Rozdział 7 - Escape

561 27 5
                                    

                Zamiast zastanawiać się co powiedzieć, zrobić, zaczęłam myśleć o tym, co by się stało gdyby Rebecca nie przyszła. On na mnie działał w sposób, którego nie mogłam pojąć. W normalnych okolicznościach nigdy nie odważyłabym się na coś takiego z facetem, którego znam tak krótko. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zdać sobie sprawy co się robię. Może to dobrze, że Rebecca nam przerwała. Nie wiedziałam tylko co gorsze – to, co mogło się zdarzyć gdyby nie ona, czy to co się stało po jej przyjściu.

                Ubrałam szybko bluzkę, a ona przeszła przez salon. Wyglądała, jakby chciała mnie uderzyć. Jej twarz przybrała purpurowy odcień; nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam.

                - Po nim mogłabym się tego spodziewać, ale po tobie? – wrzasnęła. Nie starałam się niczego wypierać, w końcu tylko głupi byłby mi w stanie uwierzyć. – Jak mogłaś to zrobić? – nic nie odpowiadałam, siedziałam tam tylko i wysłuchiwałam jej krzyków. - Nie do wiary, w dodatku sama was sobie przedstawiłam… - powiedziała krążąc nerwowo po salonie.

                - Poznaliśmy się przed twoją imprezą. Nie wiedziałam, że się znacie! – rzuciłam oskarżycielskim tonem, ale ona mi nie uwierzyła.

                - Ciekawe gdzie? Teraz możesz sobie udawać. – kłóciłam się z nią teraz na stojąco.

                - Poznaliśmy się na Tower Bridge, w ten sam dzień kiedy ty zrobiłaś imprezę. – dodał Ben i stanął pomiędzy nami jakby bał się, że Rebecca coś mi zrobi.

                - To jego wizytówka wypadła mi z torby. To ona się zamazała. – próbowałam ją przekonać, ale ona była nieugięta.

                - Co jeszcze wymyślicie?! – wrzasnęła.

                Ben chciał się odezwać, ale go przekrzyczała i kazała mu się wynosić z jej mieszkania. Próbował protestować, jakby bał się mnie z nią zostawić, ale dałam mu do zrozumienia, że ma jej posłuchać.

                - Co ja takiego zrobiłam, że tak mi się odwdzięczasz? – ciągnęła dalej.

                - Nie rozumiesz, że on nic do ciebie nie czuje? – wybuchłam kiedy myślałam, że Ben już wyszedł. Miałam już dość jej lamentowania i zachowywania się jak rozpieszczony bachor. Gdyby był jej facetem rozumiałabym jej złość, ale nic ich nie łączyło prócz wspólnej pracy.

                Rebece także puściły nerwy. Tyle, że w inny sposób. Nie zdążyłam nawet zareagować.

                Uderzyła mnie w twarz z otwartej dłoni. Policzek zaczął mnie szczypać i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co zrobiła. Odruchowo przytknęłam dłoń do bolącego miejsca, patrząc na nią z niedowierzaniem. Ona sama była zaskoczona swoim zachowaniem i widziałam, że tego nie chciała, jednak dla mnie liczyło się, że i tak to zrobiła.

                Pobiegłam szybko do pokoju i zaczęłam bezmyślnie pakować przypadkowe rzeczy do dużej torby. Ona pobiegła za mną i zaczęła przepraszać, ale jej nie słuchałam. Minęłam ją w przejściu, wzięłam kurtkę i wyszłam z domu. Na klatce schodowej stał Ben.

                Nawet nie zauważyłam, że po policzka ciekną mi łzy. Nie wiem czy to przez kłótnię, czy przez jej uderzenie, ale płakałam. Znów.

                Ben chciał mnie przytulić, ale odsunęłam go od siebie. Zdziwiło go to zachowanie. Spojrzał na mój policzek, którego nie zasłaniałam już dłonią.

[ nuit du rêveur ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz