Media: Poets of the Fall - Illusion & Dream.
– Cholera, Ginger, coś bym ci zorganizował, gdybyśmy byli na miejscu. – Sebastian pociągnął kolejny łyk piwa z puszki, przesuwając drugą ręką po udzie siedzącej mu na kolanach Natalii.
Siedzieli na polanie, kawałek za rzędem domów, kawałek za ulicą. Dokładnie tam, gdzie zazwyczaj organizowali ogniska. Para, która dopiero wróciła z wakacji w Gdyni, Karola wraz z Alkiem, który ciągle zerkał na niego nieprzekonany. Ubrana w ogrodniczki i jakiś obcisły top, szalona Baśka i Bolo, którego nazywano inaczej również Kuleczką, przez jego zaokrągloną sylwetkę. Popijali Piasta z puszek, wbijali wzrok w zachodzące słońce. Śmiali się do siebie, wspominali minione wakacje. Aż właśnie temat zszedł na Dawida, który wyjątkowo nie był z tego powodu zadowolony.
– Luz, poradziłem sobie – odpowiedział, zbliżając brzeg puszki do swoich warg. – Wyjazd się udał? – zagadnął, licząc, że może uda mu się odwrócić uwagę od jego osoby. Czcze to były jednak życzenia, ponieważ w jednej chwili jakby wszyscy przypomnieli sobie o temacie numer jeden, który nie dawał nikomu spokoju.
Bolo przysiadł się obok niego, zaraz kładąc się na plecach na trawie. Zakrył dłonią pucułowatą twarz, ogradzając się tym przed rażącym słońcem.
– Rudy, nie pitol, mieszkasz z szajbusem – odezwał się, jakby wciąż nie dowierzał, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. – Weź powiedz jakim cudem jeszcze żyjesz.
Dawid wzruszył ramionami. Nie chciał rozmawiać o tym, co działo się w domu Sacharewicza. Nie chciał, by strach, który odczuwał względem bruneta przebił się w jego wzroku, w jego tonie głosu. Owszem, nikt nie uznawał tu Wiktora za łagodnego baranka, ale nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby być świadkiem jego reakcji względem niego.
– Zamykam się na klucz – mruknął, kierując spojrzenie w lewo, na linię horyzontu, której różowo pomarańczowa barwa, zlewała się powoli z cieniem kładącym się na pokrytym ciemną ziemią polu.
– Ale on naprawdę poderżnął im gardła? – wysepleniła piegowata Baśka z oblepionym lodami palcem w ustach.
– Gdzie gardła? – żachnął się Bolo. – W plecy i w pierś celował. Przecież wszyscy o tym wiedzą.
Dawid siedział ze wzrokiem wciśniętym pomiędzy swoimi odzianymi w sportowe buty stopami. Nie umiał się ustosunkować. Nie miał już pojęcia ile w tym gadaniu jest prawdy. Nic już nie wiedział. Z jednej strony, przecież w niego też celował nożem. Miał go w ręku, gdy z furią w oczach kroczył ku niemu. Co się stało, że się opamiętał? Co się stało, że on sam przeżył? Że mógł teraz siedzieć na tej wilgotniejącej trawie i sączyć piwo z puszki wśród rozgadanej grupki znajomych.
Wbrew temu, co myślisz, nie chcę twojej śmierci.
Czy naprawdę nie chciał? Dowlókł go do domu, wpakował na łóżko. Wezwał lekarza. Ale czy to o czymś świadczyło? Przecież, patrząc czysto formalnie, gdyby Dawid teraz zmarł, wszelkie podejrzenia w jednej chwili padłyby na Wiktora. Może po prostu nie chciał brać sobie na głowę policji? Przecież fakt, że teoretycznie nie chciał go zabić, nie świadczył o tym, że nie zabił swojej żony i córek.
Ginger coraz mniej wiedział. Uniósł nagle głowę, słysząc zirytowany głos dziewczyny, która do tej pory milczała.
– A wy wiejskiego pudelka zakładacie? – parsknęła Karola, podnosząc się z miejsca. Otrzepała tył swoich dżinsowych spodenek i przesunęła pełnym złości spojrzeniem po reszcie obecnych. – Które z was tam było, że macie taką pewność? Żadne. Więc się z łaski swojej zamknijcie. Jak ja wyjadę stąd też będziecie tworzyć o mnie z dupy wzięte historie? Kretyni – burknęła, ruszając w stronę domów mieszkalnych.
CZYTASZ
Popiół
RomansaBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...