3. Integracja.

2.5K 262 228
                                    

Media: Romeo et Juliette(musical) - Les rois du monde. 



         Obudziły go promienie słońca, które bez problemu przysiadły na jego łóżku, dostając się przez nieosłonięte okno. W pierwszej chwili nie był pewien tego, gdzie jest. Szybko jednak przypomniał sobie o wsi, o traktorach i o Danucie Karmelkowej, u której mieszkał. Uśmiechnął się do siebie, nim jeszcze otworzył oczy.

         Problem z pracą w przetwórni przestał mu nagle zaprzątać głowę. Zawsze mógł powiedzieć po dniu, że ma słaby kręgosłup lub cokolwiek innego. Był pewien, że coś się znajdzie, by się babcia nie czepiała i żeby jednocześnie nie musiał się męczyć.

          I to nie tak, że w ogóle nie chciał nic znaleźć. Chciał. W końcu skądś musiał mieć pieniądze. Jednak był zdania, że nie trzeba było się jednocześnie przesadnie przepracowywać.

         Było już po dziesiątej, gdy zszedł na dół. Zapach gotowanych owoców załaskotał go w nozdrza, gdy stawiał kolejne kroki na stopniach drewnianych schodów, które skrzypiały pod nim z udręczeniem.

        Na kuchence stał wysoki kociołek, w którym bulgotał kompot. Pęcherzyki powietrza kumulowały się w cieczy, której kolor trudny był do zinterpretowania. Przemierzały zawartość naczynia, dążąc do wydostania się na powierzchnię, finalnie witając ją efektywnym rozpryśnięciem się, otulonym wonią lepkiej słodyczy zabarwionej ledwie wyczuwalną cierpkością. Owa cierpkość zaś pochodziła z pestek. Śliwek, jabłek, wiśni. Tego, co Danuta Karmelkowa uzbierała z niższych gałęzi drzewek, gdy bladym świtem, nie mogąc znaleźć sobie lepszego zajęcia, postanowiła ponapawać się rześkim, letnim powietrzem.

         Stała przed owym garnkiem, patrząc zamyślonym wzrokiem przez nieduże okienko, otoczone przez pomarańczowe zasłonki, upstrzone bielutkimi kropkami. Jej kuchnia wychodziła na sąsiednie pole. Na hektary rajek, w których rozwijały się skalane tu i ówdzie stonką liście ziemniaczanych krzaków. Pole, na które, w najbardziej wysuniętej na wschód części, padał cień jasnego, betonowego płotu. Jego górę zdobiły subtelne żłobienia, układające się w kształt dwóch pnączy winorośli zbiegających się pośrodku w splot trzymający w ryzach rozkwitłą różę.

        Tego, z tej odległości Karmelkowa nie była w stanie dostrzec. Jednak nie musiała widzieć. Wiedziała doskonale, co było na tym płocie, wiedziała co było za nim. Pamiętała. Pamiętała dobre czasy. Pamiętała dziecięcy śmiech. Pamiętała jej melodyjny śpiew i wychodzące z jej ust słowa francuskich piosenek. Pamiętała jego słońce, które zaszło...choć powodu nikt nie mógł być pewien. A którego nikt również nie mógł już dociec, bowiem szaleństwo skalało jego umysł. A ona przecież widziała na własne oczy ten obłęd i wściekłość w tych jego, gdy w jednym z początkowych dni po jego powrocie próbowała mu pomóc. A on ją wyrzucił. Nie krzyczał. Z lodem w głosie kazał jej wyjść i nigdy więcej go nie odwiedzać.

         Gdy usłyszała skrzypnięcie podłogi za progiem, odwróciła się. Dostrzegając Dawida, uśmiechnęła się nieco mniej szeroko niż dnia zeszłego i wytarła dłonie w kraciastą ściereczkę, która od razu została przewieszona przez oparcie jednego z krzeseł.

         – Dzień dobry – przywitał się uprzejmie, kiwając jej przy tym głową.

         Poczuł się skrępowany. Stanął w progu, nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Dłonie schował do kieszeni ciemnych dżinsów, by zaraz je wyciągnąć. Właściwie to nic nie kupił do jedzenia, a przecież nie mógł wpaść babci do lodówki i zacząć ją objadać. Musiał pójść do sklepu.

PopiółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz