Media: Within Temptation - It's the fear
Wiktor Sacharewicz postawił czerwoną tacę na ciemnym blacie potężnego drewnianego stołu. Tuż obok smugi światła, która przedostawała się przez umiejscowione wysoko okienko. Jego laptop leżał odrobinę dalej. Z wykonanym w jednej czwartej tłumaczeniem. Zostało mu jeszcze sporo pracy, więc gdy usłyszał pukanie, jego zęby ze złości zgrzytnęły o siebie. Jednak potem zobaczył te dwa wypełnione po brzegi talerze, do jego nozdrzy dostał się smakowity zapach i coś pod jego wpływem przewróciło mu się w żołądku. Nie rezygnował całkowicie z ciepłych posiłków, umiał nawet gotować. Nie przywiązywał jednak do tego uwagi. Zbyt często nie miał czasu, zbyt często był nietrzeźwy. Pomiędzy tymi stanami zaś wystarczyła przelotnie zrobiona kanapka. Tu zaś miał przed sobą obiad, którego autor najpewniej spędził nad nim – zwłaszcza znając jego możliwości czasowe – znacznie dłużej niż chwilę.
Dlaczego?
Wodził wzrokiem po tym ryżu skąpanym w jasnoczerwonym sosie, po mięsie, po warzywach. Był pewien, że nie miał nigdzie papryki, nie mówiąc już o kurczaku. Patrzył w milczeniu, jakby nie miał pojęcia co ma z tym zrobić. Jakby on – postrach wsi, najgorsze monstrum z koszmarów mieszkańców – bał się sięgnąć za widelec.
Nie mógł również pojąć, dlaczego ten dzieciak zrobił im...zrobił jemu obiad. I już pominąć postanowił kwestię zaskoczenia faktem, że potrafił zrobić coś więcej niż tylko zbijać bąki. Dlaczego zrobił coś dla niego? Dlaczego sam z własnej inicjatywy, gdy tak naprawdę powinien odpoczywać, wstał i zaczął gotować? Dla osoby, której się bał. Wiktor dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jakie reakcje w nim rodził. Wiedział, że chłopak wierzy w te wszystkie rzeczy, które o nim mówiono, wiedział, że mieszkając tu boi się o własne życie. Zwłaszcza teraz, gdy poprzedniego dnia dostał mocny powód do tego by naprawdę przed nim drżeć.
Usłyszał kroki, cichnące tuż na progu. Zadarł brodę, prostując się. Nie odwrócił się. Trwał nieruchomo, czując jego spojrzenie na swoich plecach. O te plecy rozbijał się jego strach, jego niepewność, jego małość w stosunku do własnych mar i tej największej, która stała przed nim.
– Usiądź. – Niski, szorstki głos rozbrzmiał w tej ciszy, tnąc ją, wypełniając, rozrywając na strzępy.
Ginger poruszył się nerwowo, nie mając pewności, czy aby na pewno powinien zrobić choć krok. Wpatrywał się w skierowaną do siebie tyłem postać, ześlizgując się wzrokiem na tę czerwoną tacę, tuż obok opartej na blacie stołu dłoni.
– Sam chciałeś, więc właź! – warknął Wiktor, odwracając się tak gwałtownie, że Dawid momentalnie wstrzymał oddech. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do jego twarzy, wciąż nie potrafił spojrzeć na nią i nie wzdrygnąć się, nie skrzywić choć kącikiem ust.
Spuścił wzrok, nie dając rady wytrzymać jego stalowego spojrzenia. Zamrugał szybciej raz czy dwa. Wciąż czuł ćmiący ból głowy, było mu zimno. Lek na gorączkę nie zaczął jeszcze działać. Coś dźwięczało mu w uszach. Nozdrza wychwytywały cierpki, ciężki zapach zmieszanego z kurzem alkoholu oraz słodko-kwaśną woń potrawy, która stygła i czekała na skonsumowanie.
Ruszył w stronę stołu.
Nie patrzył na Sacharewicza, wbijał wzrok uparcie przed siebie. W oparcie krzesła, za które zaraz chwycił, z głośnym szuraniem przesuwając je do tyłu. Ten dźwięk sprawił zaś, że znieruchomiał na moment, czując słabość jeszcze większą. Jakby przez moment przeszło mu przez myśl, że wszystko może być iskrą dla podpalenia lontu jego wściekłości. Jego emocji, jego nieobliczalności. Nawet za głośne przesunięcie krzesła.
CZYTASZ
Popiół
RomantikBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...