Media: Fleurie - Breathe.
Wskazujący palec Bestii stukał bezgłośnie o biały nieco obdarty parapet. Jego umysł nie wychwytywał ruchów ciała. Wzrok wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt w szarzejącym zewnętrznym krajobrazie. Myśli kotłowały się w jego głowie, każda z agresją starająca się uplasować na podium tych najważniejszych. Krzywił się pod ich wpływem, jednak bardziej w duchu. Jego usta pozostały zastygłe i tylko ów palec uderzał raz po raz o biały parapet.
Był rozdarty, a to rozdarcie, a raczej jego dwa powody sprawiały, że czuł się jak ostatni sukinsyn.
Z jednej strony bowiem był Dawid, była wściekłość za każdą obrazę, której się względem niego dopuścili. Owo przeklęte „pedał" zgrzytało pomiędzy przesuwającymi się na sobie zębami. Było ciepło, była niepewność i był strach. Strach, że to wszystko to fraszka. Jego? Dawida? Ich wspólna? Niczyja... A on w tym wszystkim potępieniec niegodzien dostąpić źródła nektaru i ambrozji. Tego, który dawał skrzydła. Bowiem on swoje stracił. W bolesnym starciu z losem zostały mu brutalnie odrąbane, pozostawiając po sobie wciąż jątrzące się kikuty.
I to o tę jątrzącą się krew wiele zdawało się rozbijać. Krew z ropą, która nie przestawała błyszczeć się na tych dwóch ranach, które przeciwnie do twarzy nie chciały się zabliźnić.
Czuł jakby zimne ostrze furii przeszyło mu serce, gdy padły słowa o Lottie.
... bzyknął na lewo ogrodnika i musiał ją zabić, bo się dowiedziała.
Palce mimowolnie zacisnęły się w pięść i uderzyły cicho o chłodną powierzchnię. Czuł złość, czuł rozpacz, czuł chęć zemsty i czuł... pustkę. Pustkę w miejscu, w którym była jej obecność. Ich obecność. Żywych, ciepłych, roześmianych.
Czuł pustkę... czuł tęsknotę, czuł żal, czuł łzy gromadzące mu się pod powiekami.
Dlatego właśnie tym bardziej nie mógł na siebie patrzeć. Nie tylko przez własną szkaradną twarz, nie tylko przez własny parszywy charakter, ale przez podłość, której się najwyraźniej dopuszczał. I, co chyba najgorsze w tym wszystkim, nie potrafił przestać.
Gdy muskał jego usta, czuł się jak skurwysyn, gdy wychwytywał jego spojrzenia, gdy widział jego uśmiech na twarzy i błyski w zielonych oczach. A to wypuszczało w powietrze, którym wzajemnie oddychali niebezpieczną, krwiożerczą infekcję, która w swej przebiegłości dryfowała wokół, wyczekując na odpowiedni moment.
Spijał blask z jego oczu, chłonął jego oddech przy pocałunkach, ogrzewał się jego obecnością, samemu sprowadzając się do funkcji zimnego trola, pasożyta, który żeruje na jasnej jutrzence, wysysając z niej siły.
– Wiktor? – Usłyszał za sobą dobrze mu znany głos. Przymknął wolno powieki, a wskazujący palec w jednej chwili miękko ułożył się na białej powierzchni.
– Już wróciłeś? – zapytał dość słabo, chrypliwie.
Dawid zmarszczył lekko czoło i puścił brzeg drzwi, zostawiając je uchylone. Ruszył w jego stronę, omijając rzuconą niedbale na podłogę szarą bluzę.
Bestia drgnęła, czując na ramieniu dotyk jego dłoni. Nie spuścił jednak wzroku z tonącego w szarości podwórka i drogi za ogrodzeniem. Stojąca przed domem czereśnia, która od dwóch lat już nie owocowała, trzęsła złowieszczo gołymi gałęziami w rytm coraz mocniejszych podmuchów wiatru.
CZYTASZ
Popiół
Lãng mạnBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...