53. Kruszące się maski.

1.8K 225 314
                                    

Media: Isabelle Boulay - Parle moi.


          Zostawił go w hotelu. Owszem, przyjechali razem. I owszem, to był jego pomysł, by wyruszyli razem z nim. Jednak nie wyobrażał sobie, by miał z nim udać się do jego ojca na Żoliborz. On sam miał problem, by wsiąść do taksówki i kazać wieźć się w tamte doskonale znane mu strony. Sam miał problem, by choćby spoglądać w samochodową szybę, gdy ten sunął po zakorkowanych warszawskich ulicach. Dochodziła godzina piętnasta. Wkraczali w godziny szczytu. Będzie miał szczęście, jeśli do zmroku dotrze na miejsce. Nie był jednak zbyt optymistycznie nastawiony nawet do tej kwestii.

         – Uparłeś się na ten debilizm, to teraz będziesz tu siedział jak ten kołek, bo nie licz, że wrócę na noc – syknął do Dawida, gdy opuszczał jego pokój hotelowy.

         Zaraz jednak zamilkł, odwracając speszony wzrok. Wszędzie łapał się na dwuznacznościach, wszędzie we własnych słowach, ruchach ostatnio widział niecelowe aluzje. Aż krzyczeć miał ochotę nad tym wariactwem. Nad jego tak ogromną abstrakcją.

         – Nie liczę – odpowiedział spokojnie chłopak, który najwyraźniej nie czepiał się wszystkiego tak mocno. – W końcu nie wynająłeś drugiego pokoju.

         Wiktorowi jednak daleko było do opanowania. Wszystko w nim drżało nerwowością, serce biło mu z taką częstotliwością iż sam zaczął się obawiać, że dostanie ataku zanim choćby zamówi taksówkę.

         – To co ty tu masz zamiar robić? Będziesz tak siedział?

         Dawid wstał z okrytego kremową narzutą łóżka i zbliżył się do mężczyzny na kilka kroków. Skrzyżował ręce na piersi, przekrzywiając głowę.

         – To, że ciągle uważasz mnie za dziesięciolatka nie znaczy, że nie jestem dorosły. Mam kilka groszy w portfelu i GPS w telefonie. Umyję zęby przed spaniem, obiecuję – dodał, nie potrafiąc się powstrzymać od delikatnej uszczypliwości.

         Wiktor prychnął. Potarł dłonią czoło, nie przestając patrzeć na tego chłopca, który przecież był mężczyzną. Mężczyzną po stokroć dojrzalszym niż w momencie, w którym się poznali. Jedynym człowiekiem od lat, który tak szybko jak potrafił go do granic wyprowadzić z równowagi, tak szybko też potrafił go i postawić do pionu.

         To wciąż nie mieściło się Bestii w głowie.

         Dawid się uśmiechał, próbując tym uśmiechem dodać mu otuchy.

         – Minęły cztery lata, Wiktor. Dajcie sobie szansę... sprób...

         – Och, zamilcz, Fabinowski – zirytował się w tym samym momencie, w którym pod opuszkami palców poczuł blizny rozpoczynające się już od skroni. – Skończ z tym umoralniającym bełkotem. – Uniósł do góry dłoń, chcąc jeszcze coś dodać, ale zrezygnował. – Po prostu skończ – dodał i bez dalszych słów, zarzucił kaptur na głowę i wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

         Bestia już dawno nie czuła takiego ogromu emocji. Emocji, które nie byłyby jedynie złością i rozdzierającą rozpaczą.

         Dawid. Czuł ciepło, gdy przed oczami stawał mu jego obraz. Czuł lekką irytację, ale też czuł potrzebę chronienia go przed swoją parszywą osobą. Czuł wdzięczność i czuł złość, że wciskał tak głęboko nos w nieswoje sprawy. Czuł zakłopotanie. Czuł zagubienie względem jego uczuć do siebie. Wciąż tego nie rozumiał i wciąż nie wiedział jak z tego wybrnąć. Wciąż odsuwał to na dalszy plan, jakby łudził się, że sprawa sama się rozwiąże.

PopiółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz