9. Nie chcę, ale muszę.

1.7K 232 176
                                    

Media: The Brothers Bright - Blood on my name.


         Dawid kichnął i otarł nos. Spojrzał na czarną już ściereczkę z rozpaczą i jęknął głośno i przeciągle. Wokół niego, z półki, w którą trafił jego oddech, wzbił się jeszcze większy tuman kurzu. Chłopak wydał z siebie odgłos zbliżony do suchego wstępu do płaczu i usiadł na podłodze, ciskając tym sponiewieranym skrawkiem materiału przez przed siebie. Ścierka uderzyła w krzesło i opadła na kafelki. Miał dość. A rozpoczął przecież dopiero pół godziny temu i wytarł połowę szafki, w której zdawało się być wszystko, łącznie z molami spożywczymi. Jak w ogóle ktoś mógł tutaj mieszkać? Nigdy nie był pedantem, raczej bliżej mu było do bałaganiarza, ale to co tu miało miejsce nawet jemu nie mieściło się w głowie.

         Wiktor stał przy oknie w swojej sypialni i wyglądał przez nie na tę ulicę po której nikt nie spacerował. A przynajmniej nie na tym jej skrawku. Tu nikt się nie zapuszczał. I dobrze, pomyślał z gorzkim półuśmiechem na ustach, przecież jeszcze bym kogoś zamordował.

         Patrzył na to słońce, które z ledwością przedzierało się przez szare smugi na oknach, przez ten brud, najbardziej widoczny tuż przy niegdyś białych framugach. Przez te firanki, które już dawno straciły swój pierwotny kolor. Stał tam już, sam nie wiedząc od jakiego czasu. Minuty, godziny, dni. To wszystko zlewało mu się w jeden ciąg. Pieprzony ciąg stałego gówna, jakim była jego egzystencja. Do jego uszu doszedł dźwięk tłuczonego szkła, ale nie przejął się tym. Potem dowie się, co ten gówniarz potrzaskał. Teraz nie chciał go widzieć na oczy. Ileż to razy już od czasu, gdy odwiedził go w domu Karmelkowej zastanawiał się, co też go podkusiło. Tak bardzo pragnął dać mu nauczkę...jednak teraz miał go na głowie. Miał w domu ludzką istotę, a to działało mu na nerwy dużo bardziej niż widok jego leniwego dupska na podwórku Danuty. Pocieszała go jedynie pewność, że dzieciak długo tu nie wytrzyma. Nikt nie zmienia się z dnia na dzień, więc niemożliwym było, by nagle zaczął przykładnie pracować, a do tego zarabiać na tyle, by opłacić rachunki.

         Uśmiechnął się przebiegle. Bynajmniej nie zamierzał mu niczego ułatwiać.

         Odepchnął się od parapetu i rozejrzał po sypialni. Rozrzucona pościel, puste doniczki, ziemia rozsypana tu i ówdzie. Jakaś butelka bądź trzy.

         Skrzywił się i mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Najszybszym krokiem, na jaki pozwalało mu wadliwe kolano wyszedł z pomieszczenia i skierował się do gabinetu.

         Miał szansę poddać się operacji, która umożliwiłaby mu normalne poruszanie się. Bez bólu, bez powłóczenia nogą po podłożu. On jednak odmówił. Dokładnie w tym samym dniu, w którym na żądanie wyszedł ze szpitala. Jakiekolwiek leczenie nie miało dla niego znaczenia. I wtedy i teraz.

         Nacisnął na klamkę. Wszedł do środka. Odsunął przyciskiem roletę, jednak i tak musiał zapalić światło, gdyż małe okienko u góry ściany nie dawało wystarczająco dużo światła. Nie czuł już tego zaduchu, który go otaczał, nie czuł alkoholowych oparów, które wypełniały każdą cząsteczkę powietrza. Choć nawet gdyby czuł, nie obchodziłoby go to.

         Trzasnął drzwiami, zerknął na barek. Nie wiedział, która jest godzina. Telefon wczoraj położył w bliżej nieokreślonym miejscu. Powinien dzisiaj zacząć pracować nad nowym zleceniem. Kolejne tłumaczenie. Rzygał już tymi tekstami, ale była to jedyna forma zarobku, jaką był w stanie podjąć. Jaką mógł wykonywać siedząc w domu, przed komputerem. Tak naprawdę dziwił się, że wciąż miał tę pracę. Ileż to już razy w ciągu tych trochę ponad trzech lat nie dotrzymał terminu. Nie sądził, by aż tak mało było w tym kraju ludzi, którzy znają francuski. Choć może sęk był w tym, że brał za to jakieś osiemdziesiąt procent tego, co zazwyczaj liczą sobie tłumacze? Nie roztrząsał tego. Póki pieniądze spływały na jego konto, miał to wszystko gdzieś.

PopiółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz