Media: Vast - Winter in my heart.
Wszelkie wplecione francuskie frazy znajdują wytłumaczenie w mini słowniczku pod rozdziałem.
Nie oglądał się za siebie. I tak naprawdę nie musiał. Dobrze wiedział, że zanim tamta ciamajda wgramoli się razem z lodówką do domu, to on nawet idąc o połowę wolniej, zdąży zaszyć się w swoim gabinecie.
Przyciągnął z miasta jakiś zapewne niedziałający grat. Prychnięcie samo cisnęło mu się na usta, choć jednocześnie nie umiał uformować sobie żadnego sensownego komentarza do tej sytuacji. Zresztą co mu było do tego? Chciał tachać graty, jego sprawa. Byleby tylko nie wychylały się poza obręb jego pokoju. Nie chciał o nim myśleć, nie chciał zastanawiać się ile prawdy jest w jego słowach. Nic go to nie obchodziło. Gówniarz był tylko wrzodem na dupie, który to na siebie ściągnął na własne życzenie. Miał gdzieś czy faktycznie pracował. Dla niego mógł być bezrobotny, o ile będzie w stanie jakimś cudem opłacać rachunki. I oczywiście, jeśli w końcu zacznie sprzątać. Taki mieli układ. Sprzątał za zwolnienie z czynszu. To był uczciwy układ.
Trzasnął drzwiami, zatrzymując się tuż za progiem. Wzrok skupił na rozkopanej pościeli na łóżku. Był w swojej sypialni. Wkradające się przez brudne okno promienie słoneczne tańczyły z kurzem, mrugając iskrząco do ignorującego je Wiktora, który zdawał się nie mieć zamiaru poruszyć. Patrzył w tę jedną, małą komodę, obok której stała dwuskrzydłowa szafa. Patrzył w miejsce, w którym zawsze stała jej sztaluga.
Wszedł, nie pukając. Nigdy tego nie robił, a ona tego nie oczekiwała. Uniosła na krótki moment wzrok znad sztalugi i posłała mu najbardziej uroczy uśmiech, na jaki było ją stać.
– Idź tu...viens, viens à moi, cheri. – Zerwała się z miejsca i doskoczyła do niego z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy. – Czeka, proszę – dodała, kładąc dłoń na jego piersi, przymykając zaraz powieki, gdy poczuła jak z czułością całuje ją w czubek głowy.
– „Czekaj" – poprawił ją ze śmiechem. – Coś się stało, ma petite fleur?
Patrzył w jej roziskrzone niebieskie oczy. Patrzył, dostrzegając w nich nowy rodzaj blasku. I nie miał pojęcia jakie jest jego źródło. Z rozczuleniem sunął wzrokiem po jej jasnych lokach, które spięte miała w niezdarnego, luźnego koka, w który wciśnięte było kilka drobnych stokrotek. Patrzył na te niesforne kosmyki, które wymknęły się frotce i głaskały boki jej twarzy. Twarzy, która, jak i jej ręce, nosiła kolorowe ślady po farbie.
Pokiwała ochoczo głową i przygryzła dolną wargę. Z tym łobuzerskim akcentem, z którym wyglądała jak ponętny skrzat. Kuszący i igrający z wszystkim, z czym tylko się dało.
– Oui, oui, Wiktor.
Nie wymawiała „r" i miała mocny francuski akcent. Tak naprawdę dopiero zaczynała uczyć się polskiego. Irytowała się nieraz nad trudnościami jakie sprawiał jej jego ojczysty język. Jednak on ją wspierał jak tylko mógł, będąc jednocześnie niesamowicie jej wdzięczny, że zdecydowała się zamieszkać z nim w Polsce. To był ten czas, gdy moc uczucia wciąż różem rozpychała się w ich umysłach, a wszystko wydawało się takie proste. Takie proste, jeśli tylko mogli być razem.
Pogładziła go po zadbanym zaroście, trącając wesoło swoim nosem o jego nos. Przez krótką chwilę pozwoliła sobie podelektować się zapachem jego perfum, które uwielbiała. Które też przecież sama mu kupiła.
CZYTASZ
Popiół
Roman d'amourBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...