13 czerwca, rok 1984.
Wielka Brytania
Weszłam bocznym wejściem do dużego ogródku z wysokim, kremowym namiotem. Słońce niedawno zaszło, dlatego zostały zapalone małe, białe światełka oraz pochodnie. Dookoła kręcili się ludzie, których nie znałam, być może jedynie kojarzyłam z twarzy.
Odrzuciłam włosy, które sięgały mi do piersi do tyłu, aby mi nie wchodziły w okulary. Zdenerwowana chwyciłam rąbek krótkiej, granatowej sukienki i stałam, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wzięłam głęboki wdech, a następnie wypuściłam powietrze ustami.
— Abigail? — usłyszałam doskonale znany mi głos.
Odwróciłam głowę w prawo i dostrzegłam stojącą niedaleko mnie Hannah. Wyglądała przepięknie. Jej długie, brązowe włosy upięte były w koka, który ozdobiony był białymi spinkami z różyczkami. Miała na sobie białą, długą suknię ślubną. Była prosta, z krótkim rękawem. Zdecydowanie do niej pasowała.
Nim się obejrzałam, dziewczyna przebiegła dzielącą nas odległość na obcasach i rzuciła się na mnie z uściskiem.
— Abigail, na Merlina — wydostało się z jej ust. Poczułam na ramieniu pojedynczą łzę.
— Przepraszam, że nie zdążyłam na ceremonię — odparłam, starając się stłumić płacz. Za dużo już czasu na niego zmarnowałam. — Wiesz, ta teleportacja między...
— Oj zamknij się — zaśmiała się.
Odwzajemniłam jej reakcję.
Gdy obie się uspokoiłyśmy, wypuściła mnie z uścisku i zlustrowała mnie wzrokiem, ocierając mokry policzek ręką.
— Matko... Abigail — westchnęła.
— Tak, wiem. Nie musisz być kolejną osobą, która o tym mówi.
Doskonale wiedziałam, o czym chce powiedzieć. Zdążyłam zauważyć, że wszystkie stare ubrania wiszą na mnie jak na wieszaku, a nawet niektóre najmniejsze rozmiary w sklepach potrafią być luźne. Poczułam, jak napływa do mnie fala smutku, jednak odetchnęłam głośno i stłumiłam ją.
— Wiem — mruknęła, gdy stałam w ciszy. — Wciąż za nimi okropnie tęsknię.
Skinęłam głową, zaciskając usta i pięści.
— Nie rozmawiajmy teraz o tym, proszę.
Dostrzegłam za Moore, a teraz raczej Lupin, mężczyznę w czarny fraku.
— Remusie! — krzyknęłam do niego z lekkim uśmiechem.
Mężczyzna z trzema bliznami na twarzy podszedł do nas i przytulił mnie ze śmiechem.
— Brakowało nam tutaj ciebie — powiedział, lekko smutnym tonem.
— Ktoś musi ich tam denerwować w Ameryce, prawda? — zażartowałam, na co przytaknął z szerokim uśmiechem.
— Zmieniłaś się — zauważył mężczyzna. — Czy...
— Tak, Remusie. Brakuje mi go i nie mogę sobie z tym poradzić. Nie będę nawet kłamać — odparłam.
Przytaknął smutno, spoglądając na swoją świeżą żonę.
— To wasze święto, skupmy się na tym.
Podążyliśmy do namiotu, w którym znajdował się parkiet oraz stoły, przy których siedzieli samotni ludzie, którzy nie tańczyli.
Usiedliśmy przy jednym z nich, a ja skorzystałam z kieliszka szampana, chwilę później następnego.
CZYTASZ
Wicked Game • Syriusz Black
FanficW Wielkiej Brytanii nadeszły mroczne czasy. Potężny czarnoksiężnik zbiera armię swoich popleczników, którzy zrobią wszystko, aby przywrócić na świecie porządek, ich porządek. Polegający na panowaniu czarodziei czystej krwi. Pośród tego wszystkiego...