać po moich ciemnoblond włosach, które po potraktowaniu Ulizanną znalazły się w idealnie prostym, niespuszonym stanie.
Zlustrowałam swój strój, który wybierałam w pośpiechu. Była to prosta, dość obcisła, lecz elegancka bordowa sukienka oraz niskie, czarne obcasy.
Przełknęłam ślinę zdenerwowana całą tą sytuacją. Stresuje mnie samo przebywanie w jednym pomieszczeniu z tym mężczyzną, jak miałam dzielić z nim łóżko i spokojnie zasnąć? Jakim cudem na Merlina żyłam u jego boku tyle lat i niczego nie zauważyłam?
— Abigail! — usłyszałam jego głos.
Poderwałam głowę do góry.
— Słucham? — odparłam nonszalanckim, beznamiętnym głosem, nieukazującym mojego strachu. Tak, by niczego nie podejrzewał.
Mężczyzna wyłonił się z garderoby, niosąc w rękach dwa krawaty. Jeden bordowy, niemalże czarny, drugi za to ciemnozielony. Stukot jego butów rozbrzmiała w sypialni, aż przeszedł do łazienki, gdzie obcasy obijały się o kamień.
Położyłam szczotkę na blacie i odwróciłam się do niego, opierając o umywalkę oraz szafki. Brunet przyłożył oba krawaty do szyi. Zdobyłam się na sztuczny uśmiech. Na tyle dobry, aby wydawał się, że jest rozbawiony i ciepły.
— Biorąc pod uwagę moją kolorystykę uważam, że warto byłoby się dopasować — rzuciłam. — Zielony nie będzie pasował do mojego boku.
Mężczyzna zaśmiał się ciepło i podszedł bliżej mnie, odkładając rzeczy na szafkę.
— Przeciwieństwa czasem do siebie pasują, prawda? — powiedział, schylając się nade mną.
Z moich ust nawet na sekundę nie schodził fałszywy uśmiech, który bolał nie tylko w policzkach, ale również w sercu. Ten cholerny facet może mieć krew na swoich rękach, a ja stoję tu, wciąż będąc jego narzeczoną, pławiąc się w jego głosie i spojrzeniu.
Najchętniej przerwałabym to wszystko tu i teraz, wyciągając różdżkę i wymawiając jakieś paskudne zaklęcie.
Carlton uniósł dłoń i położył ją na moim policzku, lekko go gładząc, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
Nie minęła sekunda, a spełniło się to, czego się spodziewałam. Francis złączył nasze usta w powolnym, namiętnym pocałunku. Zdecydowanie innym pocałunku od dosyć dłuższego czasu. Ten miał w sobie ten efekt, przez który miękły mi kolana, a całe stado motyli próbowało wydostać się z mojego brzucha. To był ten, dzięki któremu straciłam głowę dla Francisa.
Zamknęłam oczy, a moja ręka automatycznie powędrowała na tył głowy mężczyzny, aby upewnić się, że nigdzie się nie oddali. Poczułam jego dłonie na mojej talii, błądzące powoli w górę i w dół. Brunet przeniósł swoje usta na moją żuchwę, następnie na szyję. Odchyliłam posłusznie głowę, dając mu lepszy dostęp. Czując jego pocałunki w tym miejscu, z moich ust wydostał się cichy, stłumiony jęk.
Otworzyłam oczy, gdy poczułam, jak Francis unosi mnie i sadza na blacie, stając między moimi nogami. Uniosłam głowę nad jego ramię, a mój wzrok momentalnie padł na drugie lustro ustawione na ścianie tuż za nami.
Ujrzałam w swoich oczach coś zupełnie innego, niż wściekłość i obrzydzenie, które powinnam czuć, gdy znajdowałam się u boku tego człowieka. Nie, ja zobaczyłam czystą przyjemność oraz szczęście.
CZYTASZ
Wicked Game • Syriusz Black
FanfictionW Wielkiej Brytanii nadeszły mroczne czasy. Potężny czarnoksiężnik zbiera armię swoich popleczników, którzy zrobią wszystko, aby przywrócić na świecie porządek, ich porządek. Polegający na panowaniu czarodziei czystej krwi. Pośród tego wszystkiego...