Rozdział 22 - Bad Romance

441 21 0
                                    

                Po dość długiej drodze wreszcie wjechaliśmy do Ascot. Było to właściwie miasteczko, pełne budynków budowanych bezpośrednio obok siebie, w trochę starym, wiejskim stylu. Dziwiło mnie, że takie miejsce zainteresowało Jessicę, która bardziej kojarzyła mi się z miejskim trybem życia.

                W końcu wjechaliśmy w ulicę, przy której stały same wielkie domy. Niektóre z nich miały piękne ogrody, inne były mniejsze, ale równie ładne. Cała okolica wydawała się być dość spokojna, było tu mnóstwo zieleni i drzew. Wszystkie domy były ustawione w równych rządkach, ale nagle między jednym a drugim była ogromna przestrzeń.

                Zatrzymaliśmy się, a przez okno widziałam oświetlony dwupiętrowy dom, a właściwie willę z żółtej cegły. Miał obszerny podjazd, na którym znajdowało się mnóstwo drogich samochodów, a z okien wylewało się światło. Była w starym, angielskim stylu, ale z kilkoma nowoczesnymi elementami, które dobrze współgrały z resztą.

                Jared pomógł mi wysiąść z auta, które właściwie było mniejszą limuzyną i wziął mnie pod rękę. Shannon zrobił to samo z Emmą, ale pod drugą rękę wziął swoją matkę i ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych, które w ogóle się nie zamykały, ponieważ ciągle ktoś wchodził do środka. Wszyscy mieliśmy już na sobie maski – ja elegancką i wyciętą w ornamenty, Emma z piórami i większymi zdobieniami, którą trzymała za uchwyt, Shannon srebrną, która zasłaniała mu niemalże pół twarzy i sprawiała, że jego nos wyglądał na orli, a Jared czarną i metaliczną, która połyskiwała w świetle. Constance natomiast zdecydowała się na czarno-złotą maskę w takiej samej formie jak ta Emmy, ale bez piór, która pasowała do jej czarnej i prostej sukni.

                Ze środka była słychać już muzykę klasyczną, szybką i energiczną. Przy wejściu stał mężczyzna sprawdzający zaproszenia. Nie miałam pojęcia, że takowe istniały, dopóki Jared nie wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki złotego kawałka papieru wypisanego na jego imię i nazwisko. Mężczyzna życzył nam miłej zabawy i sprawdzał Shannona, potem Constance i resztę ludzi, którzy stali za nami.

                Sala była ciemna, co tworzyło jeszcze bardziej tajemniczą atmosferę. Jedynym oświetleniem w pomieszczeniu były lampki, które przymocowano do balustrady ogromnych schodów, które ciągnęły się wysoko w górę i opierały na dużych kolumnach. Unosił się tu zapach pięknych kwiatów, które stały w wielu miejscach w dużych wazonach. Wszyscy wokół rozglądali się na innych, ale nie mogli rozpoznać się w maskach. Mieli na sobie wieczorowe kreacje, jedne piękniejsze od drugich. Wszystko było absolutnie perfekcyjne.

                Stanęliśmy niedaleko schodów i rozmawialiśmy o wystroju, muzyce i przebraniach. Dobiegła już punktualnie dziewiąta, co podkreśliła cisza, gdyż zespół przestał grać. Po schodach zeszli kolejno Jack i Collin, następnie dołączyła Jessica i… Ben. Wszyscy trzymali w jednej ręce maski, w drugiej kieliszek szampana, który teraz roznosili kelnerzy po sali. Jessica miała na sobie ciemną satynową suknię, która była dopasowana, a jej synowie i mąż czarne garnitury i białe koszule, do tego czarne krawaty, jedynie Collin miał ciemną muszkę. Jack był uczesany jak zazwyczaj, mając lekko nastroszone włosy, natomiast Ben zaczesał je w tył, prawie jak Jared. Stanęli w połowie schodów i Jessica wyszła przed szereg, a wszyscy zamilkli patrząc tylko na nią.

                - Dziękuję wam wszystkim za przybycie. Jak wiecie, to zaszczyt nie tylko dla naszej rodziny, ale także dla wszystkich dzieci, którym pomaga fundacja „Przylądek”. – mówiła miło, co oczywiście było sztuczne. To było bardzo ironiczne z jej strony, że pomagała akurat fundacji związanej z dziećmi. – Cieszę się, że możemy w ten wieczór zebrać całą moją rodzinę i wszystkich was, a jedną z naszych głównych tradycji jest wspólny taniec, jakim jest oczywiście walc. Zabierzcie swoich partnerów i dołączcie do nas w sali balowej. – uśmiechnęła się i w asyście Collina oraz swoich synów zeszła na dół. Tylko ona i jej mąż się uśmiechali, Jack i Ben mieli raczej posępne miny. Dopiero teraz założyli maski, ale zniknęli w tłumie zanim zdążyłam się im przyjrzeć.

[ nuit du rêveur ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz