Media: Poets of The Fall - Morning Tide.
Bestia kroczyła wolno, czując jak z każdym stąpnięciem po skrzypiących schodach kolejna fala lodowatego potu rosi się na jego karku i przemyka dreszczem przez linię kręgosłupa. Obok szło Utrapienie. Wcale nie szybciej, jakby zbrodnią było wyjście przed niego. Przed właściciela tego cmentarzyska, które rozpoczynały już te pokryte warstwą kurzu stopnie. Patrzył na mężczyznę z niepewnością i dozą obawy. Jakby wciąż nie miał pewności jak traktować tę propozycję, to, że w tym momencie idzie tam, razem z nim. W miejsce, w którym ostatnim razem był wiele tygodni temu. Gdzie był bezprawnie, pogwałcając świętość wspomnień i prywatności. Teraz zaś został zaproszony, by uporać się z bałaganem. Nigdy nie był zbyt dobry z języka polskiego, ale tu ośmieliłby się stwierdzić, że ów bałagan miał podwójne znaczenie. Chciał by tak było.
Zatrzymali się na górze schodów, na granicy jasności z mrokiem dalszych partii piętra. Tam, gdzie nie dochodziło już światło wydobywające się z ciężkiego żyrandola na parterze. Utrapienie nie śmiało się odezwać, czuło, że zbrodnią byłoby nawet głośniej oddychać. Intymność i wyjątkowość tej chwili była wręcz namacalna. Jak również gęstość obecności tych, których Bestia postanowiła spróbować pożegnać.
To Wiktor poruszył się jako pierwszy, a każdy jego krok wzniecał tumany kurzu pod ich nogami. Jakby wejście ich razem w to cmentarzysko było tajfunem dla wszystkiego, co się tu znajdowało. Stawiał kroki wolno, ostrożnie z namiastką lęku w każdym ruchu. Dotarł do ściany, o którą oparł się rękami, spuszczając głowę. Czuł się słabo, jakby całość jego życia w tym domu, ich życia w tym domu nagle uderzyła w niego z niewyobrażalną siłą. Migawki wspomnień przesuwały mu się przed oczami, do których cisnęły się łzy. Zaczął powoli osuwać się po ścianie, ślizgając się po niej otwartą dłonią.
Dawid dopadł do niego, nie wahając się ani chwili. Podparł go, sprawiając, że ten przełożył na chwilę ciężar swojego ciała na bark chłopaka.
– Wiktor. Hej, nie mdlej – mówił, powoli siadając z nim na zakurzonej, drewnianej podłodze.
Przyklęknął przy nim, nie cofając ręki, którą wciąż oplatał go w pasie. Patrzył na niego intensywnie, z zaniepokojeniem. Serce biło mu z tego lęku, z tej bliskości jaka się między nimi wytworzyła. Rozchylał nieco usta, a oddech ślizgał mu między wargami.
Bestia uniosła głowę, omal nie zderzając czoła z jego czołem. Pot rosił się na jego skroniach, fala osłabienia i zwrotów głowy odpuszczała. Pobielałe usta nabierały kolorów. To wszystko jednak w tym jednym konkretnym momencie nie miało znaczenia. Miało znaczenie tylko jego zatroskane spojrzenie, jego oddech, który niemal rozbijał się o skórę na jego twarzy, o bicie serca, które niemal słyszał, dostosowując swój rytm do niego. Czuł wciąż jego rękę na biodrze. A ów dotyk go parzył. To już nie było przyjemne ciepło, to było liźnięcie płomieni, które wnikało w tym miejscu – przez materiał jego koszuli – przez skórę, do krwiobiegu, wypełzując coraz intensywniejszym kolorytem na jego policzkach.
Oto spłoszona, zarumieniona Bestia spuściła wzrok, by odepchnąć od siebie swoje Utrapienie, którego przydomek tym bardziej teraz nabrał na znaczeniu.
– Dzię... – chrząknięcie – dziękuję. Ja – podjął, próbując się dźwignąć. Dawid wsparł go ponownie, tym razem jednak Bestia odsunęła się najszybciej jak tylko mógł, jak rażona prądem, jak realnie doświadczony ognistym jęzorem czynu... i myśli. – Ja powinienem...
CZYTASZ
Popiół
RomanceBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...