Prolog

1.7K 60 6
                                    

Dokładnie pamiętam ten dzień. Było szaro, niebo otoczyły ciemne chmury, a Tamiza wydawała się dwa razy bardziej mętna niż jeszcze pięć minut temu. Kiedy ostatnim razem obejrzałam się po moście, aż roiło się od turystów z aparatami. Teraz zostałam tylko ja i moja lustrzanka, wszyscy chyba wystraszyli się nadchodzącego deszczu. Ja nie zwracałam uwagę na nic prócz robienia pięknych zdjęć, starając się uwiecznić ten moment, tę chwilę. Płynącą rzekę pomiędzy budynkami w najróżniejszych stylach - od modernistycznych i prostych bloków, do nowoczesnych i skomplikowanych wieżowców. Mój pierwszy dzień w Londynie. I moja pierwsza angielska ulewa.

Pomimo, że po niebie można było się tego spodziewać, ja jak zwykle zwlekałam z odejściem od fotografowanego miejsca. Zdjęcia były zawsze na pierwszym miejscu, nawet gdybym miała robić je uciekając przed lwem czy wymagałyby ode mnie stać nad urwiskiem. Jednak gdy zaczęłam czuć małe igiełki spadające z nieba wprost na moją głowę, pomyślałam o wyciągnięciu parasola. Gdy wreszcie wydobyłam go z torebki i rozwinęłam, zerwał się przeszywający wiatr i posłał moją parasolkę w stronę wzbierającej rzeki.

- Cholera! - powiedziałam spanikowana, widząc mój moknący aparat, którego nie miałam gdzie schować. Akurat wzięłam ze sobą tylko małą torebkę, gdzie zmieściłam portfel, klucze, komórkę i parasol.

Wpadłam na pomysł by zawiesić aparat na szyi i ukryć go pod zapiętą kurtką. Z moich jasnych włosów zaczęła cieknąć woda, przez co musiałam się trochę pomęczyć się z zamkiem mojej starej już parki i już miałam zakładać na głowę kaptur, kiedy poczułam, iż już nie moknę. Trochę niezdarnie obejrzałam się za siebie i zobaczyłam młodego, przystojnego mężczyznę trzymającego swój szary parasol nad moją głową. Sam był przemoczony do suchej nitki, pomimo tego uśmiechał się szeroko. Miał na sobie szary płaszcz, ciemne spodnie i czarne buty. Uśmiechnęłam się nieśmiało, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Lustrował mnie swoimi brązowymi oczami i onieśmielał śnieżnobiałym uśmiechem.

- Dz-dziękuję. - to jedyne co zdołałam wydukać. Nie wiem czy moje jąkanie było skutkiem zimna przechodzącego przez całe moje ciało, czy przez niego. Prawdopodobnie z obu tych powodów.

- Chodź, znam fajne miejsce niedaleko, gdzie się trochę osuszymy. - przemówił do mnie pięknym brytyjskim akcentem, nadal nie zmieniając wyrazu twarzy. Strugi deszczu spływały mu z ciemnych półdługich włosów od czoła aż do brody, ale zdawał się tym nie przejmować. Zaczęłam podążać za nim krok w krok, idąc w stronę Big Bena. Właściwie był to już trucht, ale on wciąż pilnował by ani jedna kropla mnie nie dosięgła, pomimo że i tak już byłam cała mokra. Mknęliśmy pomiędzy ludźmi z najróżniejszymi parasolkami, którzy uciekali do przyulicznych knajp i sklepów. Gdyby nie okoliczności, z pewnością chciałabym uwiecznić tę chwilę na fotografii. Jednakże było mi głupio, że chłopak tak moknął, podczas gdy ja miałam nad głową parasol, który w dodatku on trzymał nad moją głową, dlatego jak najszybciej chciałam znaleźć się w jakimś budynku.

Zatrzymaliśmy się przy małej kawiarence, ukrytej gdzieś pomiędzy małym butikiem, a apteką. Na jej szyldzie widniała napisana pochyłą czcionką nazwa „Lavender". W jej dużych okiennicach było widać jedynie palące się lampki świąteczne. Gdy otworzył przede mną drzwi i weszłam do środka, od razu uderzył mnie zapach świeżo parzonej kawy i piękna muzyka. Kawiarnia była przytulna i kameralna, a w kącie pod schodami stało stare pianino, na którym grał młody chłopak. Przy jednym ze stolików siedziała jakaś para, brunetka i blondyn, a przy drugim ktoś krył się za dużym laptopem. Gdyby nie oni, wydawałoby się tu jeszcze bardziej pusto, ale trzeba przyznać, że dzięki temu było tu bardziej prywatnie i wcale nie czułam się tu klaustrofobicznie. Pomimo słabego oświetlenia mogłam dostrzec każdy najmniejszy szczegół.

[ nuit du rêveur ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz